Patrzę na pielęgniarkę, a ona na mnie.
– Wygląda na to, że mała jest w dobrych rękach – mówi i wychodzi do innego pacjenta.
Kiedy już jest po wszystkim, Taylor odstawia miskę i ociera usta Kate chusteczką higieniczną. Ona patrzy na niego błyszczącymi oczami; jest czerwona na twarzy i cieknie jej z nosa.
– Przepraszam – mamrocze.
– Za co? – pyta Taylor. – Ja mogę być następny.
Patrząc na nich, zastanawiam się, czy wszystkie matki czują to samo co ja w tym momencie. Bo właśnie uświadamiam sobie, że moja córka dorasta. Wydaje mi się niemożliwe, że kiedyś nosiła ubranka malutkie jak dla lalki. Wydaje mi się, że wciąż widzę, jak kręci leniwe piruety na brzegu piaskownicy. Przecież nie dalej jak wczoraj jej rączka była tak mała jak rozgwiazda, którą znalazła na plaży. Ta sama dłoń ściska teraz dłoń chłopca, a przecież niedawno spoczywała w mojej. Ileż to razy Kate ciągnęła mnie za rękę, żebym natychmiast przystanęła i obejrzała pajęczą sieć, sadzawkę zarośniętą trojeścią czy coś innego, co akurat ją zainteresowało… Czas to fatamorgana, bo tak łatwo daje się nagiąć, przełamać.
Można by pomyśleć, że miałam go dość, aby się przygotować na to, co się właśnie dzieje, ale teraz, gdy obserwuję, jak Kate chłonie wzrokiem tego chłopca, rozumiem, jak wiele jeszcze muszę się nauczyć.
– Rozrywkowa ze mnie dziewczyna, nie ma co – mamrocze Kate.
Taylor uśmiecha się do niej.
– Frytki – odpowiada. – Na obiad.
Kate trzepie go dłonią po ramieniu.
– Paskuda!
– Wiesz, że przegrałaś zakład? – Taylor unosi brew.
– Zostawiłam książeczkę czekową w domu.
Taylor udaje, że rozważa jej słowa.
– Dobra. Już wiem, jak mi się wypłacisz.
– W łóżku? – rzuca Kate, zapomniawszy o mojej obecności.
– Bo ja wiem? – Taylor śmieje się. – A nie powinniśmy zapytać twojej mamy?
– Oj. – Kate czerwieni się jak burak.
– Tylko tak dalej – wtrącam ostrzegawczym tonem – a na następną randkę umówicie się na badaniu szpiku.
– Pamiętasz, że tutaj, w szpitalu, organizują bal? – kontynuuje Taylor, nagle tracąc całą pewność siebie. Kolano zaczyna mu podskakiwać nerwowo. – Wiesz, dla chorych dzieciaków. Urządzają go w jednej z sal konferencyjnych, są na nim lekarze i pielęgniarki, tak na wszelki wypadek, ale poza tym wszystko jest jak na normalnym balu szkolnym. Wiesz, kiepska kapela, koszmarne smokingi, poncz z płytkami krwi. – Przełyka ślinę. – No dobrze, z tym ostatnim to żartowałem. W zeszłym roku poszedłem sam z chłopakami i było dennie, więc pomyślałem, że skoro teraz oboje jesteśmy w tym szpitalu, to może wybierzemy się razem?
Kate namyśla się, a na jej twarzy maluje się pewność siebie, o jaką nigdy bym jej nie posądzała.
– Kiedy to będzie?
– W sobotę.
– Zdaje mi się, że nie planowałam wykitować do końca tygodnia. – Kate uśmiecha się do niego promiennie. – Z przyjemnością.
– To fajowo. – Taylor też się uśmiecha. – Nawet bardzo. – Sięga po czystą miskę, ostrożnie, żeby nie potrącić przewodu od kroplówki, wijącego się pomiędzy nim a Kate. A ja zastanawiam się, czy jej serce bije teraz mocniej i czy będzie to miało wpływ na przyjęcie leku. Czy pogorszenie nadejdzie przez to szybciej, czy nie.
Taylor obejmuje Kate ramieniem. Razem czekają na to, co ma się wydarzyć.
– Za głęboko wycięta – mówię. Jesteśmy w butiku. Kate stoi przed lustrem, trzymając pod szyją sukienkę z bladożółtego materiału.
– I będziesz w tym wyglądać jak banan. – Z podłogi dobiega głos Anny, która też ma coś do powiedzenia na ten temat.
Polowanie na sukienkę balową trwa już od kilku godzin. Kate ma tylko dwa dni, żeby się przygotować, i powoli zaczyna dostawać obsesji na tym punkcie: co włożę, jak się umaluję, czy kapela zagra jakiś znany kawałek. Włosy, rzecz jasna, nie stanowią żadnego problemu; po rozpoczęciu chemioterapii wypadły co do jednego. Kate nie chce nawet słyszeć o peruce. Nie znosi peruk, mówi, że czuje się w nich tak, jakby oblazły ją robaki. Jest jednak zbyt samokrytyczna, żeby iść na bal z głową jak rezerwista. Dziś owinęła głowę chustą z batiku; przypomina w niej dumną białą królową z Afryki.
Rytuał kupowania sukienki na bal chyba nie odpowiada wyobrażeniom Kate. Normalne dziewczyny stroją się w kreacje, które obnażają brzuch albo ramiona – czyli akurat te miejsca, gdzie u niej skóra jest zniszczona, pogrubiała, poznaczona bliznami. Opinają dziewczęce kształty we wszystkich najbardziej niebezpiecznych miejscach. Są tak skrojone, żeby pokazywać zdrowe, jędrne ciało, a nie ukrywać jego brak.
Sprzedawczyni, która krąży wokół nas jak koliber wokół kwiatu, zabiera sukienkę z rąk Kate.
– To bardzo skromna rzecz – namawia nas. – Dekolt wcale nie jest głęboki, wiele zakrywa…
– A coś takiego też zakryje? – wybucha nagle Kate, szarpiąc guziki koszuli i pokazując kobiecie swój nowy, niedawno wymieniony cewnik Hickmana tkwiący w samym środku jej klatki piersiowej.
Sprzedawczyni wzdycha głośno, zanim zdąży się opamiętać.
– Och… – jęczy słabym głosem.
– Kate! – upominam ją ostrym tonem.
Kate potrząsa głową.
– Zabierajmy się stąd.
Wychodzimy na ulicę. Zatrzymuję dziewczyny przed drzwiami sklepu.
– To, że jesteś zdenerwowana, nie znaczy, że musisz się wyżywać na wszystkich dookoła – zwracam uwagę mojej starszej córce.
– Głupi pieprzony babus. – Kate zaciska zęby. – Widziałaś, jak się gapiła na moją chustę?
– Może wpadł jej w oko wzór.
– Jasne. A może ja się jutro nie porzygam zaraz po obudzeniu. – Słowa pełne wściekłości sypią się z trzaskiem pomiędzy nami, krusząc płyty chodnika. – Nigdy nie znajdę dobrej sukienki. I po co ja się w ogóle zgodziłam iść z Taylorem na ten bal?
– Nie wydaje ci się, że każda dziewczyna, która się tam wybiera, ma ten sam problem co ty? Wszystkie musicie zakryć różne rurki, siniaki, przewody, worki kolostomijne i Bóg wie co jeszcze.
– Co mnie obchodzą inne dziewczyny. – Kate wzrusza ramionami. – Chciałam wyglądać dobrze. Naprawdę dobrze. Chociaż w ten jeden jedyny wieczór.
– W oczach Taylora i tak jesteś piękna.
– Ale w moich nie! – krzyczy Kate. – A chciałam choć raz się sobie podobać. Rozumiesz to, mamo?
Dzień jest ciepły, a ziemia pod naszymi stopami paruje i oddycha. Słońce praży moją głowę, szyję, kark. A ja nie wiem, co mam odpowiedzieć córce. Nie potrafię postawić się w jej sytuacji. Nie jestem nią i nigdy nie byłam, chociaż modliłam się, choć błagałam, żeby ta choroba przeszła na mnie, choć jak Faust byłam gotowa zawrzeć pakt z samym diabłem, żeby tylko Kate wyzdrowiała. Ale tak się nie stało.
– Uszyjemy ci sukienkę – rzucam pomysł. – Sama ją zaprojektujesz.
– Przecież ty nie umiesz szyć. – Kate wzdycha.
– To się nauczę.
– W jeden dzień? – Kate kręci głową. – Mamo, nie poradzisz sobie ze wszystkim. Jak to się dzieje, że ja to rozumiem, a do ciebie nic nie dociera?
Rzuca się pędem przed siebie, zostawiając mnie na środku chodnika. Anna biegnie za siostrą, łapie ją za łokieć i ciągnie siłą w stronę witryny zaraz za butikiem, z którego dopiero co wyszłyśmy. Idę za nimi szybkim krokiem.
Dziewczyny weszły do salonu fryzjerskiego. W środku uwijają się fryzjerzy, a każdy z nich żuje gumę. Kate szarpie się z Anną, chce się jej wyrwać, ale Anna, kiedy chce, potrafi być bardzo silna.
Читать дальше