– Ale jeśli Gina naprawdę odejdzie, nigdy nie będzie już miał tej solidnej podstawy. Przykro mi, ale to nie będzie takie proste.
Tato wrócił w końcu na dół i w trakcie obiadu spróbowałem im jakoś opisać sytuację. Od jakiegoś czasu w domu narastały różne problemy, nie wszystko szło tak, jak powinno, ale nadal nam na sobie zależało. Istniała więc pewna nadzieja.
Nie powiedziałem im, że przeleciałem koleżankę z pracy i że Gina uważa, iż zmarnowała swoje życie. Obawiałem się, że słysząc to, mogliby udławić się swoimi jagnięcymi sznyclami.
Przy pożegnaniu mama mocno mnie uściskała i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Tato też dał z siebie wszystko: objął mnie i poprosił, żebym zadzwonił, jeśli tylko będą mogli coś dla mnie zrobić.
Nie mogłem spojrzeć mu w twarz. Na tym polega problem, gdy uważa się ojca za bohatera. Nie mówiąc ani słowa, może sprawić, że znowu czujesz się, jakbyś miał osiem lat i właśnie przegrał swoją pierwszą bójkę.
* * *
– Nasz dzisiejszy gość nie wymaga przedstawiania – oznajmił Marty po raz trzeci z rzędu. – Kurwa mać… co się dzieje z tym pierdolonym teleprompterem?
Teleprompter działał bez zarzutu i Marty o tym świetnie wiedział.
Na galerii na górze reżyser szeptał kojące słowa do jego słuchawek, zapewniając, że powtórzą ujęcie, kiedy tylko będzie gotów. Ale Marty zerwał mikrofon i zszedł z planu.
Kiedy nadawaliśmy na żywo, nigdy nie bał się telepromptera. Jeśli popełnił błąd, jeśli źle przeczytał pojawiające się na ekranie słowa, szczerzył po prostu zęby i zasuwał dalej. Bo wiedział że musi.
Nagrywanie jest inne. Tutaj zawsze wiesz, że możesz się zatrzymać i zacząć od nowa. To powinno oczywiście ułatwić pracę. Ale może cię również sparaliżować. Może przyczynić się do trudności z oddychaniem. Może sprawić, że oblejesz się potem. A kiedy kamera odkryje, że się spociłeś, jest już po tobie.
Dopadłem go w bufecie, kiedy otwierał piwo. To zmartwiło mnie jeszcze bardziej aniżeli awantury na planie. Marty był krzykaczem, ale nie pijakiem. Wiedziałem, że po kilku piwach będzie do tego stopnia zrelaksowany, że nie zdoła ruszyć ręką ani nogą.
– Nagrywany program ma inny rytm – powiedziałem. – Kiedy rzecz idzie na żywo, poziom energii jest tak wysoki, że od początku do końca lecisz na haju. Kiedy cię nagrywają, musisz bardziej kontrolować adrenalinę. Ale ty potrafisz to zrobić.
– Co ty możesz, kurwa, o tym wiedzieć? – zapytał mnie. – Ile programów prezentowałeś?
– Wiem, że nie ułatwisz sytuacji, wydzierając się na dziewczynę od telepromptera.
– Za szybko puszczała tekst!
– Owszem, żeby za tobą nadążyć – odparłem. – Jeśli zwolnisz, ona też to zrobi. To jest ta sama dziewczyna, która pracuje z nami od lat, Marty.
– Nie próbowałeś nawet powalczyć o to, żeby program dalej szedł na żywo – poskarżył się.
– Po tym, jak rąbnąłeś dzbankiem Tarzana, to było nieuniknione. Stacja nie może ryzykować, że to się powtórzy. Robimy więc na żywo na taśmie.
– Na żywo na pierdolonej taśmie. To mówi wszystko. Po czyjej jesteś stronie, Harry?
Miałem zamiar mu odpowiedzieć, kiedy do bufetu zajrzała Siobhan.
– Udało mi się znaleźć inną dziewczynę do telepromptera – oznajmiła. – Czy możemy spróbować ponownie?
* * *
– Oglądamy telewizję – poinformował mnie Pat, kiedy przyjechałem znów do Glenna.
Wziąłem go na ręce i pocałowałem. Pat objął mnie rękoma i nogami niczym mała małpka i wniosłem go do mieszkania.
– Oglądasz telewizję z mamą?
– Nie.
– Z dziadkiem Glennem?
– Nie. Z Sally i ze Steve’em.
Na sofie w małym saloniku leżeli spleceni w miłosnym uścisku kilkunastoletni chłopak i dziewczyna. Ubrani byli w stroje, które nie wyglądają najlepiej bez snowboardu.
Dziewczyna – chuda, ospała i apatyczna – spojrzała na mnie, kiedy wszedłem do pokoju. Chłopak – niski, gruby i pryszczaty – stukał się pilotem w zęby dolnej szczęki, nie odrywając oczu od śpiewającego bez koszuli faceta, który wyglądał, jakby mógł bardzo pomóc policji w prowadzonym przez nią śledztwie. Glenn na pewno wiedział, jak się nazywa Glenn na pewno miał wszystkie jego płyty. Zastanawiałem się czy to muzyka zeszła na psy, czy to ja robię się coraz starszy Czy może jedno i drugie.
– Cześć – powiedziała dziewczyna.
– Cześć. Jestem Harry, ojciec Pata. Czy Gina jest w domu?
– Nie. Pojechała na lotnisko.
– Na lotnisko?
– Tak. Musiała, wie pan… jak to się mówi? Zdążyć na samolot.
Postawiłem Pata na podłodze. Usiadł pomiędzy swoimi porozrzucanymi figurkami z Gwiezdnych wojen i spoglądał z podziwem na pryszczatego młodziana. Pat naprawdę uwielbia! dużych chłopców. Nawet głupich, brzydkich dużych chłopców.
– Dokąd poleciała?
Dziewczyna – Sally – zmarszczyła brwi, starając się skoncentrować.
– Do Chin. Chyba do Chin.
– Do Chin? Naprawdę? Może do Japonii? To bardzo ważne. Jej twarz rozjaśniła się.
– Tak… może do Japonii.
– Jest wielka różnica między Chinami a Japonią – oświadczyłem.
Chłopak – Steve – po raz pierwszy oderwał wzrok od telewizora.
– Dla mnie nie ma żadnej – powiedział. Dziewczyna roześmiała się. Pat też. Był mały. Nie wiedział, z czego się śmieje. Zdałem sobie sprawę, że ma brudną twarz. Jeśli nie zwróciło mu się uwagi, nie dbał zbytnio o higienę osobistą. Steve uśmiechnął się z zadowoleniem i wlepił z powrotem wzrok w ekran, nadal stukając się pilotem w zęby. Z miłą chęcią wtłoczyłbym mu go do gardła.
– Wiesz, jak długo jej nie będzie?
Sally przecząco mruknęła, machinalnie ugniatając mięsistą nogę Steve’a.
– Nie ma Glenna? – zapytałem.
– Nie… tato jest w pracy – odparła.
No tak. Dziewczyna była jednym z porzuconych przez Glenna dzieci – z pierwszego bądź drugiego małżeństwa, które zawarł po rozstaniu się z matką Giny.
– Jesteś tu z wizytą? – zapytałem.
– Nie, zatrzymałam się na dłużej. Miałam przepały z moją mamą. Nie podobali jej się moi znajomi, moje stroje, to, o której wracam do domu i o której nie wracam.
– Naprawdę?
– „Traktujesz to miejsce jak hotel” – zaskrzeczała Sally. – „Jesteś za młoda, żeby palić to świństwo”. Bla bla bla. – Westchnęła ze znużeniem, na które stać tylko kogoś bardzo młodego. – Stara śpiewka. Choć oczywiście w zamierzchłych czasach robiła dokładnie to samo. Obłudna stara dziwka.
– Dziwka – powtórzył za nią Steve.
– Dziwka – oznajmił z uśmiechem Pat, trzymając w obu małych piąstkach figurki z Gwiezdnych wojen.
Steve i Sally roześmieli się z niego.
Tak to właśnie wygląda, pomyślałem. Po rozwodzie wasze dziecko staje się kimś w rodzaju rozbitka, dryfującego po morzu niedopełnionych obowiązków oraz nadawanej w ciągu dnia telewizji. Witamy w parszywym współczesnym świecie, gdzie rodzic, u którego mieszkasz, jest kimś odległym i godnym pogardy, a rodzic, u którego nie mieszkasz, czuje się w wystarczającym stopniu winny, żeby zapewnić ci azyl, gdy w domu sytuacja staje się nie do zniesienia.
Nie zgodzę się, żeby coś takiego spotkało mojego syna.
Mojego Pata.
– Weź swoją kurtkę i zabawki – powiedziałem mu. Jego brudna twarzyczka rozjaśniła się.
– Jedziemy do parku?
– Jedziemy do domu, kochanie – odparłem.
Читать дальше