Charles Bukowski - Faktotum

Здесь есть возможность читать онлайн «Charles Bukowski - Faktotum» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Faktotum: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Faktotum»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Faktotum to powieść złożona z krótkich rozdziałów wypełnionych przygodami tytułowego "totumfackiego", który nieustannie poszukuje zajęcia, a do kwestionariuszy kolejnych pośredniaków wpisuje nieodmiennie: "dwa lata college'u, specjalność: dziennikarstwo i sztuki piękne".
W tej książce fascynuje niezwykła, niemal magiczna realność. Sytuacje i zdarzenia, które opowiada nam Bukowski, mają fantastyczną moc: są prawdziwe, nawet jeśli się nie wydarzyły.

Faktotum — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Faktotum», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kierownik rowerowej hurtowni, pan Hansen, miał ponurą, przekrwioną gębę i zielony język od miętusów, które ciągle ssał, żeby zabić zapach whisky. Pewnego dnia zawezwał mnie do biura.

– Słuchaj, Henry, ci dwaj chłopcy, którzy z tobą pracują, to kompletne tępaki, prawda?

– Nie. Obaj są w porządku.

– Chodzi mi szczególnie o Hectora… Ten to naprawdę jest tępy. To znaczy ogólnie jest w porządku, ale chodzi o to, czy twoim zdaniem on tu sobie daje radę?

– Hector? Jak najbardziej, proszę pana.

– Naprawdę?

– Oczywiście.

– A ten Alabam. Ma takie złodziejskie, rozbiegane oczka. Kradnie pewnie ze sześć tuzinów rowerowych pedałów miesięcznie. Nie sądzisz, że tak jest?

– Nie, proszę pana. Nigdy nie widziałem, żeby brał cokolwiek.

– Chinaski?

– Słucham?

– Daję ci podwyżkę. Dziesięć dolarów tygodniowo.

– Dziękuję panu.

Uścisnęliśmy sobie dłonie. I wtedy właśnie zorientowałem się, że szef jest w sitwie z Alabamem i obaj dzielą się pół na pół.

39

Jane była świetną dupą. Zdążyła już urodzić dwoje dzieci, ale najwspanialej w świecie umiała się pierdolić. Natknęliśmy się na siebie w jakiejś jadłodajni na świeżym powietrzu – za ostatnie pięćdziesiąt centów fundowałem sobie właśnie przetłuszczonego hamburgera i zaczęliśmy ze sobą gadać. Potem ona postawiła mi piwo, dala mi numer telefonu, a w trzy dni później wprowadziłem się do jej mieszkania.

Miała ciasną cipę i przyjmowała go tak, jakbym wpychał w nią nóż, który ma ją zabić. Przypominała mi maślaną świnkę. Było w niej tyle draństwa i agresji, że naprawdę czułem się tak, jakbym każdym pchnięciem odpłacał jej za napady złego humoru. Miała usunięty jajnik i twierdziła, że nie może zajść w ciążę, ale jak na istotę z jednym jajnikiem, szczodrze gospodarowała swą kobiecością.

Jane bardzo przypominała Laurę – tyle że była szczuplejsza, ładniejsza, miała długie, sięgające do ramion blond włosy, błękitne oczy i rozmaite dziwactwa. Zawsze napalała się na seks rankiem, na kacu. Mnie tam na moich porannych kacach seks specjalnie nie rajcował. Wolałem to robić na nocną zmianę. Ale w nocy zawsze było to samo – ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie czym popadło: telefonami, książkami telefonicznymi, butelkami, szklankami (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami, torebkami, gitarami, popielniczkami, słownikami, pękniętymi paskami od zegarków, budzikami… Niezwykła z niej była kobieta. Ale na jedno mogłem zawsze liczyć: pewne było, że rankiem będzie się chciała pierdolić. I to bardzo. A ja miałem tę swoją hurtownię rowerów.

Zerkając na zegar – tak wyglądał nasz typowy ranek – odstawiałem na szybciucha ten pierwszy numer, krztusząc się, połykając z powrotem, próbując ukryć odruch wymiotny, potem napalałem się ostro, wchodziłem na obroty, spuszczałem się i staczałem na bok. „No dobra – mówiłem – będę miał piętnaście minut spóźnienia”. A ona tuptała do łazienki, szczęśliwa jak skowronek, żeby się podmyć, zrobić kupkę, obejrzeć sobie włoski pod paszkami, spojrzeć w lustro – co tam śmierć, gorzej, że łatka lecą – a potem tup, tup, z powrotem pod kołderkę, podczas gdy ja wciągałem na siebie poplamione gatki, słuchając odgłosów porannego ruchu na Third Street, po której przewalał się na wschód poranny szczyt.

– Właź z powrotem do łóżka, staruszku – mówiła.

– Słuchaj, właśnie dostałem dziesięć dolarów podwyżki.

– Nie musimy nic robić. Poleź tylko obok mnie.

– Co ty pieprzysz, mała.

– Proszę cię! Chociaż pięć minut.

– O, kurwa…

No i wracałem do łóżka. A ona zrzucała kołdrę i łapała mnie za jaja. A w chwilę potem za penisa.

– Och, jaki on śliczny!

Kombinowałem, zastanawiałem się, kiedy uda mi się stąd wydostać.

– Mogę cię o coś spytać? – Możesz.

– Pozwolisz mi go pocałować?

– Pozwolę.

Słyszałem cmokanie, czułem pocałunki, małe lizanko – i po chwili hurtownia rowerów kompletnie wyparowywała mi z głowy. A potem słyszałem, jak Jane drze gazetę. Coś zaczynało mnie uwierać, łaskotać na czubku kuśki.

– Popatrz! – mówiła.

Unosiłem się do pozycji siedzącej. Na łbie pały tkwił mały kapelusik z papieru, przewiązany wokół ronda żółtą wstążeczką. Tkwił i nie spadał. Urządzenie stało całkiem nieźle.

– No i powiedz, czy on nie jest śliczny? - pytała.

– Jaki znowu on? To jestem ja.

– Ależ skąd! To nie ty, to on. Ty nie masz z nim nic wspólnego.

– Nic wspólnego?

– No pewnie. A pozwolisz mi go jeszcze raz pocałować?

– Dobra, proszę bardzo.

Jane zdejmowała dekorację i przytrzymując go u nasady jedną ręką, zaczynała całować to miejsce, gdzie przed chwilą tkwił kapelusik. Podnosiła wzrok, zaglądała mi głęboko w oczy. Obnażony łebek powoli wsuwał się do jej ust. Opadałem na plecy. Byłem załatwiony.

40

Przyszedłem do hurtowni o 10.30. Praca zaczynała się o ósmej. Trafiłem akurat na poranną przerwę. Na zewnątrz stał wóz barowy i przy nim właśnie zebrała się załoga magazynu. Podszedłem tam, zamówiłem dużą kawę, pączka i zacząłem rozmawiać z Carmen, sekretarką kierownika – tą od niesławnej pamięci wagonu. Jak zwykle miała na sobie bardzo obcisłą sukienkę z dzianiny, którą jej ciało rozpychało tak, jak sprężone powietrze powłokę balonu. Albo jeszcze bardziej. Na usta nałożyła całe warstwy ciemnoczerwonej szminki i rozmawiając ze mną, starała się stać jak najbliżej. Chichotała, zaglądała mi w oczy, muskając mnie od czasu do czasu jakimś fragmentem swego ciała. Była tak natrętna, że budziło to wręcz lęk: człowiek miał chęć uciec przed taką presją. Jak większość kobiet, chciała mieć nadal to, czego już mieć nie mogła. Jane drenowała mnie do ostatniej kropli nasienia, a i tego było jej mało, natomiast Carmen sądziła zapewne, że odgrywam mądralę, którego trudno zdobyć. Odchylałem tułów do tyłu, trzymając w ręku swój pączek, a ona stale się ku mnie nachylała.

Przerwa dobiegła końca. Weszliśmy do hali. Wyobraziłem sobie majtki Carmen, ze smużką gówienka, zaplątane na paluchu mojej stopy, i nas dwoje kotłujących się na łóżku, w jej chacie na Main Street. Kierownik, pan Hansen, stał przed drzwiami swego biura.

– Chinaski! – warknął.

Znałem ten ton: robotę miałem już z głowy.

Podszedłem do niego. Miał na sobie świeżo wyprasowany, jasnobrązowy letni garnitur, muszkę (zieloną), ciemnobeżową koszulę, a do tego czarno – brązowe buty, wypucowane na wysoki połysk. Uświadomiłem sobie nagle, że uwierają mnie w pięty wystające z wysłużonych zelówek gwoździe, mam na sobie wyświechtaną koszulę z urwanymi trzema guzikami, a w dodatku do połowy rozpięty rozporek. I pękniętą klamerkę od paska.

– Słucham pana? – spytałem.

– Muszę cię zwolnić.

– W porządku.

– Jesteś cholernie dobrym pracownikiem, ale muszę cię zwolnić.

Wstyd mi było za niego.

– Od pięciu czy sześciu dni zjawiasz się w pracy o 10.30. Co ty sobie wyobrażasz? Jak się czują inni pracownicy? Każdy z nich pracuje osiem godzin.

– W porządku. Nie ma co się denerwować.

– Słuchaj, jak byłem młody, to też udawałem twardziela. Trzy, cztery razy w miesiącu zdarzało mi się przyjść do roboty z podbitym okiem. Ale zawsze punktualnie. Co do minuty. Pracowałem uczciwie i do czegoś w życiu doszedłem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Faktotum»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Faktotum» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Charles Bukowski - Post Office
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Women
Charles Bukowski
libcat.ru: книга без обложки
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Factotum
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Szmira
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Hollywood
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Listonosz
Charles Bukowski
libcat.ru: книга без обложки
Charles Bukowski
Charles Bukowski - Essential Bukowski - Poetry
Charles Bukowski
Отзывы о книге «Faktotum»

Обсуждение, отзывы о книге «Faktotum» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x