J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów

Здесь есть возможность читать онлайн «J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fabryka bezkresnych snów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fabryka bezkresnych snów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Fabryka bezkresnych snów to najlepsza powieść Ballarda; jedna z niewielu naprawdę kultowych książek. To bajeczna przypowieść o znaczeniu i potrzebie marzeń, magii i fantazji w naszym życiu. Przygody Blakea – bohatera książki- mogą być tylko urojeniami chorej wyobraźni, ale też mogły zdarzyć się naprawdę. To nasze życie to przecież mieszanina snów, jawy, fantazji i rzeczywistości. Marzenia są piękne. Sny bywają okrutne. Fantazja jest potrzebna każdemu z nas.

Fabryka bezkresnych snów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fabryka bezkresnych snów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

18

UZDRAWIACZ

Do południa klinika opustoszała – zostałem tylko ja i recepcjonistka, wolontariuszka, na co dzień gospodyni do-mowa. Odpoczywałem właśnie w poczekalni, czekając z niecierpliwością, aż Miriam St. Cloud skończy wizyty do-mowe, gdy do kliniki przyjechała jakaś kobieta z dziesię-cioletnim synem. Chłopak złamał rękę, próbując wejść na drzewo. Jego matka skarżyła się i neurotycznie biadała, czym wytrąciła z równowagi recepcjonistkę, usiłującą założyć dziecku prowizoryczne łubki.

Zgnębiony płaczem dzieciaka, wszedłem do gabinetu, żeby zobaczyć, czy mogę im w czymś pomóc, i zdążyłem usłyszeć gniewną uwagę matki:

– Właził na figowiec przed supermarketem. Zdaje się, że zebrały się tam wszystkie dzieci z Shepperton. Czy w tej sprawie nie powinna interweniować policja? Dzieci tamują ruch.

Chłopak wciąż płakał i nie chciał nawet spojrzeć na swoje zaczerwienione przedramię, nabrzmiałe bolesnymi żyłami. Wziąłem go za rękę, żeby pocieszyć malca. Skrzywił się z bólu i wyszarpnął dłoń, jednocześnie uderzając mnie pię-ścią drugiej ręki w kłykcie. Jedna z ranek natychmiast się otworzyła i na ramię dziecka spadła kropla krwi, którą chło-piec roztarł sobie na skórze gorączkowym gestem. – Kim jesteś? Co ty mu robisz? – Matka dziecka usiło-wała mnie odepchnąć, chłopiec przestał tymczasem płakać. Wydał okrzyk radości. Z dumą pokazał matce szczupłe, nienaruszone ramię, a potem wypadł na korytarz, i zaczął się bujać na klamkach u drzwi gabinetów. Matka stała zdumiona. Przyglądając mi się bacznie, po-wiedziała oskarżycielskim tonem: – Uleczyłeś go. – Wyda-wała się zagniewana, tak jak doktor Miriam, a na jej twarzy pojawił się ten sam odpychający wyraz, jaki widziałem już na obliczach parafian ojca Wingate.

Kiedy wyszła wraz z dzieckiem, recepcjonistka wskaza-ła mi krzesło Miriam. Wbijając wzrok w moje zasklepione kłykcie, wilgotne od uzdrawiającej tinktury krwi, zapytała obojętnie:

– Zbada pan teraz pozostałych pacjentów, panie Blake? Godzinę później w klinice uformowała się dość długa kolejka. Matki z dziećmi, starzec na wózku inwalidzkim, monter telefoniczny z błyskawicą oparzenia na twarzy, mło-da kobieta z obandażowaną nogą – wszyscy siedzieli cier-pliwie w poczekalni, podczas gdy ja wciąż pastowałem i polerowałem linoleum. W taki czy inny sposób wiado-mość o dokonanym przeze mnie cudownym uzdrowieniu rozeszła się po całym Shepperton. Co jakiś czas przerywa-łem pracę, choć chciałem, by doktor Miriam zastała klinikę w nienagannej czystości, i gestem zapraszałem do gabinetu kolejnych pacjentów: kilkunastoletnią dziewczynkę z trą-dzikiem młodzieńczym, stewardessę, cierpiącą na bóle menstruacyjne, i kinowego szwajcara, który miał problemy z zatrzymaniem moczu.

Odgrywałem przed nimi wszystkimi komedię, badając ich uważnie i nie zwracając uwagi na grymasy, jakie czyni-li, gdy dotykałem ich upstrzonymi krwią dłońmi. Najwy-raźniej byłem dla nich kimś w rodzaju niewykwalifikowa-nego szamana – przyciągnęła ich tu jego renoma, ale prze-rażała moja niehigieniczność.

Nawet kiedy już ich uleczyłem, wciąż patrzyli na mnie z tym samym niesmakiem, jak gdyby urażeni, że mam nad nimi władzę, i nie chcieli pogodzić się z impulsem, który ich tu przygnał. Zorientowałem się wkrótce, że dolegliwo-ści tych ludzi są natury umysłowej – fakt, że spadłem z nie-ba, najwyraźniej zaspokojał jakąś głęboką potrzebę, którą wyrażali poprzez te wszystkie zwichnięcia i wysypki. Więk-szość chorych figurowała na liście domowych pacjentów doktor Miriam. Gdy pastowałem podłogę wokół centralki telefonicznej, słyszałem, że lekarka kilkakrotnie dzwoniła, by spytać recepcjonistkę, czy nie wie, co się dzieje z jej podopiecznymi.

Klinikę opuścił tymczasem mój ostatni pacjent, mecha-nik samochodowy, cierpiący na infekcję gardła -jego chra-pliwy głos zabrzmiał nieco czyściej, kiedy zaczął mi dzię-kować, obrażony. Za nim, na zewnętrznych schodach, stał ogon kolejki chorych. Ze swojej tajemnej łąki wróciło troje upośledzonych dzieci, które teraz snuły się przy drzwiach. Kiedy wróciłem do ścierki i pasty, chłopcy wcisnęli nosy w szklane panele. David rzucił Rachel szeptem jakąś uwa-gę, a potem uniósł wzrok i z pełną nadziei, acz mądrą zara-zem miną, przyjrzał się badawczo ogłoszeniom służby zdro-wia, dotyczącym szczepień, chorób wenerycznych i badań prenatalnych.

Kiedy ścierka i wiadro znalazły się pod kluczem, zaczą-łem się zastanawiać, czy uleczyć dzieci. Swoje zdolności uzdrowicielskie uważałem za całkowicie oczywiste – były częścią dziedzictwa, przekazanego mi przez te same, nie-widzialne siły, które sterowały moim wypadkiem. Jedno-cześnie niemal kręciło mi się w głowie, czułem się jak pan młody przed ślubem, czułem wzbierający głód, żądzę i moc, jak gdybym miał zaślubić za chwilę całe Shepperton i wszystkich jego mieszkańców.

Dzieci czekały na mnie cierpliwie. Bałem się, choć ży-wiłem dla nich ciepłe uczucia. Bałem się, że nie uda mi się ich uzdrowić. Bałem się grobu, który dla mnie budowały, a który mogłyby ukończyć o wiele za szybko z mojego punk-tu widzenia, gdybym przywrócił im pełnię władz cielesnych. – Wejdź, Jamie. Mam dla was wszystkich prezenty. Da-vid, przyprowadź Rachel.

Twoje oczy, Rachel.

Twoje nogi, Jamie.

Twój mózg, Davidzie.

Stałem w drzwiach, wołając je do siebie. Było to dziw-ne, ale teraz nie chciały do mnie podejść, jak gdyby oba-wiając się moich darów. Kiedy przyklęknąłem, by przygo-tować trzy krople krwi na kłykciach, przed wejście do kli-niki zajechał z hukiem czerwony, sportowy samochód. Sie-dząca za kierownicą doktor Miriam, mocno zdenerwowa-na, wyciągnęła palec w moją stronę.

– Blake… Zostaw dzieci w spokoju!

Zmarszczyła groźnie brwi, zirytowana rozjarzonym po-wietrzem, usiłując odciąć dopływ światła, lejącego się z drzew i kwiatów w parku. Lśniące powietrze odbijało się nawet w podłogach kliniki, które pastowałem dla niej z ta-kim oddaniem.

Nie byłem w stanie stanąć oko w oko z tą piękną, młodą kobietą, z którą latałem w snach, wybiegłem więc z kliniki, porzucając upośledzonedzieci, i ruszyłem między stojącymi na parkingu autami w stronę rozświetlonego miasteczka.

19

PRZEJRZYJNAOCZY!”

Powietrze skrzyło się od kwiatów i dzieci. Shepperton, zupełnie mimo woli, przekształciło się w miasto świętują-ce. Mijając otwarty basen, zauważyłem, że wszyscy miesz-kańcy wylegli na ulice. Pośród tysięcy głosów unosił się duch święta. Słoneczniki i ubarwione krzykliwie rośliny tropikalne o mięsistych owocach rosły w zadbanych ogród-kach niczym wulgarni, ale szczęśliwi najeźdźcy w jakimś wyjątkowo konwencjonalnym zdrojowisku. Z neonowych progów nad frontonami sklepów zwieszały się powoje, cią-gnące swoje leniwe kwiaty pośród ogłoszeń i sloganów re-klamowych, oferujących towary po obniżonych cenach. Na niebie było gęsto od niezwykłych ptaków. Ary i szkarłatne ibisy obserwowały miasto z dachu wielopoziomowego par-kingu, a trio flamingów przyglądało się badawczo autom stojącym przed salonem samochodowym, jak gdyby chcąc, by te błyszczące pojazdy dołączyły do jaskrawego dnia. Po całym mieście rozlało się przeraźliwe światło, po-chodzące jakby z rozemocjonowanej palety naiwnego ma-larza dżungli. Basen był pełen ludzi, skaczących do wody poprzez tęcze podtrzymywane rozjarzoną mgiełką wodną. Nad dachami domów naliczyłem kilkanaście barwnych la-tawców -jeden z nich miał sześć stóp szerokości i wizeru-nek samolotu na białej tkaninie, z której był zrobiony. Uznałem, że wszystko odbywa się na moją cześć. Uspo-kojony, że Miriam St. Cloud postanowiła nie iść moim śla-dem, ruszyłem w stronę centrum. Czułem się dziwnie wspa-niale, dobrze zdając sobie sprawę, że w pewnym sensie to, co działo się dokoła, stało się możliwe dzięki mnie. Moje początkowe obawy zniknęły i nic, co mogło się tu zdarzyć, nie zdziwiłoby mnie nawet w najmniejszym stopniu. Cie-szyłem się poczuciem władzy nad tym małym miasteczkiem oraz przekonaniem, że prędzej czy później będę parzył się ze wszystkimi ubranymi w letnie, kolorowe sukienki ko-bietami, które spacerowały teraz wokół mnie, pogrążone w rozmowie. Perwersyjnie odczuwałem ten sam impuls na wi-dok młodych mężczyzn i dzieci, a nawet psów, biegających wzdłuż zatłoczonych chodników, ale ta świadomość prze-stała być dla mnie szokiem. Wiedziałem, że mam tu mnó-stwo do zrobienia, że muszę przeprowadzić w miasteczku wiele zmian, i że dopiero zacząłem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
James Ballard - La forêt de cristal
James Ballard
James Ballard - Le monde englouti
James Ballard
J. Ballard - Crash
J. Ballard
J. Ballard - Concrete island
J. Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
Karel Čapek - Fabryka Absolutu
Karel Čapek
J. Ballard - Hello America
J. Ballard
Отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów»

Обсуждение, отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x