Teraz byłam już naprawdę zła.
– Nie chcę więcej pić!
– Chodźmy więc coś zjeść.
– Jeść też już mi się nie chce!
Wydawało mi się, że naprawdę minął mi apetyt. Tymczasem po prostu nie chciałam spędzić ani chwili dłużej w towarzystwie tego gburowatego i butnego osobnika. Obserwowałam go, jak kończy drinka i schodzi z taboretu, aż tu przemknęło mi przez myśl, że mógłby teraz złapać mnie za słowo, odwieźć na Rybacki Zaułek i zostawić tam na głodniaka. Na szczęście nie przejrzał mojego bluffu, tylko po prostu zapłacił za drinki i bez słowa skierował się w stronę drzwi na końcu baru, za którymi po schodach wchodziło się do małej restauracyjki. Poszłam za nim, gdyż nie bardzo miałam cokolwiek innego do roboty. Poza tym byłam głodna.
Większość stolików w restauracji była zajęta, ale kelnerka poznała Jossa, podeszła, aby się przywitać, i wskazała nam najlepszy stolik na sali, usytuowany we wnęce w wykuszu okiennym. Z okna widać było zlane deszczem dachy domów, a za nimi płynną ciemność portu rozmigotaną światłami latarni na molo i ruchomymi lampami rybackich łódek.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Wciąż byłam rozzłoszczona i nie chciałam nawet patrzeć na swego towarzysza. Siedziałam, rysując palcem desenie na serwecie i słuchałam, jak zamawia posiłek. Najwidoczniej w tej sprawie też nie miałam nic do gadania. Słyszałam, jak kelnerka pyta: „Dla tej pani to samo?”, jakby nawet ją dziwiło jego zachowanie, i jak Joss odpowiada: „Tak, dla pani to samo”. Potem kelnerka odeszła i zostaliśmy sami. Po chwili podniosłam oczy. Jego ponure spojrzenie skrzyżowało się z moim. Trwała cisza, lecz miałam zabawne uczucie, że on czeka na moje przeprosiny.
Usłyszałam własny głos:
– Jeśli nie chcesz, żebym rozmawiała z Eliotem Baylissem, może porozmawiałbyś ze mną o nim?
– Co chciałabyś wiedzieć?
– Czy jest żonaty? – Było to pierwsze pytanie, jakie przyszło mi na myśl.
– Nie.
– Jest przystojny. – Joss zgodził się z tym. – Czy mieszka sam?
– Nie, z matką. Mają dom w High Cross, jakieś sześć mil stąd, ale około roku temu przeprowadzili się do Boscarvy, aby nie zostawiać staruszka samego.
– Czy mój dziadek jest chory?
– Chyba nie wiesz zbyt dużo o swojej rodzinie, prawda?
– Nie – zabrzmiało to wyzywająco.
– Jakieś dziesięć lat temu Grenville Bayliss miał zawał. To było wtedy, kiedy przestał malować. Ale zawsze był silny jak byk, więc szybko wyzdrowiał. Nie chciał opuszczać Boscarvy, no i miał przy sobie to małżeństwo, które się nim opiekowało.
– Pettiferów? Joss uniósł brwi.
– Skąd wiesz o Pettiferach?
– Od mojej matki – przypomniałam sobie jej opowieść o dawnych herbatkach przy stole kuchennym.
– Nie przypuszczałam, że oni wciąż mogą tu być.
– Pani Pettifer umarła w zeszłym roku, więc Pettifer i twój dziadek zostali sami. Grenville Bayliss ma teraz osiemdziesiąt lat, a Pettifer nie może być wiele młodszy. Mollie chciała, żeby sprzedali Boscarvę i przeprowadzili się do High Cross, ale starszy pan był nieugięty, więc w końcu wprowadzili się do niego. Nie powiedziałbym, aby zrobili to z widocznym entuzjazmem…
– Odchylił się do tyłu, opierając swoje długie ręce na krawędzi stołu. – Czy twoja matka miała na imię Liza?
Przytaknęłam.
– Wiedziałem, że Grenville miał córkę, która też miała córkę, ale trochę mnie zdezorientowało, że nosisz nazwisko Bayliss.
– Mój ojciec opuścił moją matkę, zanim przyszłam na świat. Ona nigdy nie używała jego nazwiska.
– :A gdzie jest teraz twoja matka?
– Umarła akurat kilka dni temu. Na Ibizie. Dopiero kilka dni temu… – powtórzyłam, bo nagle wydało mi się to wiekiem.
– Przepraszam.
Zrobiłam tylko jakiś nieokreślony gest, gdyż na taką sytuację nie było słów.
– Czy twój dziadek już wie o tym?
– Nie wiem.
– Czy przyjechałaś tu, aby mu o tym powiedzieć?
– Przypuszczam, że może będę musiała. Sama myśl o tym była raczej zniechęcająca.
– Czy on wie, że jesteś w Porthkerris? Potrząsnęłam głową.
– On mnie nawet nie zna. To znaczy, nigdy się nie spotkaliśmy. Nigdy przedtem tu nie byłam – w końcu wydusiłam z siebie. – Nawet nie wiem, jak tam trafić.
– Tak czy inaczej – podsumował Joss – masz zamiar go zaszokować.
Przestraszyłam się.
– Czy on jest aż tak słaby?
– Przeciwnie, jest raczej nadzwyczaj silny. Jednak robi się coraz starszy.
– Moja matka twierdziła, że wzbudzał lęk. Czy jeszcze nadal wzbudza?
Joss zrobił groźną minę, wcale nie próbując mnie pocieszać.
– Jest wręcz przerażający – zażartował. Kelnerka przyniosła zupę. Była to zupa ogonowa, gęsta, brązowa i bardzo gorąca. Byłam tak głodna, że bez słowa opróżniłam talerz do dna. Kiedy już odkładałam łyżkę, spojrzałam w górę i stwierdziłam, że Joss śmieje się ze mnie.
– Jak na panienkę, która w ogóle nie chciała jeść, poszło ci całkiem dobrze.
Tym razem już nie wstawałam, odsunęłam od siebie pusty talerz i oparłam łokcie na stole.
– Skąd masz tyle wiadomości o rodzinie Baylissów? – spytałam.
Joss nie pochłonął zupy tak szybko jak ja. Przeciwnie, smarował bułkę masłem tak wolno, że doprowadzał mnie do szału.
– Po prostu – odpowiedział – wykonuję w Boscarvie pewne prace.
– Co to są za prace?
– Odnawiam antyczne meble. Nie, nie gap się na mnie w taki nieciekawy sposób, to ci nic nie da.
– Odnawiasz antyczne meble? Chyba żartujesz.
– Bynajmniej. Grenville Bayliss ma pełen dom bardzo starych i cennych przedmiotów. W swoim czasie zrobił duże pieniądze i większość zainwestował w antyki. Teraz niektóre z nich są w trakcie renowacji. Nie dlatego, żeby nikt ich nigdy nie konserwował, ale jakiś czas temu założono centralne ogrzewanie, a to niszczy stare meble. Szuflady się paczą, fornir skręca się i pęka, w krzesłach odpadają nogi… Przypadkowo – dodał, odrywając się od wspomnień – to właśnie ja naprawiałem twoje krzesełko.
– Od jak dawna tym się zajmujesz?
– Zobaczmy. Ukończyłem szkołę, kiedy miałem siedemnaście lat, a teraz mam dwadzieścia cztery, więc wychodzi, że od około siedmiu lat.
– Musiałeś chyba się tego uczyć?
– Oczywiście. Przez cztery lata uczyłem się stolarki budowlanej i meblowej w szkole zawodowej w Londynie. A kiedy już to opanowałem, przez następne dwa lata terminowałem u starego majstra stolarskiego w Sussex. Mieszkałem u niego, wykonywałem najcięższe roboty w warsztacie i uczyłem się, czego tylko mogłem.
Wykonałam w myśli kilka obliczeń.
– To czyni tylko sześć lat. A wspomniałeś o siedmiu.
Roześmiał się.
– Jeden rok odliczyłem na podróże. Moi rodzice uważali, że staję się prowincjuszem, a kuzyn ojca hodował bydło w Górach Skalistych, na południowym zachodzie stanu Colorado. Przez około dziewięć miesięcy lub więcej pracowałem u niego na ranczo. – Zmarszczył brwi. – Z czego się śmiejesz?
Powiedziałam mu, z czego.
– Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam cię w sklepie, pomyślałam, że wyglądasz jak prawdziwy kowboj. I jakoś denerwowało mnie, że nim nie byłeś.
Uśmiechnął się.
– A wiesz, jak ty dla mnie wyglądałaś?
– Nie – odparłam chłodno.
– Jak prymuska z wzorowo prowadzonego sierocińca. A to z kolei mnie denerwowało.
To była taka mała wymiana ciosów, po której znów znaleźliśmy się po przeciwnych stronach barykady.
Читать дальше