Joseph Stojący w Słońcu opowiedział mu wtedy o długu wobec duchów, ceremonii, którą przestano obchodzić w czasach bizonów. Rodzina, która utraciła dziecko, przez rok oszczędzała nie tylko jedzenie, skóry i sprzęty, ale też w hołdzie dla ukochanej osoby oddawała członkom plemienia swoje konie, tipi, nawet ubranie zdjęte z grzbietu.
– Oddajesz do chwili, gdy ogarnia cię ból – powiedział wtedy Joseph.
Z szaleństwem w oczach Will zaczął grzebać w swoim pikapie. Znalazł niewiele wartościowych rzeczy poza starą strzelbą i kurtką z owczej skóry, która należała do jego ojca. Jak wariat przejechał przez miasto pod dom Berniego Colliera, sąsiada, którego nigdy nie lubił. Walił w drzwi tak mocno, że uginały się pod ciosami jego pięści.
– Witaj – powiedział Bernie ostrożnie na widok zmierzwionych włosów Willa i jego ubrania w nieładzie.
– Mam coś dla ciebie, Bernie. – Will wcisnął mu strzelbę. – Bez ukrytych podtekstów.
Okręcił się na pięcie, zanim Bernie zdążył otworzyć usta, wskoczył do samochodu i pojechał do domu Śmiejących Psów.
Linda Śmiejący Pies skrzywiła się na jego widok, machaniem dłoni rozpraszając opary whisky.
– Wejdź – powiedziała. – Zaparzę ci kawy.
– Nie chcę kawy. Przyjechałem, żeby coś ci dać. – Podał jej kurtkę. – Pomyśl, ilu dzieciom pomoże przetrwać zimę. Jest twoja. Zrób z nią, co zechcesz.
Rydell Dwie Pięści stanowczo odmówił przyjęcia pikapu i Will siedział na pieńku przed jego chatą z bali, szlochając jak dziecko. W końcu wpadł na pomysł, co zrobić z kluczykami. Podszedł do starej sękatej sosny, do której Marjorie i Rydell przywiązali swojego kundla, i nie budząc psa, nawlókł kluczyki na obrożę.
Rozdawanie rzeczy odnosiło skutek, Will widział to wyraźnie. Pobiegł lasem do chaty Josepha Stojącego w Słońcu, tak lekko nie czuł się od miesięcy. Po drodze zostawił kapelusz na czyimś sznurze na pranie, buty przed domem nieznajomego. Koszulę oddał dziewczynce dźwigającej wiadro z wodą w górę zbocza.
Przed chatą Josepha miał na sobie już tylko dżinsy i bieliznę, dygotał więc z zimna. Pomyślał, że jednak wypił za mało, skoro wciąż potrafi ocenić temperaturę i czuje zbyt wielkie zakłopotanie, żeby zapukać do drzwi szamana i dać mu resztę swojej odzieży. Zamiast tego rozebrał się do naga, poskładał starannie rzeczy i zostawił je na progu Josepha.
Biegł tam, dokąd niosły go nogi. Stopy mu krwawiły na kolcach i szyszkach, mimo to nie ustawał. Był istotą prymitywną. Nie myślał i nie czuł. Wbiegł na wzgórze, którego nie poznawał, odrzucił głowę i zapłakał z bólu.
Do oddania zostało mu tylko jedno; wiedział, że to rzecz bez wartości, ale jednak coś. Na przemian wykrzykiwał to samo zdanie po angielsku i w języku lakota, szlochając i przecinając paznokciami skórę, by sobie przypomnieć, jak bardzo boli to, że on jest tutaj, chociaż ona odeszła.
– Imacu yo – krzyczał do duchów. – Zabierzcie mnie!
Dziennikarze czekający na lotnisku w Los Angeles robili zakłady.
– Dalej twierdzę, że się jej pozbył – mówił wysłannik „National Enquirer” – i teraz leży sobie biedaczka w grobie.
Dziennikarz z „People” prychnął pogardliwie.
– Po co w takim razie zadawał sobie trud, żeby zawiadamiać nas o przylocie do Los Angeles?
– Moim zdaniem, wracają razem, ale ona nie będzie miała szczęśliwej miny – rzekł jeden z operatorów. – Uważam, że jej zapłacił. Jakie znaczenie ma parę milionów, jeśli Rivers dzięki temu znowu wróci na szczyt listy najbardziej popularnych aktorów?
Dziennikarka z działu rozrywkowego NBC zerknęła w lustrzane szkło obiektywu, by sprawdzić, czy szminka jej się nie rozmazała.
– Zapamiętajcie moje słowa – oświadczyła z emfazą – Alex Rivers jest skończony. – Odwróciła się ku kolegom, którzy podrygiwali jak psy gończe, słysząc z mikrofonów informację o lądowaniu samolotu z Denver. – Choćby stanął na głowie, nie skłoni kobiet, żeby znowu śliniły się na jego widok. Tak czy owak, żona go zostawiła, co tylko dowodzi, że nie jest takim symbolem seksu, za jaki wszyscy go braliśmy.
W poczekalni pierwszej klasy Cassie skończyła przewijać Connora. Alex siedział w fotelu z nogą założoną na nogę. W dłoniach trzymał kubek z kawą.
– Mam zamiar się nauczyć, jak to się robi – powiedział.
Cassie spojrzała na niego. Za skarby świata nie potrafiła wyobrazić sobie dłoni Alexa wykonujących tak przyziemną czynność jak przewijanie ich syna.
– O, to by dopiero była cudowna konferencja prasowa.
Alex poprawił się na siedzeniu i odstawił kubek.
– Nie masz nic przeciwko temu, prawda?
Mówił o dziennikarzach, którzy jak sępy czekali na ochłap padliny. Gdzieś nad Górami Skalistymi Alex uprzedził Cassie o przecieku do mediów. Naturalnie odparła, że rozumie – jakby pośrednio z jej winy spadła popularność Alexa w Hollywood i dlatego teraz powinna dołożyć wszelkich starań, by poprawić jego wizerunek. Mimo woli przypomniała sobie tamto pierwsze lądowanie z Alexem w Los Angeles niemal cztery lata temu, ten pierwszy raz, gdy posmakowała życia wyzbytego prywatności. Po miesiącach spędzonych w Pine Ridge trudno jej było na nowo się do tego przyzwyczaić.
– Nie mam – powiedziała na głos i podała synka Alexowi. – Wolałabym tylko, żeby Connora nie wykorzystywano jako zastawu.
– Dopilnuję, żeby nie oślepiły go flesze, i nie pozwolę zadawać im zbyt wielu pytań, obiecuję. – Alex się uśmiechnął. – Myśl o tym jako o jego pierwszych zdjęciach próbnych.
Drzwi do poczekalni otworzyły się i w progu stanęła potężna Michaela Snow. Obdarzyła Alexa olśniewającym uśmiechem, po czym zmierzyła Cassie spojrzeniem od stóp do głów.
– Dobrze znowu cię widzieć – powiedziała chłodno.
Cassie znieruchomiała, ściskając w dłoni wilgotną ściereczkę, którą zamierzała schować do torby.
– Cześć, Michaelo. – Rozjaśniła twarz szczerym, ciepłym uśmiechem.
Michaela wpatrywała się w nią na tyle długo, by Cassie z zakłopotaniem pomyślała o swojej bezkształtnej brązowej koszuli i znoszonych tenisówkach – stroju, którego nikt by się nie spodziewał u żony Alexa Riversa.
– Jesteś gotowy? – zapytała Michaela.
Cassie poczuła na kręgosłupie lodowaty dreszcz, kiedy sobie uświadomiła, że nastawienie Michaeli jest przedsmakiem przyjęcia, jakie spotka ją w Los Angeles, gdzie większość jej znajomych to przyjaciele i koledzy z branży Alexa. Z ich punktu widzenia Cassie go opuściła, więc wina leży po jej stronie. Oczywiście nie znali całej historii, ale w tej kwestii Cassie ręce miała związane. Gdyby próbowała się bronić, ujawniając fakt, iż Alex ją bił, wywołałaby skandal i naraziła reputację męża na jeszcze większy szwank. Nawet gdyby wspomniała o tym w związku z jego obietnicą zwrócenia się o pomoc do specjalisty, zraniłaby go, a to była jedyna rzecz, której nie chciała zrobić ponownie.
Alex wziął wahanie Cassie za tremę i czule pomógł jej wstać.
– Z pewnością kobieta, która urodziła dziecko gdzieś na pustkowiu, nie da się zastraszyć łapczywej bandzie dziennikarzy – powiedział łagodnie.
– Nie byłam sama – odparła Cassie obronnym tonem. Wzięła Connora i zaczęła przywiązywać go do kołyski.
Alex zwrócił się do Michaeli:
– Spotkamy się z tobą za dziesięć minut. – Po wyjściu rzeczniczki powiedział: – Daj mi to, a sama weź dziecko.
Cassie zerknęła na drzwi, za którymi zniknęła Michaela, i splotła ręce na piersi. Czy Alex wstydzi się jej bezkształtnego, wygodnego stroju? Nie chce, by jego dziecko widziano na lotnisku w indiańskiej kołysce?
Читать дальше