W lesie unosiły się tłuste opary, snując się pomiędzy zakurzonymi tamaryndowcami i eukaliptusami jak lepkie widma. Te opary mogły „wyczarować” chyba tylko fale uderzające o dziurawe zbiorniki na paliwo „Diugonia”. Neil, czując się bezpiecznie na swojej podniebnej wyspie, obserwował chore, chwiejące się na nogach albatrosy. Usiłowały otrząsnąć ze skrzydeł ciężkie opary. Niszczyła je epidemia jakiejś zabójczej choroby, roznoszonej po wyspie przez zarażonego ptaka, wypuszczonego z ptaszarni rezerwatu. Zdrowsze albatrosy zaczęły odlatywać z Saint-Esprit.
Neil kończył jeść poplamioną własną krwią bagietkę. Ostami kęs pokropił tą sączącą się z rany na ręce. Rzucił podkoszulek na schody stacji meteorologicznej i położył się w słońcu. Już myślał o następnym posiłku. Skoro odzyskał siły, mógł wykraść kombinezon nurka z namiotu Nihala i łowić w lagunie strzępiele hapuku. Gdy doktor Barbara zobaczy go w tym kombinezonie i z kuszą w ręku, chętnego do przejęcia z powrotem roli myśliwego, mianuje go swoim zastępcą w rezerwacie na czas odsiadywania długiego wyroku, Monique zaś i pani Saito zaczną go szanować, a Inger i Trudi będą mu okazywały względy jako ojcu ich dzieci.
Opary dotarły do stacji niczym drażniący nozdrza obłok pyłu o posmaku oleju opałowego. Neil otrząsnął się i stanął na schodach. Wśród drzew po obu stronach ścieżki unosiły się smugi dymu, a gęsta chmara zaniepokojonych owadów nacierała na ścianę skalną. Gdy szczyt spowiła szara mgła, albatrosy poderwały się ze swoich podniebnych grzęd i pofrunęły nad ocean. Neil, rozpędzając dym zakrwawionym podkoszulkiem, ruszył ku ścieżce. Języki ognia pełzały po stoku jak strumyczki lawy, zapalając suche podszycie i rdzawe pióropusze spróchniałych palm. Na twarz i klatkę piersiową Neila spadły tłuste krople o zapachu ropy do zasilania diesla. W górze, na krawędzi urwiska, stały Monique i Inger. Każda dźwigała powyginany kanister z paliwem do buldożera. Obie były wyczerpane po długiej wspinaczce, ale energicznie polewały ropą zalesiony stok i rozrzucały zapalane w ognisku u ich stóp pakuły.
– Monique, Inger! – Neil wytarł poplamione ropą usta. – Spalicie albatrosy!
Monique wskazała na niego dłonią i potrząsnęła kanistrem. Widząc jej wyszczerzone zęby, zdał sobie sprawę, że wspięła się na szczyt skalnego masywu, żeby spalić przede wszystkim jego.
Zasłaniając twarz, zaczął się wycofywać ze ścieżki, otoczony chmurą dymu.
Przy wejściu do stacji stała pani Saito. Trzymała w uniesionej ręce podkoszulek Neila, ozdobiony namalowanym przez dziecko, nieporadnym wizerunkiem japońskiej flagi, i wbijała nóż w miejsca poplamione krwią. Chłopiec zaczął zbiegać ze skalnej pochyłości, ślizgając się na rozrzuconych kościach. Próbował uciec przed ścigającą go, nieobliczalną Japonką. Przyszło mu do głowy, że wszystkie cztery kobiety tak obchodzą się z noszonymi w łonie dziećmi, jakby to były podarunki dla śmierci. Gdy potknął się i upadł wśród spalonych przez słońce czaszek oraz kości nóg zagrożonych ptaków, pani Saito rzuciła na ziemię podziurawioną nożem szmatę i oblała go ropą z kanistra, przynaglając Monique do zrzucenia zapalonych pakułów. Ale Francuzka i Niemka patrzyły w niebo, naśladując uniesionymi dłońmi tor śmigłowca, który wtargnął w przestrzeń powietrzną wyspy. W tym momencie pani Saito wycofała się do lasu. Po raz ostami Neil widział ten śmigłowiec na pokładzie „Sagittaire’a”. Maszyna nadlatywała z północnego zachodu. Przemknęła ponad odległymi od atolu ławicami piasku i zatoczyła krąg nad zatopionym „Petrusem Christusem”, którego wrak pilot spostrzegł bez trudu w przejrzystej wodzie laguny. Monique i Inger rzuciły kanistry i zbiegały ze skał, a Neil ruszył ku ścieżce. Gdy tylko tam doszedł, zza chmury dymu wyskoczyła pani Saito. Przeszyła go spojrzeniem ostrzejszym od ogrodniczego noża, który wymierzyła w jego pokrytą tłustą mazią rękę. Głos Japonki ginął zagłuszony rozlegającymi się na dole dźwiękami metalowych „werbli” i warkotem śmigła wojskowego helikoptera. Nagle odwróciła się i zaczęła zbiegać ścieżką wśród płomieni, jakby ścigała języki ognia spływające ku oceanowi.
– Mężczyzna! Leniwy mężczyzna!
Rezerwat lilii
Na Saint-Esprit powróciła cisza, wstrząsająca dla samej siebie. Neil stał pośrodku pasa startowego, wśród martwych albatrosów, i lustrował pusty, nie strzeżony obóz. Klapami namiotów poruszał lekki wiatr, a na brudnych naczyniach w kuchni ucztowały muchy. Czyżby kobiety pod przywództwem doktor Barbary opuściły wyspę na pokładzie przepływającego tędy statku wielorybniczego? Okopcone, poskręcane transparenty wisiały pomiędzy kikutami zwęglonych drzew. Wszystko, co nadawało się do spalenia, zostało w pośpiechu ułożone w stosy. Na pasie startowym wciąż żarzyły się porozrzucane rzeczy. W kopcach wilgotnego popiołu leżały szczątki chodników z desek, krzeseł z magazynu, kartonów z karmą dla zwierząt i sklejki, z której zostały zrobione plakaty. Dymiły, zmoczone przez padający w nocy deszcz. Jednak nikt z wyjątkiem Neila nie oglądał tych świadectw desperacji – chłopiec przykucnął przy jednym z żarzących się ognisk i zaczął ogrzewać dłonie nad małym stosem, pod którym leżał upieczony głuptak. Zerwał z niego zwęgloną skórę i spróbował tłustego mięsa o posmaku nafty.
Przez trzy dni na atolu szalał pożar. Po tym jak Neilowi udało się wymknąć pani Saito, zamierzającej spalić go żywcem, ukrywał się w dobrze osłoniętych miejscach pod ścianą skalną. Widziały go tam tylko zdychające albatrosy. Łapał ryby i kraby w przybrzeżnym rozlewisku, gdy w niebo wystrzelił potężny słup czarnego dymu zapowiadając, że wszystko może się tu obrócić w perzynę. Po raz pierwszy od czasu przypłynięcia na Saint-Esprit wypatrywał statków na horyzoncie i pragnął, żeby Francuzi wrócili. Niestety, patrolowy helikopter już więcej nie pojawił się nad atolem. Neil nocował w wieży obserwacyjnej obok strumienia, „strzeżony” przez obsceniczne graffiti, namalowane przez doktor Barbarę. Z podpalonych stosów drewna buchały coraz wyższe płomienie, a pożar rozszerzał się na rosnące w pobliżu pasa startowego drzewa. Neil wciąż był porażony nienawiścią, jaką dostrzegł w oczach Monique i pani Saito. Zainfekowana rana na ręce i plamy z ropy, które przywarły do jego skóry, przypominały mu, że w rezerwacie czeka na niego tylko śmierć. Z lasu nad tarasami widział Trudi, Inger, Monique i panią Saito w cmentarnym ogrodzie doktor Barbary. Obserwując te odpoczywające wśród grobów ciężarne kobiety o męskich fryzurach, domyślił się, że wiedzą o tym, w jaki sposób lekarka pozbywa się z Saint-Esprit mężczyzn. Jednak nadal było mu trudno pogodzić się z faktem, że go odrzuciły. Wspominał długie popołudnia spędzone z Trudi i Inger, kiedy baraszkowali na plaży niemal jak dzieci. Niestety, teraz miłe chwile spędzone z Neilem nic dla Niemek nie znaczyły, a o Monique i pani Saito wolał nie myśleć. Wszystkie wykorzystały go do poczęcia córek i odprawiły, gdy tylko pojawił się młodszy Nihal.
Wytarł usta z tłuszczu głuptaka i ruszył do obozu. Zwisające ze sznurów strzępy transparentów skojarzyły mu się z ogonami samolotów, zestrzelonych w czasie bitwy. Po obozie wiatr porozrzucał wciąż dymiące szczątki spalonych przedmiotów, jakby mieszkanki rezerwatu nadal dawały upust swemu oburzeniu na świat. Pchnął nie zamknięte na kłódkę drzwi do kliniki. Nie posłane łóżko w pokoju dla chorych wyglądało tak samo jak w dniu, w którym stąd wyszedł. Na materacu widniał teraz odciśnięty w pocie kształt jego, Neila, ramion, a całun z szarej moskitiery plamiły smugi zakrzepłej krwi. Otwarte drzwiczki szafek i wysunięte szuflady biurka w gabinecie świadczyły o tym, że doktor Barbara w pośpiechu przeszukiwała ich zawartość. Na podłodze leżały porozrzucane strzykawki i fiolki, jakby w ostatnich godzinach istnienia rezerwatu lekarka ścigała z igłą w ręku cały zespół. Neil usiadł na jej wąskim łóżku, omijając wzrokiem spoczywające na podłodze brudne desusy, i przysunął do twarzy poduszkę. Wyobrażał sobie, jak doktor Barbara przyciska do jego ust i nosa ten miękki przedmiot, czekając, aż ustanie oddech. Gdzieś na biurku, wśród ampułek ze środkami uspokajającymi i tymi wywołującymi poronienie, znajdowała się trucizna, za pomocą której uśmierciła Kima i profesora Saito. Na drzwiach pokoju dla chorych wciąż wisiało jedwabne kimono botanika. Neil dotknął zniszczonego materiału i wyszedł na świeże powietrze.
Читать дальше