W domu nie istniał wstyd. Matka chodziła po mieszkaniu w samej bieliźnie, czasem bez biustonosza, w lecie nawet nago. Ojciec nie chodził na golasa, ale wpadał do łazienki zawsze, kiedy Teresa siedziała w wannie. Raz w związku z tym zamknęła się w łazience na klucz i matka zrobiła awanturę:,,Za kogo ty się masz? Myślisz, że kim jesteś? Myślisz że ci ugryzie tę twoją piękność?!” (Ta sytuacja pokazuje jasno, że nienawiść do córki była w matce silniejsza od zazdrości o męża. Wina córki była nieskończona i zawierała w sobie również zdrady męża.) To, że córka pragnęła się wyemancypować i domagała się swych praw – na przykład zamykając się w łazience – było dla matki trudniejsze do przyjęcia, niż ewentualne seksualne zainteresowanie męża Teresą.
Pewnego razu w zimie matka przechadzała się naga przy zapalonym świetle. Teresa szybko podbiegła zaciągnąć story, żeby nie zobaczono matki z domu naprzeciwko. Usłyszała za sobą jej śmiech. Następnego dnia przyszły do matki przyjaciółki: sąsiadka, koleżanka ze sklepu, miejscowa nauczycielka i jeszcze dwie czy trzy kobiety, które zwykły się regularnie spotykać. Teresa razem z szesnastoletnim synem jednej z nich weszła na chwilę do pokoju. Matka od razu to wykorzystała, żeby opowiedzieć, jak jej córka chciała poprzedniego dnia ratować jej wstyd. Śmiała się, a wszystkie kobiety śmiały się wraz z nią. Potem matka powiedziała: „Teresa nie chce pogodzić się z faktem, że ludzkie ciało sika i pierdzi”. Teresa była purpurowa ze wstydu, ale matka kontynuowała: „A czy jest w tym coś złego?” i w odpowiedzi na swoje pytanie puściła głośnego bąka. Wszystkie kobiety zarechotały.
Matka donośnie smarka, opowiada ludziom głośno szczegóły swego życia seksualnego, demonstruje swoją sztuczną szczękę. Potrafi ją z godną podziwu zręcznością uwolnić językiem w ustach, tak żeby przy szerokim uśmiechu górna szczęka spadała na dolne zęby. Jej twarz nabiera wtedy straszliwego wyrazu.
Jej postępowanie nie jest niczym innym niż gwałtownym gestem, którym odrzuca swoją młodość i urodę. W czasach, gdy klęczało wokół niej dziewięciu zalotników, strzegła swej nagości pieczołowicie. Jak gdyby miarą wstydu chciała wyrazić miarę wartości, jaką ma jej ciało. Skoro porzuciła wstyd, to już ostatecznie, jak gdyby chciała poprzez swój bezwstyd uroczyście przekreślić pewien etap życia i wykrzyczeć, że młodość i uroda, które tak ceniła, nie mają w rzeczywistości żadnej wartości.
Wydaje się, że Teresa jest przedłużeniem tego gestu, którym matka odrzuca daleko za siebie swoje życie pięknej kobiety.
(Nie należy się dziwić, że ruchy Teresy są nerwowe, że brak im płynności – ten wielki gest matki, dziki, niszczycielski, na zawsze odcisnął się na ruchach Teresy.)
Matka domaga się sprawiedliwości i chce, żeby winny został ukarany. Dlatego żąda, żeby córka towarzyszyła jej w świecie bezwstydu, w którym młodość i uroda nic nie znaczą, który jest tylko wielkim obozem koncentracyjnym podobnych do siebie ciał, spoza których nie przeziera dusza.
Teraz łatwiej nam będzie zrozumieć sens tajemniczego występku Teresy, jej częstych i długich spojrzeń w lustro. Była to walka z matką. Było to pragnienie, by nie być ciałem jak inne, ale zobaczyć własną duszę, „armię, która wybiega spod pokładu”. Nie było to łatwe, bo dusza, smutna, nieśmiała i zahukana, schowała się w głębi wnętrzności Teresy i wstydziła się pokazać.
Tak było właśnie tego dnia, w którym spotkała Tomasza. Przepychała się między pijakami w swojej restauracji, jej ciało uginało się pod ciężarem kufli, które niosła do tacy, a dusza kryła się gdzieś w żołądku albo trzustce. Właśnie wtedy Tomasz odezwał się do niej. To odezwanie było istotne, ponieważ przyszło od kogoś, kto nie znał ani jej matki, ani pijaków, którzy codziennie robili jej swoje stereotypowe, sprośne propozycje. Statut obcego wywyższał go ponad innych. I jeszcze coś go wywyższało: na stole leżała otwarta książka. W tej gospodzie nikt jeszcze nigdy nie otworzył książki na stole. Książka była dla Teresy znakiem rozpoznawczym tajnego bractwa. Przeciwko światu brutalności, który ją otaczał miała tylko jedną obronę: książki, które wypożyczała w bibliotece miejskiej, szczególnie powieści – przeczytała ich mnóstwo, od Fieldinga po Tomasza Manna. Umożliwiały jej imaginacyjną ucieczkę z życia, które jej nie zadowalało, ale miały również znaczenie jako przedmiot: chętnie przechadzała się po ulicy, trzymając książkę pod pachą. Miały dla niej takie samo znaczenie jak elegancka laseczka dla dandysa z zeszłego wieku. Odróżniały ją od reszty.
(Porównanie książki i eleganckiej laseczki dandysa nie jest całkiem dokładne. Laseczka nie tylko wyróżniała swego właściciela, ale czyniła go również modnym i nowoczesnym. Książka wyróżniała Teresę, ale czyniła ją staromodną. Była jednak zbyt młoda, by uświadamiać sobie własną anachroniczność. Młodzi ludzie, którzy przechadzali się obok niej z wrzeszczącymi tranzystorami w ręku wydawali jej się głupi. Nie zauważyła, że są nowocześni.)
Ten, który się do niej odezwał, był jednocześnie obcym i członkiem tajnego bractwa. Odezwał się do niej łagodnym głosem i Teresa poczuła, jak jej dusza przedziera się na powierzchnie wszystkim tętnicami, żyłami i porami, by mu się ukazać.
Kiedy Tomasz powrócił z Zurychu do Pragi, ogarnęło go obrzydzenie na myśl o tym, że jego spotkanie z Teresą było wynikiem sześciu nieprawdopodobnych przypadków.
Ale czy wydarzenie nie jest tym bardziej znaczące i wyjątkowe, im więcej potrzeba było przypadków, aby mogło się wydarzyć? Tylko przypadek może wyglądać jak poselstwo losu. To, co jest nieuchronne, czego się spodziewamy, co powtarza się codziennie, jest nieme. Tylko przypadek do nas przemawia. Staramy się czytać w nim, jak Cyganki odczytują przyszłość z fusów na dnie filiżanki.
Dla Teresy Tomasz zjawił się w restauracji jako ucieleśnienie przypadku. Siedział przy stole nad otwartą książką. Podniósł na Teresę oczy i uśmiechnął się: „jeden koniak”.
W tym momencie z radia brzmiała muzyka. Teresa szła do barku po koniak i pokręciła gałką radia, aby muzyka zabrzmiała jeszcze głośniej. Rozpoznała Beethovena. Znała go od czasów, kiedy do ich miasta przyjechał kwartet z Pragi. Teresa (która, jak wiemy, marzyła „o czymś wyższym”) poszła na koncert. Sala była pusta. Razem z nią znajdowali się w niej tylko miejscowy aptekarz i jego żona. Tak więc na podium siedział kwartet muzyków, a na widowni trio słuchaczy, ale muzycy byli mili, nie odwołali koncertu i przez cały wieczór grali tylko dla nich trzy ostatnie kwartety Beethovena.
Aptekarz zaprosił później muzyków na kolację, a wraz a nimi nieznajomą słuchaczkę. Od tego czasu Beethoven stał się dla niej symbolem innego świata, świata, do którego tęskniła. Kiedy niosła koniak do stolika Tomasza, starała się odczytać ten przypadek: jak to możliwe, że właśnie teraz, kiedy niesie koniak nieznajomemu mężczyźnie, który jej się podoba, słyszy Beethovena?
Nie konieczność, ale przypadek ma w sobie czar. Jeśli miłość ma być miłością niezapomnianą; od pierwszej chwili muszą się ku niej zlatywać przypadki jak ptaki na ramiona św. Franciszka z Asyżu.
Przywołał ją, chciał zapłacić. Zamykał książkę (znak rozpoznawczy tajemnego bractwa), a ona miał ochotę spytać go, co czyta.
– Czy może mi to pani zapisać na rachunek mojego pokoju? – zapytał.
Читать дальше