– O, Boże. – Wstaje i odwraca się ode mnie. – O, Boże.
Ja też wstaję.
– Chyba mnie nie zrozumiałeś.
Brian staje przede mną. Twarz ma ściągniętą bólem.
– Jeśli Kate umrze, i tak nic nam jej nie zastąpi.
Kate porusza się przez sen, szeleszcząc pościelą. Zmuszam się, żeby wyobrazić ją sobie jako czterolatkę, w kostiumie na Halloween; jako dwunastolatkę, pierwszy raz kładącą sobie błyszczyk na wargi; jako dwudziestolatkę, kręcącą się po pokoju w akademiku.
– Wiem – odpowiadam mężowi. – Musimy więc zrobić wszystko, żeby nie umarła.
Powróżę ci z popiołu, jeśli chcesz.
Popatrzę w ogień i wyczytam z
Popielatych rzęs,
Z czerwonych i czarnych języków I pasków,
Skąd się bierze ogień
I jak biegnie do samego morza.
Carl Sandburg, „Ogniste stronice”
CAMPBELL
Każdy, jak sądzę, ma dług wdzięczności wobec swoich rodziców. Pytanie brzmi: jak wielki? Zadaję je sobie, słuchając paplaniny matki. Tematem dnia jest dziś najnowszy romans ojca. Nie po raz pierwszy żałuję, że nie mam rodzeństwa, choćby tylko dlatego, że gdybym je miał, takie telefony o świcie budziłyby mnie raz, dwa razy w tygodniu, ale nie siedem.
– Mamo – przerywam potok słów – wątpię, żeby ona naprawdę miała szesnaście lat.
– Nie doceniasz swojego ojca, Campbell.
Być może; zdaję sobie jednak sprawę, że mój ojciec jest także sędzią federalnym. Możliwe, że fantazjuje na temat pensjonarek, ale nigdy nie posunie się do tego, żeby złamać prawo.
– Mamo, muszę już wychodzić, bo spóźnię się do sądu. Jeszcze dziś odezwę się do ciebie. – Po tych słowach rozłączam się, zanim zdąży coś powiedzieć.
Co z tego, że nie idę dziś do sądu. Biorę głęboki wdech i potrząsam głową. Sędzia wpatruje się we mnie.
– Kolejny dowód na to, że pies jest mądrzejszy od człowieka – mówię na głos. – Kiedy dorasta, zrywa kontakty z matką.
Udaję się do kuchni, po drodze zawiązując krawat. Moje mieszkanie to istne dzieło sztuki. Jest urządzone skromnie, ale elegancko, a każda rzecz, jaka się w nim znajduje, jest z najwyższej półki: czarna skórzana kanapa zaprojektowana na zamówienie; telewizor z płaskim kineskopem, zawieszony na ścianie; gablotka, w której trzymam pod kluczem kolekcjonerskie pierwodruki powieści takich autorów jak Hemingway i Hawthorne, z autografami. Ekspres do kawy sprowadziłem z Włoch, a w lodówce można przechowywać żywność w temperaturze poniżej zera. Otwieram drzwi. Moim oczom ukazuje się samotna cebula, butelka keczupu i trzy pudełka czarno – białej kliszy fotograficznej.
Wcale mnie to nie dziwi. Rzadko jadam w domu. Sędzia nie poznałby smaku psiej karmy, tak jest przyzwyczajony do dań z restauracji.
– Może wybierzemy się do Rosie’s? – proponuję mu. – Co ty na to?
Zakładam mu uprząż psa – przewodnika. Sędzia szczeka. Żyje ze mną już od siedmiu lat. Kupiłem go od tresera psów policyjnych, ale został ułożony specjalnie dla mnie. A dlaczego tak go nazwałem? Cóż, który adwokat nie marzy o tym, żeby od czasu do czasu móc wezwać sędziego na dywanik?
Restauracja Rosie’s to nieosiągalne marzenie sieci Starbucks: urządzona w oryginalnym, eklektycznym stylu, przyciąga gości, którzy na pierwszy rzut oka mogą przy kawie czytać klasyków rosyjskiej literatury w oryginale, bilansować na laptopie budżet spółki albo pisać scenariusze. Bywamy tam z Sędzią dość często i zwykle dostajemy nasz ulubiony stolik na tyłach sali. Zamawiamy dwie kawy z ekspresu i dwa rogaliki z czekoladą, flirtując przy tym bezwstydnie z dwudziestoletnią Ofelią, kelnerką. Ale dziś coś jest nie tak: Ofelii nigdzie nie widać, a przy naszym stoliku siedzi jakaś kobieta i karmi bajglem dziecko w wózku. Tego już za wiele; wytrąca mnie to z równowagi do tego stopnia, że Sędzia musi siłą zaciągnąć mnie do stołka przy barze. W tej chwili to jedyne wolne miejsce w całym lokalu. Można stąd wyjrzeć przez okno na ulicę.
Dopiero siódma trzydzieści, a już cały dzień zepsuty.
Podchodzi do nas młodzieniec o szkieletowatej posturze heroinisty. Jego brwi przypominają karnisze, tyle w nich kolczyków. W ręce trzyma notes. Zatrzymuje się i zauważa Sędziego, który położył się u moich stóp.
– Sorka, stary. Z psami nie wolno.
– To pies – przewodnik – wyjaśniam. – Gdzie jest Ofelia?
– Nie ma jej. Uciekła wczoraj ze swoim kochasiem. Chcą się pobrać.
Uciekła, żeby wyjść za mąż? To tak się wciąż robi?
– A kim jest jej wybranek? – pytam z ciekawości, choć to nie moja sprawa.
– To taki upolityczniony rzeźbiarz. Robi popiersia światowych przywódców z psiej kupy. Wymyślił sobie taką formę przekazu dla wyrażenia swoich przekonań.
Przez krótką chwilę współczuję biednej Ofelii. Możecie mi wierzyć: miłość jest równie piękna i równie trwała jak tęcza. Zachwyca od pierwszego wejrzenia, ale wystarczy mrugnąć i już po niej.
Kelner sięga do tylnej kieszeni i podaje mi plastikową kartę.
– Proszę. Menu alfabetem Braille’a.
– Nie jestem niewidomy. Proszę dwie kawy z ekspresu i dwa rogaliki.
– To po co ci pies, skoro tak?
– Jestem chory na SARS – mówię. – Pies liczy osoby, które zarażam.
Widzę, że chłopak nie wie, czy żartuję, czy mówię poważnie. Wycofuje się z niepewnym wyrazem twarzy i idzie do kuchni po moją kawę.
Z tego miejsca widać, co się dzieje na ulicy; stolik, który zwykle zajmuję, stoi w głębi sali. Obserwuję starszą panią, która właśnie o włos uniknęła potrącenia przez taksówkę. Przed oknem restauracji przechodzi tanecznym krokiem chłopak, niosąc na ramieniu magnetofon trzy razy większy od jego głowy. Dwie bliźniaczki w mundurkach prywatnej szkoły parafialnej oglądają magazyn młodzieżowy i chichoczą. Widzę także kobietę o bujnych, falujących, kruczoczarnych włosach, która oblewa się kawą. Upuszczony papierowy kubek toczy się po chodniku.
Wszystko we mnie zamiera. Wydaje mi się, że ją poznaję; muszę zobaczyć, czy to jest ta osoba, o której myślę. Czekam, aż nieznajoma podniesie głowę, ale ona odwraca się ode mnie i zaczyna wycierać zalaną spódnicę papierową serwetką. Autobus przecina świat na pół, a w mojej kieszeni odzywa się komórka.
Spoglądam na wyświetlacz; spodziewałem się tego. Nie odbieram telefonu od matki. Wyłączam aparat i szukam wzrokiem kobiety zza okna, ale zniknęła razem z autobusem.
Otwieram drzwi biura, od progu warkliwym głosem rzucając Kerri polecenia.
– Zadzwoń do Osterlitza i dowiedz się, czy będzie mógł zeznawać w procesie Weilanda. Zdobądź listę powodów, którzy zaskarżyli spółkę New England Power w ciągu ostatnich pięciu lat. Zrób mi kopię zeznania z Melbourne. Zadzwoń do sądu i spytaj Jerry’ego, który sędzia będzie obecny na rozpatrzeniu wniosku córki Fitzgeraldów.
Dzwoni telefon. Kerri rzuca mi spojrzenie.
– A propos córki Fitzgeraldów. – Wskazuje głową w stronę drzwi prowadzących do mojego prywatnego gabinetu. Na progu stoi Anna Fitzgerald. W jednej ręce trzyma butelkę płynu do czyszczenia, w drugiej irchową szmatkę. Poleruje gałkę w drzwiach.
– Co ty robisz? – pytam.
– To, co mi pan kazał. – Anna opuszcza głowę, spoglądając na psa. – Cześć, Sędzia.
– Telefon do ciebie na drugiej linii – mówi Kerri.
Rzucam jej wymowne spojrzenie – dlaczego w ogóle wpuściła tutaj to dziecko, przerasta moje zdolności pojmowania – i próbuję otworzyć drzwi, ale gałka ślizga mi się w ręku od tego środka, którym Anna ją wysmarowała. Przez chwilę szarpię się z drzwiami, aż w końcu dziewczyna łapie gałkę przez szmatkę i otwiera je przede mną.
Читать дальше