Erich Remarque - Czas Życia I Czas Śmierci

Здесь есть возможность читать онлайн «Erich Remarque - Czas Życia I Czas Śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czas Życia I Czas Śmierci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas Życia I Czas Śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Historia żołnierskiego losu młodego Niemca, który nieoczekiwanie, w czasie klęski armii niemieckiej, dostaje urlop. Przepełniony nadzieją udaje się do kraju, do rodzinnego miasta, by szukać wytchnienia od nędzy, głodu, zimna i wszechobecnej śmierci frontu rosyjskiego. Czeka go z jednej strony ogromne rozczarowanie – jest bowiem świadkiem upadku swojej ojczyzny, a z drugiej niespodziewane szczęście – przeżywa wielką miłość. Pełen wątpliwości wraca na front, gdzie rozstrzygnie się konflikt między winą a poświeceniem.

Czas Życia I Czas Śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas Życia I Czas Śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Stali przed schronem. Elżbieta oddychała głęboko. Poruszała ramionami i głową jak zwierzę wypuszczone z klatki.

– Ach, te masowe groby pod ziemią! – westchnęła. – Jak ja ich nienawidzę! Można się tam udusić! – Gwałtownym ruchem odrzuciła włosy do tyłu. – Już wolę ruiny. Przynajmniej mają niebo nad sobą.

Graeber spojrzał na nią. Było w niej coś dzikiego i namiętnego, gdy tak stała przed potężnym, surowym klocem z betonu, którego schody zdawały się prowadzić do piekieł i z którego właśnie się wyrwała.

– Chcesz wrócić do domu? – spytał.

– Tak. Cóż mam robić? Biegać po ciemnych ulicach? Dosyć długo to robiłam.

Szli przez Karlsplatz. Wiatr obskoczył ich jak wielki pies.

– Czy nie możesz się wyprowadzić? – spytał. – Mimo wszystkiego, o czym mówiłaś?

– Dokąd? Czy wiesz o jakimś pokoju?

– Nie.

– Ja też nie. Tysiące są bez dachu nad głową. Dokąd więc mam się przeprowadzić?

– To prawda. Teraz już za późno.

Elżbieta przystanęła.

– Nie wyniosłabym się, nawet gdybym miała dokąd. Wydawałoby mi się, że zostawiłam ojca na łasce losu. Czy nie możesz tego zrozumieć?

– Tak.

Szli dalej. Graeber miał jej nagle dosyć. Niech robi, co chce. Był znużony i zniecierpliwiony i naraz doznał uczucia, że właśnie w tej chwili rodzice szukają go na Hakenstrasse.

– Muszę iść – powiedział. – Jestem umówiony i już się spóźniłem. Dobranoc, Elżbieto.

– Dobranoc, Ernst.

Spoglądał za nią. Po chwili zniknęła w ciemności. “Powinienem był odprowadzić ją do domu" – pomyślał obojętnie. Przypomniał sobie, że już jako chłopiec nie lubił Elżbiety. Szybko odwrócił się i ruszył w kierunku Hakenstrasse. Ale nic tam nie znalazł. Nikogo nie było. Tylko księżyc i obezwładniająca, przedziwna cisza świeżych ruin, zawieszona w powietrzu niby echo niemego krzyku. Cisza starych ruin była inna.

Bóttcher czekał już na stopniach ratusza. Nad nim połyskiwała w świetle księżyca blada maszkara u wylotu rynny.

– Dowiedziałeś się czegoś? – spytał już z daleka.

– Nie. A ty?

– Też nic. W szpitalach ich nie ma, to prawie pewne. Obleciałem je niemal wszystkie. Chłopie, czego się tam człowiek nie napatrzy! Kobiety i dzieci to jednak co innego niż żołnierze! Chodź, napijmy się gdzieś piwa.

Przeszli przez Hitlerplatz. Buty ich głośno dudniły po bruku.

– I znów minął dzień – powiedział Bóttcher. – Co robić? Wkrótce cały urlop się skończy.

Pchnął drzwi do knajpy. Usiedli przy stoliku pod oknem. Firanki były szczelnie zasunięte. Niklowe kurki bufetu połyskiwały w półmroku. Bóttcher widocznie często tu przesiadywał, gdyż szynkarka bez pytania przyniosła dwa kufle piwa. Popatrzył za nią. Była tłusta i kołysała biodrami. Nie miała na sobie gorsetu.

– Siedzę tu sam – odezwał się Bóttcher – a gdzieś tam siedzi moja żona. Też sama. Mam nadzieję przynajmniej! Czyż nie można oszaleć?

– Nie wiem. Byłbym zadowolony, gdybym wiedział, że moi rodzice gdzieś siedzą. Wszystko jedno gdzie.

– Ba, rodzice to nie żona. Nie odczuwa się ich braku. Jeśli są zdrowi, to już dobrze – i kwita. Ale żona…

Zamówili jeszcze dwa kufle piwa i rozpakowali zawiniątka z kolacją. Szynkarka kręciła się wokół stołu. Zerkała na kiełbasę i tłuszcz.

– Ależ wam się powodzi, chłopcy!

– Tak, dobrze nam się powodzi – odparł Bóttcher. – Mamy całą paczkę żywnościową z mięsem i cukrem! Nie wie pani, co z tym zrobić?

– Łyknął piwa. – Tobie dobrze – powiedział do Graebera z goryczą.

– Nażresz się teraz, a potem pójdziesz, przygadasz sobie jakąś kurwę i zapomnisz o swojej niedoli!

– Możesz to samo zrobić.

Bóttcher potrząsnął głową. Graeber spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się tyle wierności u starego żołnierza.

– One są dla mnie za chude, kolego – oświadczył Bóttcher. – W tym sęk, że lecę tylko na bardzo okazałe kobiety. Do innych mam wprost wstręt. Po prostu nie idzie. Z równym powodzeniem mógłbym pójść do łóżka z wieszadłem. Tylko bardzo okazałe kobiety! Inaczej nic z tego.

– Masz tu przecież taką. – Graeber wskazał szynkarkę.

– Mylisz się! – odparł Bóttcher z ożywieniem. – Jest jeszcze olbrzymia różnica, kolego. Ta tutaj to rozmamłany, miękki tłuszcz, w którym można zatonąć. Okazała osoba, pulchna – zgoda, przyznaję, ale to tylko pierzyna, a nie podwójny materac sprężynowy jak moja żona. U niej wszystko jest z żelaza. Kiedy zabiera się do roboty, dom się trzęsie, a tynk sypie się ze ścian. Nie, kolego, czegoś podobnego nie znajdziesz tak łatwo na ulicy.

Zamyślił się. Graeber poczuł nagle zapach fiołków. Odwrócił głowę. Na parapecie okiennym stała doniczka z kwiatami. Pachniały nieskończenie słodko i w jednym ich powiewie zawarte było wszystko – dzieciństwo, spokój, ojczyzna, oczekiwanie i zapomniane sny młodości; spłynęło to tak nagle i było tak silne, że choć zaraz znów przeminęło, Graebera ogarnął niepokój i znużenie, jakby biegł po głębokim śniegu w pełnym rynsztunku.

Wstał od stołu.

– Dokąd idziesz? – spytał go Bóttcher.

– Nie wiem. Gdziekolwiek.

– Byłeś w komendanturze?

– Tak. Mam skierowanie do koszar.

– To świetnie. Postaraj się dostać do izby numer czterdzieści osiem.

– Dobrze.

Bóttcher leniwie śledził wzrokiem szynkarkę.

– Jeszcze tu chwilkę zostanę. Napiję się jeszcze piwa.

Graeber szedł powoli drogą do koszar. Noc była zimna. Na skrzyżowaniu, nad lejem po bombie, sterczały w górę lśniące szyny tramwajowe. W otwartych bramach domów światło księżyca leżało jak metal. Słyszał echo swoich kroków, jakby pod ulicą ktoś drugi szedł wraz z nim. Wszystko było puste i jasne, i zimne.

Koszary znajdowały się na wzniesieniu na skraju miasta. Były nietknięte, plac ćwiczeń wypełniało białe światło niby śnieg. Graeber minął bramę. Miał uczucie, że urlop jego już się skończył. Przeszłość zawaliła się za nim jak dom jego rodziców i znów wracał na front – inny front tym razem, bez dział i karabinów, ale niemniej groźny.

X

Było to w trzy dni później. Przy stole w izbie numer czterdzieści osiem czterech mężczyzn grało w skata. Grali tak od dwóch dni, z przerwami jedynie na sen i posiłki. Trzech zmieniało się, czwarty grał bez ustanku. Nazywał się Rummel i przed trzema dniami przyjechał na urlop – akurat na czas, aby pochować żonę i córkę. Żonę poznał po znamieniu na biodrze; głowę jej urwało. Po pogrzebie poszedł do koszar i zaczął grać w skata. Nie rozmawiał z nikim. Siedział przy stole i grał. Wygrywał.

Graeber przysiadł na oknie. Obok niego ulokował się frajter Reuter z butelką piwa w ręku; obandażowaną nogę oparł na parapecie okiennym. Był sztubowym i miał artretyzm. Izba czterdzieści osiem była nie tylko przystanią dla nieszczęśliwych urlopników, ale i rewirem dla lekko chorych. Za nimi leżał saper Feldmann. Miał ambitny zamiar w ciągu trzech tygodni nadrobić niedobór snu trzech wojennych lat. Wstawał z łóżka tylko na posiłki.

– Gdzie jest Bóttcher? – zapytał Graeber. – Jeszcze nie wrócił?

– Pojechał do Haste i Iburga. Ktoś mu dzisiaj w południe pożyczył rower. W ten sposób zdoła teraz w ciągu jednego dnia przeszukać dwie wioski. Ale i tak pozostanie mu jeszcze tuzin. A potem obozy, do których porozsyłano transporty. Jak on się tam dostanie? Odległe są o setki kilometrów.

– Napisałem do czterech obozów – powiedział Graeber. – W sprawie nas obu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czas Życia I Czas Śmierci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas Życia I Czas Śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Czas Życia I Czas Śmierci»

Обсуждение, отзывы о книге «Czas Życia I Czas Śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x