– Wiem o tym. Chciałaś pracować za granicą. Chciałaś poznawać inną kulturę. To mogło być coś niesamowitego. A potem zostałaś tu z mojego powodu. Wiem o tym wszystkim. Dlatego chcę, żeby to małżeństwo dalej funkcjonowało. Dlatego chcę jeszcze raz spróbować.
– Dużo ostatnio rozmyślałam – powiedziała Gina – i doszłam do wniosku, że nikt nie interesuje się kobietą, która siedzi w domu ze swoim dzieckiem. Nawet jej mąż. Zwłaszcza jej mąż. Jestem taka nudna, że musisz sobie szukać partnerki poza domem.
– To nieprawda.
– Fakt, że opiekuję się twoim dzieckiem… to powinna być najbardziej poważana praca na świecie. Więcej warta niż chodzenie do jakiegokolwiek biura. Ale tak nie jest. Wiesz, ile razy na tych twoich pieprzonych telewizyjnych przyjęciach, lunchach i kolacjach dawano mi odczuć, że nie jestem nic warta? I czym się pani zajmuje? I czym się pani zajmuje? – powtórzyła kpiącym tonem. – Ja? Niczym. Siedzę po prostu w domu i opiekuję się swoim małym synkiem. Patrzą wtedy na ciebie jak na powietrze… zarówno kobiety, jak mężczyźni, choć kobiety są chyba nawet gorsze… tak jakbyś była jakąś kretynką. Jestem dwa razy mądrzejsza od połowy ludzi, z którymi pracujesz, Harry. Dwa razy mądrzejsza.
– Wiem, że jesteś – odparłem. – Posłuchaj, Gino: zrobię wszystko. Powiedz, co chcesz?
– Chcę odzyskać moje życie – stwierdziła. – Nic więcej. Chcę odzyskać moje życie.
Nie zapowiadało to niczego dobrego.
W życiu mojego ojca nie wszystko poszło dokładnie tak, jak to sobie wyobrażał. Dotyczy to jego domu. A także mnie.
Kiedy moi rodzice kupili dom, w którym dorastałem, otaczała nas wieś. Jednak przez trzydzieści lat miasto zakradało się coraz bliżej. Pola, po których biegałem kiedyś z wiatrówką, zajęły nowe brzydkie domy. Przy starej High Street pojawiły się biura nieruchomości oraz kancelarie adwokackie. To, co zdaniem moich rodziców miało zawsze przypominać scenerię Archerów, od pierwszej chwili, gdy się tam przenieśliśmy, zaczęły połykać przedmieścia.
Mamie zmiany zbytnio nie przeszkadzały – pochodziła z miasta i pamiętam, że kiedy byłem mały, skarżyła się na brak kina i sklepów. Ja jednak popierałem tatę.
Nie podobały mu się masy ludzi, którzy wypełniali stację kolejową w dni powszednie i pola golfowe w weekend. Nie podobały mu się watahy wyrostków, którzy włóczyli się wokół posesji, jakby to było południowe Los Angeles.
Nie spodziewał się, że pod koniec życia będzie musiał stawić czoło miejskiemu zgiełkowi i przestępczości.
Teraz czekało go kolejne rozczarowanie.
Rodzice podeszli do drzwi, oczekując, że przyjechaliśmy na obiad wszyscy troje. Zobaczyli jednak wyłącznie swojego syna.
Zbici z tropu patrzyli, jak mijam ich furtkę, szukając miejsca, gdzie mógłbym zaparkować. Nic z tego nie rozumieli.
Kiedy byłem dzieckiem, na ulicy nie stały żadne samochody – w zupełności wystarczał jeden garaż na rodzinę. Teraz można było się praktycznie nabawić przepukliny, zanim człowiek znalazł wolne miejsce. Wszystko się zmieniło.
Pocałowałem mamę i uścisnąłem dłoń taty. Nie mieli pojęcia, co się stało. Przygotowali za dużo jedzenia. Spodziewali się Giny i Pata. Oczekiwali szczęśliwej rodziny. Zamiast tego pojawiłem się ja.
– Mamo, tato. Muszę wam o czymś powiedzieć.
W salonie rozbrzmiewały stare piosenki. Z głośników stereo dobiegał głos Tony’ego Bennetta z koncertu na żywo w Carnegie Hali, chociaż równie dobrze mógł to być Frank Sinatra, Dean Martin albo Sammy Davis Junior. W domu moich rodziców nigdy nie milkły stare piosenki.
Usiedli w swoich ulubionych fotelach i wpatrywali się we mnie z oczekiwaniem. Niczym para dzieci. Słowo daję – myśleli chyba, że zaraz ogłoszę rychłe narodziny kolejnego wnuka. A ja miałem uczucie, którego doświadczałem często w ich obecności – że nie jestem ich synem, lecz postacią z mydlanej opery.
– Wygląda na to, że Gina mnie zostawiła – oznajmiłem. Ton, jakiego użyłem, był fatalny – zbyt swobodny, zbyt nonszalancki, zbyt obojętny. Alternatywą było jednak wylądowanie na czworakach na dywanie i zalanie się łzami. Ponieważ po wczorajszej wycieczce do parku oraz po drugiej bezsennej nocy w łóżku, które było dla mnie samego o wiele za duże, zaczęło w końcu do mnie docierać, że Gina może jednak nie wrócić. Mimo to miałem wrażenie, że jestem zbyt stary, aby przynosić moim rodzicom złe wieści. A oni zbyt starzy, żeby musieli ich wysłuchiwać.
Przez kilka chwil w ogóle się nie odzywali.
– Że co? – mruknął ojciec. – Gdzie cię zostawiła?
– Gdzie jest dziecko? – zapytała matka.
Ona natychmiast mnie zrozumiała.
– Pat jest z Giną. W mieszkaniu jej ojca.
– U tego starego punka? Biedactwo.
– Co to znaczy, że cię zostawiła? – chciał wiedzieć mój stary.
– Odeszła ode mnie, tato.
– Nie rozumiem.
Naprawdę tego nie pojmował. Kochał ją, kochał nas oboje, a teraz to wszystko się skończyło.
– Wypięła się na mnie – wyjaśniłem. – Dała dyla. Puściła mnie w trąbę.
– Nie wyrażaj się – powiedziała matka. Trzymała palce przy ustach, jakby się modliła. – Och, Harry. Tak mi przykro.
Podeszła do mnie i lekko się wzdrygnąłem. Wiedziałem, że dam sobie radę, jeśli nie będą mi współczuć. Mogłem to przeżyć, jeśli nie zaczną mnie obejmować i mówić, że rozumieją. Jeśli zaczną mi współczuć, chyba tego nie zniosę. Wszystko we mnie pęknie. Na szczęście przyszedł mi z pomocą ojciec. Poczciwy stary tato.
– Odeszła?! – powtórzył gniewnym tonem. – To znaczy co? Bierzecie rozwód? To masz na myśli?
Tak naprawdę jeszcze o tym nie myślałem. Jak się bierze rozwód? Od czego trzeba zacząć?
– Chyba tak. To właśnie robią ludzie, kiedy się rozchodzą. Ojciec wstał. Krew odpłynęła mu z twarzy, w oczach stanęły łzy. Zdjął okulary, żeby je wytrzeć. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy.
– Zrujnowałeś mi życie – oświadczył.
– Co takiego?
Nie wierzyłem własnym uszom. Moje małżeństwo rozpadało się w gruzy, a on uważał się za ofiarę? Jak to się stało? Było mi przykro, że jego nieoceniona synowa przestała być członkiem rodziny. Było mi przykro, że jego wnuk patrzył, jak rozchodzą się jego rodzice. A przede wszystkim było mi przykro, że jego syn okazał się kolejnym głupim ćwokiem, pałętającym się po sądowych korytarzach w oczekiwaniu na rozwód. Nie miałem jednak zamiaru pozwolić, by ojciec zagrał główną rolę w naszej małej tragedii.
– Jakim cudem mogłem ci zrujnować życie, tato? – zapytałem. – Jeśli ktoś tutaj ucierpiał, to przede wszystkim Pat. Nie ty.
– Zrujnowałeś mi życie.
Twarz zapiekła mnie ze wstydu i oburzenia. Dlaczego był taki rozgoryczony? Jego żona nigdy go nie opuściła.
– Twoje życie dobiega już końca – oświadczyłem gniewnie.
Spojrzeliśmy na siebie z uczuciem, które nie różniło się wiele od nienawiści, i ojciec wymaszerował z pokoju. Słyszałem jego kroki na schodach. Naprawdę żałowałem swoich słów. Czułem jednak, że nie dał mi innego wyboru.
– On wcale tak nie myśli – stwierdziła mama. – Jest zdenerwowany.
– Ja też – przyznałem. – Nigdy przedtem nie zdarzyło mi się nic złego, mamo. Wszystko szło mi jak po maśle. Aż do dzisiaj.
– Nie słuchaj ojca. Chce po prostu, żeby Pat miał to samo co ty. Dwoje rodziców. Solidną podstawę, na której można budować przyszłość. To wszystko.
Читать дальше