Obszedłem najbliższych sąsiadów, tu zamknięte, tam zamknięte, wszyscy w polach, bo to żniwa. U Kuśmierków tylko Rysiek był.
– Nie widziałeś. Rysiu, Michała?
– Jakiego Michała? – Łeb zmierzwiony, ślepia aż czerwone, musiał widać popić wczoraj, do technikum nie jeździł, miał wakacje.
– No, brata mojego.
– A tego starego.
– Nie taki on jeszcze stary.
– Jak nie stary? Brodę ma aż potąd, jak ten, no, Pan Jezus, czy ten drugi.
– Brodę ma? Nie wiedziałem.
– Ma. Napije się wujek jednego? Łeb mi trzaska, a mi ojciec jeszcze w pole kazał przyjść. Mówię im, nie siać żyta. Obsiać wszystko kukurydzą i na hodowlę się przerzucić. Bukaty, świnie, wujek wie, jaką forsę można zrobić? Mógłbym motor se kupić. Albo nawet samochód.
Zaszedłem do Kałuży, dwa domy za Kuśmierkiem, ale była tylko stara Kałużyna, siedziała na ławeczce i karmiła kury.
– Nie widzieliście, babko, Michała?
– O, wróciłeś, dzięki Bogu! Myśleliśmy, że już nie wrócisz. Michała? Nie chodzę, mój złocieńki, teraz nigdzie. Nogi mnie już nie chcą nosić. Czasem tylko na drogę. I kiedyż to okulałeś? Na obydwie nogi? Irka nasza ma już drugą córkę i ten zbój dalej nie chce się z nią żenić. Popatrz no. A dziewczę jak malowanie. Oj, czasy, czasy.
Przypomniało mi się, że Chmielowa mówiła, że krowa moja jest u Borzycha. To może jest i Michał. Ale była tylko krowa. A Michał przychodził do nich, ale już od wiosny nie przychodzi. Raz tylko niedawno zaszedł, dała mu kobieta kapusty w misce, wtrząchnął wszystko, jeszcze mu dołożyła, a chleba z pół bochenka zjadł. Może spytaj się Koziary. Mówili, że z Koziarą siano zwoził. No, to daj mi moją krowę. Wziąłem krowę na powróz, wyprowadzam z chlewa, a ten, że mu coś się należy.
– Za co?
– Jak za co? Za krowę. Cały rok u mnie stała, odkąd umarł Prażuch.
– Ty cholero jasna! – aż zatrzęsło mną. – Toś ją doił! Mnie dwa wiadra mleka dawała, to ileś miał serków, śmietany, masła?!
Zaprowadziłem krowę do chlewa, uwiązałem i znowu za Michałem na wieś. Jechał po snopki Kwiatkowski.
– Nie widzieliście Michała?
– Prry – zatrzymał konia. – Michała?
– No, brata mojego?
Zdjął czapkę ze łba. zaczął drapać się w łysinę.
– Gdzieś go chyba widziałem. Czekaj no. Nie w kościele czasem? Albo może przy kapliczce pod Mygą. Siądź, podjedziesz do Mygi i się spytasz.
U Mygi nikogo nie było, pies tylko warował przy drzwiach. Przylałem mu laską.
– W polu muszą być! – krzyknął z wozu Kwiatkowski. – Może z nimi poszedł! Chodź, zapalimy!
– W którym polu. nie wiecie?
– Na Zarzeczu albo na dworskim. I tu. i tam mają żyto. Szkoda, że mi nie w tę stronę, bobyś zabrał się. A najlepiej poczekaj, aż wrócą na wieczór, i się dowiesz.
I gdzie tu iść, na dworskie czy na Zarzecze. Bliżej było na dworskie, poszedłem na dworskie. Na szczęście akurat kosili. Ładne mieli żyto, trochę tylko w jednym boku powalone. Edek kosił, Helka odbierała.
– Szczęść Boże!
– Panie Boże zapłać! O, Szymuś, wróciłeś? Na żniwa akurat. Żyto masz za Przykopą, kółko ci zasiało. Tylko jak ty, nieboraku, na tych laskach zbierzesz? Może jak swoje zbierzemy, to ci pomożemy.
Ale Michała nie było z nimi, nie wiedzieli, gdzie mógłby być. Był u nich może z miesiąc, dwa temu. Nie chciał jeść, napił się tylko serwatki. Pomógł im sieczki rżnąć. Nie ciągnęli go, z własnej woli. Ależ to ci ma siłę, ma siłę, nie nastarczył mu Edek słomy nakładać. Kazali mu na drugi dzień, żeby przyszedł na obiad, to nie przyszedł. Może do Pająków idź się spytaj. Pająkowa jeść mu nieraz zanosiła, jak se w zeszłym roku widłami przebił nogę. Od kostki, o, aż tu i prawie na wylot. Krew mu tak leciała, że nie mogli mu niczym zatamować, dopiero mu Pająk spirytusem zalał i coś przyłożył. Chodził po snopkach po zapolu i widłami kłuł, jakby czegoś szukał. Pająkowa izbę kiedyś mu zamiotła i posprzątała, wszystkie łachy mu uprała. Spotkała ją Błaszyna, jak u rzeki płukała. Podobno wszów miał tyle, że aż się roiło. Obł óczyła mu pościel. I z Pająka gacie, koszulę mu dała. A Pająk co dzień przychodził i mu tę ranę owijał. Są dobrzy ludzie na świecie.
– To nie będę wam przeszkadzał. Pójdę na drogę, będzie ktoś jechał, może się zabiorę.
– Zajdź kiedyś.
Ale jakoś nikt nie jechał. Prawa noga mnie rozbolała, musiałem siąść, odpocząć, trochę ją roztarłem. Dopiero już blisko wsi jechał Kudła. Podwieziecie? Siadaj. Dobry choć i ten kawałek. Nie, nie widzieli Michała ani nie słyszeli, gdzie mógłby być. Na zamłyniu mieszkają, to trochę jakby za wsią, i tyle co kobieta do sklepu się wybierze i coś tam się dowie, o, i to się słyszy. Niby mają radio, ale zepsuło im się i stoi już tak rok głuche. Obiecuje Siudaków przyjść naprawić, ale spotkać go trudno, a jak go się już spotka, to się za uszami drapie i wciąż, ano, trzeba by tam kiedy wpaść do was i trzeba by wpaść. Musieliście się aż tak daleko postawić, bylibyście bliżej, toby prędzej się wpadło. No, a teraz żniwa, nie ma czasu słuchać, co tam mówią. Zresztą prawdy i tak ci nie powiedzą, ale chociaż pobębniło trochę.
– Zatrzymajcie się tu, pod figurą, wstąpię do Florka Zawady.
Florek, kolega z ławki szkolnej i potem całe kawalerkę chodziliśmy na panny razem, na zabawy, razem w straży, to pomyślałem, że pewnie będzie coś wiedział. Parę razy odwiedził mnie w szpitalu i zawsze coś przyniósł, papierosów, placka, to znów kiedyś kiełbasy, pół litra i za każdym razem, co się martwisz i co się martwisz, Michał ci nie zginie. O, myśl, żeby stąd wyjść. Uradował się, kiedy mnie zobaczył, wycałował, naklepał po plecach, nażalił się na moje laski, powiedział mi, u kogo koń, u kogo krowy, chciał wódkę stawiać. Jego Magda na obiad mnie zatrzymywała, choć oboje dopiero co przede mną z pola przyjechali. Ale gdzie Michał, nie wiedzieli. Był w zeszłą niedzielę. Obiad mu dali, zjadł, posiedział, ale już nie przyszedł. Chcieli nawet, żeby został. Mówiliśmy mu, zostań, Michaś, u nas żniwa, domu popilnujesz. Co tak chodzisz i chodzisz po ludziach? Może zajdź do fryzjera Żmudy, strzyże, goli, więcej wie. I okno ma na drogę, wciąż widzi, kto idzie i czy w tę, czy we wtę stronę. A my jak dzień długi teraz w polu i w polu. Zdaje się, że miał ostrzyc, ogolić Michała, gmina mu kazała. Ktoś tu mówił, nie pamiętasz, Magda?
Zaszedłem do Żmudy. To już pan wrócił, panie Szymku? I jak? Tak już całe życie? Owszem, zgadza się, miałem z gminy zlecenie, żeby brata ostrzyc, ogolić. Na zebraniu ktoś poruszył, że wstyd dla gminy. Wstyd, żeby tak człowiek bez opieki. Ale sam pan rozumie, siłą go na krzesełku przecież nie posadzę. Strzyżenie, golenie, żeby tak powiedzieć, sprawa wolnej woli. Życzy ktoś sobie, proszę bardzo. Tak jak życzy sobie, krócej, dłużej, na jeża, po gołej skórze, baczki skos czy na wprost, pokropić czy na sucho, może wodą kolońską? Proszę bardzo. Ja się nikomu nie narzucam. Przyprowadzą go, posadzą, ostrzygę, ogolę, jak każdego. Ile razy tędy przechodził, wybiegałem za nim, panie Michale! panie Michale! Ale nie udało mi się. Może teraz, jak pan wrócił. Proszę bardzo. Czekam.
Zdun się napatoczył. Nie widzieliście gdzie. Zdunie, mojego Michała? No, brata? Poszedł gdzieś? Ano, poszedł. Jak poszedł, to i wróci. A cóż ci to w nogi? Z drabiny zleciałeś?
Poszedłem do Fularski|go, pola nie mają, rozpisali wszystko na zięciów, sad im tylko został i pasieka w sadzie, to pewnie są w domu i może wiedzą, gdzie Michał. Ale nie wiedzieli. Był raz u nich, ale to jeszcze w zeszłym roku. pszczoły Fularski okadzał. Przyszedł, stanął sobie koło ula. Idź, bo cię pogryzą. Idź. bo cię pogryzą. A on nic. Łaziły po nim, a on nic. Albo nie czuł, albo go nie gryzły. Bo pszczoły, żebyś wiedział, potrafią złego od dobrego odróżnić. I złego potną jak choroba, a po dobrym będą chodzić i ani go jedna nie użądli. Idź może do Wrony albo do Maciejki, bliżej ciebie mieszkają, prędzej coś wiedzą, a my z tego końca wsi.
Читать дальше