Człowiek z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zamilkł i patrzył Tomaszowi w oczy. Tomasz wzruszył ramionami. Mężczyzna znów przybrał łagodny ton:
– Nie zgodziliśmy się z tą propozycją. Jaka by nie była pańska odpowiedzialność, w interesie społeczeństwa leży, żeby pracował pan tam, gdzie pańskie zdolności mogą być najlepiej wykorzystane. Pana ordynator niezmiernie pana szanuje. Mamy również informacje od pańskich pacjentów. Z pana jest wybitny specjalista, panie doktorze! Nikt nie może wymagać od lekarza, żeby się znał na polityce. Dał się pan ponieść emocjom. Powinno się to załatwić. Dlatego chcieliśmy panu zaproponować tekst oświadczenia, które powinien pan według nas dać do prasy. My byśmy się już postarali, żeby został opublikowany we właściwej chwili – i podał Tomaszowi papier.
Tomasz przeczytał, co tam było napisane i przeraził się. Było to o wiele gorsze niż to, o co prosił go przed dwoma laty ordynator. To nie było tylko odwołanie artykułu o Edypie. Były tu zdania o miłości do Związku Radzieckiego, o wierności partii komunistycznej, potępienie intelektualistów, którzy podobno chcieli doprowadzić do wojny domowej, ale przede wszystkim był to donos na redaktorów z tygodnika pisarzy łącznie z nazwiskiem wysokiego, zgarbionego redaktora (Tomasz nigdy się z nim nie spotkał, ale znał jego nazwisko i zdjęcie), którzy świadomie zniekształcili jego artykuł, aby nadać mu inny sens i zmienić w kontrrewolucyjny apel; byli zbyt tchórzliwi, by samemu napisać taki artykuł i chcieli skryć się za naiwnym lekarzem. Człowiek z ministerstwa widział przerażenie w oczach Tomasza. Nachylił się i klepnął go przyjaźnie pod biurkiem po kolanie:
– Panie doktorze, to jest tylko propozycja! Pan się zastanowi i gdyby pan chciał zmienić jakieś sformułowanie, możemy oczywiście, o tym podyskutować. Przecież koniec końców to jest pański tekst!
Tomasz zwrócił papier policjantowi, jak gdyby bał się choć sekundę dłużej trzymać go w rękach. Wyglądało to prawie tak, jakby się obawiał, że ktoś będzie na nim badał odciski jego palców.
Zamiast przyjąć papier, człowiek z ministerstwa rozłożył ramiona w geście udanego zdziwienia (był to taki sam gest, jakim papież błogosławi tłumy ze swego balkonu):
– Ależ panie doktorze, po co pan mi to zwraca? Niech pan to sobie zostawi! Trzeba to spokojnie przemyśleć w domciu.
Tomasz kręcił głową i cierpliwie trzymał papier w wyciągniętej ręce.
Człowiek z ministerstwa przestał naśladować błogosławiącego papieża i musiał wreszcie go wziąć.
Tomasz chciał mu powiedzieć bardzo energicznie, że nigdy nie napisze i nie podpisze żadnego tekstu. Ale w ostatniej chwili zmienił ton.
Powiedział łagodnie:
– Nie jestem przecież analfabetą. Dlaczego miałbym podpisywać coś, czego sam nie napisałem?
– Dobrze, panie doktorze. Możemy wybrać odwrotną metodą. Pan nam to najpierw napisze sam, a potem wspólnie to przejrzymy. To, co pan przeczytał, mogłoby panu przynajmniej posłużyć za wzór.
Dlaczego Tomasz od razu nie odrzucił zdecydowanie propozycji policjanta? Przeleciała mu przez głowę następująca myśl: Tego typu oświadczenia poza tym, że demoralizują cały naród (na tym prawdopodobnie polega główna rosyjska strategia), mogą mieć również na celu użytek bardziej konkretny. Możliwe, że policja przygotowuje proces przeciwko redaktorom tygodnika, dla którego Tomasz napisał swój artykuł. Jeśli tak jest, oświadczenie Tomasza jest im potrzebne jako dowód w przewodzie sądowym i jako część kampanii prasowej, którą będą prowadzić. Gdyby teraz zasadniczo i energicznie odmówił, wystawiłby się na niebezpieczeństwo, że policja opublikuje przygotowany tekst, choćby miała sfałszować jego podpis. Żadna gazeta nigdy nie opublikowałaby jego dementi! Nikt na świecie nie uwierzyłby, że tego nie napisał i nie podpisał! Zrozumiał już, że ludzie są zbyt szczęśliwi widząc kogoś w stanie moralnego poniżenia, żeby psuć sobie tę satysfakcję jego wyjaśnieniami. Dając policji nadzieję, że sam napisze jakiś tekst zyskał na czasie. Następnego dnia złożył pisemne podanie o zwolnienie z pracy. Przypuszczał (słusznie), że w momencie, kiedy zstąpi dobrowolnie na najniższy szczebel drabiny społecznej (na który zresztą zeszło w tych czasach tysiące intelektualistów z innych dziedzin), policja straci nad nim władzę i przestanie się nim interesować. W takich okolicznościach nie będzie już mogła opublikować żadnego tekstu z jego oświadczeniem, bo stałby się on absolutnie niewiarygodny. Haniebne publiczne oświadczenia zawsze bowiem łączą się z awansem, a nie z upadkiem podpisanych. Lekarze są w Czechach pracownikami państwowymi i państwo może, ale nie musi, zwolnić ich ze służby. Urzędnik, z którym Tomasz rozmawiał o swej dymisji, znał jego nazwisko i szanował go. Namawiał go, by nie rzucał pracy. Tomasz nagle uświadomił sobie, że nie ma żadnej pewności, czy robi słusznie. Ale czuł się już przywiązany do swej decyzji jakąś obietnicą wierności i upierał się przy swoim. W ten sposób został człowiekiem, który myje szyby.
Odjeżdżając przed laty z Zurychu do Pragi, Tomasz mówił sobie w duchu: „es muss sein” i myślał przy tym o swej miłości do Teresy. Natychmiast po przekroczeniu granicy zaczął powątpiewać, czy naprawdę tak się musiało stać: uświadomił sobie, że do Teresy doprowadził go łańcuch śmiesznych przypadków, które wydarzyły się przed siedmiu laty (na początku był ischias jego szefa) i że przez nie wraca do klatki, z której nie będzie już wyjścia.
Czy to oznacza, że w jego życiu nie było żadnego „es muss sein”, żadnej wielkiej konieczności? Myślę, że jednak było coś takiego. Nie była to miłość, był to jego zawód. Do medycyny nie doprowadził go przypadek ani rozumowa kalkulacja, ale głęboka potrzeba wewnętrzna. Jeśli można dzielić ludzi na jakieś kategorie, to na podstawie tych głębokich wewnętrznych pragnień, które ich doprowadzają do tej czy innej całożyciowej działalności. Każdy Francuz jest inny. Ale wszyscy aktorzy na całym świecie są do siebie podobni, w Paryżu, w Pradze i w najbardziej zabitym deskami teatrze prowincjonalnym. Aktorem jest ten, kto od dzieciństwa zgadza się występować przez całe życie przed anonimową publicznością. Bez tej podstawowej zgody, która nie ma nic wspólnego z talentem, która jest istotniejsza od talentu, nie można zostać aktorem. Podobnie lekarzem jest ten, kto zgadza się zajmować się przez całe życie, z wszystkimi tego konsekwencjami, ciałem ludzkim. Ta podstawowa zgoda (a nie talent czy zręczność) pozwala mu już na pierwszym roku wejść do prosektorium, a w sześć lat później stać się lekarzem.
Chirurgia doprowadza podstawowy imperatyw powołania lekarskiego aż do ostatecznej granicy, na której ludzkie dotyka boskiego. Jeśli walniecie kogoś pałką w głowę, upadnie i przestanie oddychać raz na zawsze. Ale i tak kiedyś przestałby oddychać. Takie morderstwo wyprzedzi tylko to, co nieco później pan Bóg sam by załatwił. Bóg, jak można sądzić, liczył się z morderstwami, ale nie liczył się z chirurgią. Nie przypuszczał, by ktoś odważył się wsadzić rękę do środka mechanizmu, który on wymyślił, opakował pieczołowicie w skórę, zapieczętował i zamknął przed oczyma człowieka. Kiedy Tomasz po raz pierwszy wbił skalpel w skórę śpiącego w narkozie człowieka, a potem zdecydowanym ruchem tę skórę przeciął równym i pewnym pociągnięciem (jak gdyby był to kawał nieżywego materiału, płaszcz, suknia, zasłona) przeżył krótkie lecz intensywne uczucie świętokradztwa. Ale to właśnie go tak pociągnęło! To było „es muss sein”, zakorzenione w nim głęboko, do którego nie doprowadził go żaden przypadek, żaden ischias ordynatora, nic zewnętrznego.
Читать дальше