A potem pewnej niedzieli, kiedy Cyd siedziała z koleżankami w koktajlbarze w centrum handlowym, przyszła tam jej starsza siostra i powiedziała, że ojciec zmarł na atak serca.
– Moja mama nie postarzała się z dnia na dzień – mówiła Cyd. – To nie było tak. Po prostu wycofała się jakby w przeszłość. Może uznała, że wszystko, co najlepsze, ma już za sobą. Nadal chodziła do pracy. Nadal gotowała nam posiłki. Ale teraz oglądała mnóstwo starych filmów. I niektóre pozycje z jej kolekcji wideo wywarły na mnie duży wpływ. Kiedy spotkałam tego faceta, z którym przyjechałam do Anglii, sądziłam, że to wykapany Rhett Butler.
Zawsze czuję się nieswojo, kiedy rozmowa schodzi na czyjegoś dawnego partnera. Wszystkie te nadzieje, które spełzły na niczym, wszystkie rany, które się nie zagoiły, cała gorycz i rozczarowanie, kiedy widzisz, jak twoja miłość ląduje na śmietniku – to może odebrać urok całemu wieczorowi. Ona też to chyba wyczuła i zmieniła temat, przybierając ton rozszczebiotanej przewodniczki.
– Czy wiesz, że „Houston” było pierwszym słowem, które wypowiedziano na Księżycu? – zapytała. – To fakt. Neil Armstrong powiedział do centrum kontroli lotu: „Houston, tu baza na Morzu Spokoju. Orzeł wylądował”.
– Dopóki cię nie poznałem, nigdy tak naprawdę nie myślałem o Houston – stwierdziłem. – Nie należy do tych amerykańskich miast, których obraz ma się przed oczyma.
– Tam jest zupełnie inaczej niż tutaj – powiedziała. – Jeśli coś ma dwie warstwy farby, to już antyk. Przy drogach stoją bary, które nazywają lodziarniami, i wszystkie kobiety wyglądają tam, jakby właśnie wyszły z piosenki Hanka Williamsa. Ale jeśli jesteś młody, w sobotni wieczór idziesz do Yucatan Liquor Storę, gdzie dziewczęta starają się wyglądać jak Pamela Anderson, a chłopcy nie mogą nic poradzić na to, że wyglądają jak Meatloaf.
– Przypomina mi to trochę Essex – mruknąłem. – Więc gdzie spotkałaś tego Anglika?
– W Yucatan Liquor Storę. W sobotni wieczór. Zapytał mnie, czy chcę się czegoś napić, a ja odpowiedziałam, że nie. Wobec tego zapytał, czy chcę zatańczyć, i odpowiedziałam, że tak. Pracował w Houston jako kurier. Taki ma zawód. Dostarcza różne rzeczy, jeżdżąc motocyklem. Coś w rodzaju listonosza z klasą. Naturalnie bardzo mi to zaimponowało.
– Ale nie okazał się raczej Rhettem Butlerem?
– No wiesz… nawet Clark Gable nie okazał się Rhettem Butlerem.
– Mimo to przyjechałaś z nim do Londynu?
– Zgadza się.
– Dlaczego tam nie zostaliście? Wywalili go?
– Och, nie. Wzięliśmy ślub. Dostał zieloną kartę. Wiesz, że zielona karta jest w rzeczywistości różowa?
Pokręciłem głową.
– Nas też to zdziwiło. Musieliśmy odpowiadać na pytania w urzędzie imigracyjnym, który sprawdza, czy ludzie naprawdę się kochają. Pokazywaliśmy im nasze zdjęcia ślubne i nie było z tym problemu. Mogliśmy tam zostać na zawsze. – Cyd zamyśliła się. – Moim zdaniem poczuł, że powinien coś zrobić ze swoim życiem. W Ameryce jest coś, co sprawia, że człowiek czuje się nieudacznikiem. Więc przyjechaliśmy tutaj.
– I co poszło źle?
– Wszystko. On lubił bambus. Wiesz, co to znaczy? Potrząsnąłem głową.
– To jakiś narkotyk?
– Nie. A właściwie na swój sposób tak. To znaczy, że lubił Azjatki. I wciąż lubi. Zawsze je będzie lubił.
– Azjatki?
– No wiesz… Koreanki, Chinki, Japonki, Filipinki. W gruncie rzeczy nie był zbyt wybredny, co jest może nawet trochę obraźliwe dla Azjatek, które między sobą mogą się różnić tak jak Szwedka od Turczynki. Ale jemu było autentycznie wszystko jedno, byle były Azjatkami. Tej nocy, kiedy się spotkaliśmy, był w Yucatan z małą Wietnamką. W Houston mamy dużo Wietnamczyków.
– Azjatki? Masz na myśli skośnookie?
– Nie mówi się już skośnookie. To obraźliwe… jak Murzyn albo stewardesa. Musisz mówić Afro-Amerykanin albo personel lotniczy. Azjaci zamiast skośnookich.
– Azjaci kojarzy mi się raczej z Indiami.
– Przykro mi, proszę pana. Tak właśnie należy mówić.
– Co w nich takiego lubił?
– Może fakt, że się od niego różnią. Że wyglądają zupełnie inaczej. Potrafię to zrozumieć. Cały heteroseksualizm polega przecież na tym, że ciągnie cię do kogoś, kto różni się od ciebie wyglądem.
– No więc jeśli lubił Azjatki… jeśli ten facet, który nie był Rhettem Butlerem, lubił bambus… dlaczego polubił ciebie?
– Zabij mnie. Wydaje mi się, że to była aberracja. Śnieg w środku lata. Nie wiem.
Odgarnęła z czoła czarną grzywkę i spojrzała na mnie tymi swoimi szeroko osadzonymi brązowymi oczyma. Teraz, kiedy o tym wspomniała, dostrzegłem, że komuś, kto lubił bambus, mogła się spodobać. W pewnym oświetleniu.
– Byliśmy ze sobą przez dwa lata – powiedziała. – Rok tam i rok tutaj. A potem wrócił do starych zwyczajów. Albo ja odkryłam, że wrócił do starych zwyczajów. Z malajską studentką, którą spotkał w parku. Pokazał jej Londyn… i kilka innych rzeczy. Nie był złym facetem. Nadal nie jest zły. Po prostu źle wybrałam. A co z tobą?
– Ze mną?
– Tak, co się stało z twoim małżeństwem?
Próbowałem ustalić, co się stało z Giną i ze mną. Wiedziałem, że to ma coś wspólnego ze starzeniem się, traktowaniem pewnych rzeczy jako oczywistość i wrażeniem, że życie przecieka między palcami. Może mógłby mi to wyjaśnić James Stewart.
– Naprawdę nie wiem, co się stało – przyznałem. – Na krótki moment się zapomniałem.
– A, rozumiem – mruknęła. – Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś skok w bok?
– Nie chodzi tylko o to. Ale od tego się zaczęło. Po prostu nie wiem, jak to wyjaśnić. Pozwoliłem jakby, żeby zgasło światło.
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, a potem pokiwała głową.
– Chodźmy popatrzeć na iluminację – powiedziała. Było już ciemno. Oświetlony na całej długości drugi brzeg wyglądał jak sznur pereł. Rano oczom ludzi miały się ukazać szare biurowce i kolejne korki – miasto, które tyrało ciężko, żeby spłacić czynsz. Ale tej nocy widok był piękny.
– Wygląda jak na Boże Narodzenie – stwierdziła, biorąc mnie za rękę.
Faktycznie tak wyglądało. Ja też miałem wrażenie, jakby zbliżało się Boże Narodzenie.
– Mam zamiar z tobą zaryzykować – powiedziała.
Kiedy odpalająca papierosa od papierosa opiekunka uwierzyła w końcu, że nie ukradniemy Peggy, mała dostała pozwolenie, by odwiedzić na kilka godzin Pata w domu.
– Patrz, co mam – oświadczyła, pokazując mi małego mężczyznę z plastiku. Ubrany w białe satynowe spodnie, błyszczącą srebrzystą kamizelkę i coś, co przypominało fioletowy smoking, wydawał się bardzo zadowolony z siebie. – Disco Ken – przedstawiła go. – To przyjaciel Barbie. Chodzi z nią na dyskotekę.
Zabawne było oglądać ich bawiących się razem. Pat chciał zniszczyć Gwiazdę Śmierci. Peggy chciała zawiesić firanki w Sokole Milenium.
Podniecony do granic histerii tym, że przyjmuje przyjaciółkę we własnym salonie – choć jednocześnie mało zainteresowany Disco Kenem – Pat obijał się o meble, wymachując nad głową swoim świetlnym mieczem.
– Nigdy nie dołączę do ciebie po Ciemnej Stronie! – krzyczał.
Peggy przyglądała mu się przez chwilę swymi poważnymi ciemnymi oczyma, a potem zaczęła ustawiać małe figurki z Gwiezdnych wojen wokół oklejonego taśmą po awaryjnym lądowaniu na kaloryferze Sokoła Milenium, tak jakby siedziały na podwieczorku w Ritzu.
Читать дальше