Mniej więcej w tym samym czasie mama zakończyła leczenie nerwów (odbyła tygodniową kurację snem) i zaczęła znowu krzątać się, załatwiać sprawunki i troszczyć się o domowe gospodarstwo, chociaż ciągle skarżyła się na ból głowy i kołatanie serca. Pewnego dnia usiadła przy stoliku i zabrała się do pisania listu. Zaledwie napisała pierwsze zdanie, natychmiast uświadomiła sobie, że wyda się malarzowi sentymentalna i głupia, i przestraszyła się jego potępienia; ale po chwili uspokoiła się: powiedziała sobie, że są to słowa, na które nie chce i nie oczekuje odpowiedzi, ostatnie słowa, z jakimi się do niego zwraca; to jej dodało odwagi, pisała więc dalej; z uczuciem ulgi (i dziwnego uporu) formułowała zdania, jakby je tworzyła rzeczywiście ona sama, ona, taka jaką była, zanim go poznała. Pisała, że go kochała, ale że nadszedł czas, by mu powiedziała prawdę: jest inna, zupełnie inna niż sobie malarz myśli, w rzeczywistości jest zwyczajną i staromodną kobietą i boi się tego, że kiedyś nie będzie mogła spojrzeć w niewinne oczy syna. Zdecydowała się więc powiedzieć mu wreszcie prawdę? Ach, wcale nie. Nic mu nie napisała o tym, że to, co nazywała miłosnym szczęściem, było dla niej jedynie mozolnym wysiłkiem, nie napisała nic o tym, jak się wstydziła swego oszpeconego brzucha, ani o tym, jak upadła i rozbiła sobie kolano i musiała przez tydzień spać. Nie napisała mu o tym, ponieważ taka szczerość była jej obca, a ona chciała nareszcie być znowu sobą i mogła być sobą tylko w nieszczerości; przecież gdyby mu wszystko otwarcie wyznała, wyglądałoby to jakby znów się przed nim kładła naga z pomarszczonym brzuchem. Nie, nie chciała mu się już pokazywać z zewnątrz ani od wewnątrz, chciała odnaleźć zacisze swej cnotliwości i dlatego musiała być nieszczera i pisać tylko i wyłącznie o swym dziecku i świętych obowiązkach matki. Pod koniec listu już sama uwierzyła, że to nie jej brzuch, i męcząca gonitwa za pomysłami malarza wywołały u niej kryzys nerwowy, lecz tylko jej wielkie macierzyńskie uczucia, które zbuntowały się przeciwko wielkiej, ale grzesznej miłości.
I wydała się sobie w tej chwili nie tylko bezgranicznie smutna, ale zarazem wyniosła, tragiczna i silna; smutek, który ją przed kilkoma dniami jedynie bolał, teraz, wyrażony wielkimi słowami, dostarczał jej także kojącej pociechy; był to piękny smutek i widziała siebie oświetloną jego melancholijnym blaskiem, i wydała się sobie smutnie piękna. Co za niezwykłe zbieżności! Jaromil, który w tym samym czasie całymi dniami obserwował płaczące oko Magdy, wiedział dobrze o pięknie smutku i cały się w nim pogrążał. Wertował znów książkę, którą pożyczył mu malarz i bez końca czytał wiersze Eluarda, pozwalając się porywać poszczególnym oderwanym wersom: Miała w ciszy swego ciała małą śniegową kulkę koloru oka; albo: W dali morza, które obmywa twe oko; i: Bądź zdrów, smutku, jesteś wypisany w oczach, które kocham. Eluard stał się poetą cichego ciała Magdy i jej oczu obmywanych morzem łez; Jaromil widział całe swoje życie zaklęte w jednym wersie: Smutek, piękna twarz. Tak, to właśnie była Magda: smutek, piękna twarz.
Pewnego wieczoru wszyscy poszli do teatru i on został z nią w willi sam; znał na pamięć domowe zwyczaje i wiedział, że jest sobota i Magda będzie się kąpać. Ponieważ rodzice z babcią zaplanowali wyjście do teatru tydzień wcześniej, miał czas, by wszystko przygotować; już przed paroma dniami podniósł w drzwiach do łazienki klapkę nad dziurką do klucza i za pomocą ubrudzonego okruszka chleba lekko ją przykleił, tak że trzymała się w podniesionym położeniu; wyciągnął z drzwi klucz, żeby nie zasłaniał widoku, i schował go, nikt nie zauważył jego braku, gdyż członkowie rodziny nie mieli zwyczaju zamykania się przed sobą, zamykała się tylko Magda.
Dom był cichy i pusty i Jaromilowi waliło serce. Był na górze w swoim pokoju, położył przed sobą jakąś książkę, jak gdyby ktoś mógł go przydybać i wypytywać się, co robi, ale nie czytał jej, tylko nasłuchiwał. Wreszcie rozległ się odgłos wody płynącej rurami i uderzenia strumienia o dno wanny. Zgasił światło na schodach i zaczął skradać się na dół; miał szczęście – otwór w zamku został nie zakryty i gdy przytknął do niego oko, zobaczył Magdę pochyloną nad wanną, już rozebraną, z nagimi piersiami, w samych tylko majteczkach. Strasznie waliło mu serce, ponieważ widział to, czego nigdy dotąd nie widział, i wiedział, że wkrótce zobaczy jeszcze więcej i że już nikt nie może mu w tym przeszkodzić. Magda wyprostowała się, podeszła do lustra (widział ją z przodu) i ruszyła w kierunku wanny; zatrzymała się, zdjęła majteczki, odrzuciła je (ciągle widział ją z przodu) i weszła do wanny.
Również w wannie Jaromil widział ją wciąż przez swój otwór, ponieważ jednak powierzchnia wody sięgała jej aż do ramion, teraz była to znów tylko sama twarz; ta jednakowa, znana, smutna twarz; musiał uzupełnić sobie jej obraz (teraz, na przyszłość i na zawsze) o nagie piersi, brzuch, uda, pośladki; była to twarz oświetlona nagością ciała; ciągle wzbudzała w nim czułość, lecz i ta czułość była inna, gdyż rozlegało się w niej przyśpieszone bicie serca.
A potem spostrzegł nagle, że Magda patrzy mu prosto w oczy. Zląkł się, że został odkryty. Patrzyła na otwór w zamku i uśmiechała się łagodnie (trochę bezradnie, trochę przyjaźnie). Natychmiast odsunął się od drzwi. Widziała go czy nie? Wielokrotnie to przecież wypróbował i był pewien, że oko z drugiej strony drzwi nie może być widoczne. Ale jak sobie wytłumaczyć spojrzenie i uśmiech Magdy? A może spoglądała w tę stronę tylko przypadkiem i uśmiechnęła się na samą myśl, że Jaromil mógłby ją podglądać? Tak czy inaczej, napotkane spojrzenie Magdy zmieszało go do tego stopnia, że nie odważył się już ponownie zbliżyć do drzwi.
Kiedy jednak po chwili uspokoił się, zaświtał mu w głowie pomysł, który przeszedł wszystko, co dotychczas widział i przeżył: łazienka nie jest zamknięta, a Magda nie powiedziała mu, że idzie się kąpać. Mógłby więc udawać, że o niczym nie wie, i jak gdyby nigdy nic wejść do łazienki. I znowu mocniej zabiło mu serce; wyobraził sobie, jak staje zaskoczony w otwartych drzwiach, a potem mówi: idę tylko po szczoteczkę, i przechodzi koło nagiej Magdy, która w tym momencie nie wie, co powiedzieć; jej piękna twarz jest zawstydzona, tak jak bywała zawstydzona, kiedy chwytał ją przy stole nagły płacz, a on idzie koło wanny do umywalki, nad którą leży szczoteczka i bierze tę szczoteczkę, i zatrzymuje się później przy wannie i pochyla się nad Magdą, nad jej nagim ciałem, które widzi przez zielonkawy filtr wody i znowu patrzy jej w twarz, która jest zawstydzona i głaszcze tę zawstydzoną twarz… Ach, gdy sobie to wyobraził aż do tego momentu, ogarnął go obłok podniecenia, w którym już nic nie widział i niczego więcej nie mógł się domyśleć.
Żeby jego wejście wyglądało całkiem naturalnie, cicho wśliznął się z powrotem na górę, a potem schodził na dół, następując głośno na każdy stopień; czuł, jak drży, i bał się tego, że w ogóle nie będzie w stanie powiedzieć spokojnym i naturalnym głosem: idę tu tylko po szczoteczkę; pomimo tego szedł, a kiedy był już niemal przed łazienką i serce tłukło mu się tak, że prawie nie mógł złapać tchu, usłyszał: "Jaromilu, ja się kąpię! Nie wchodź tutaj!" Odpowiedział: "Ależ nie, ja przecież idę do kuchni!" – i naprawdę poszedł na drugą stronę przedpokoju, do kuchni, otworzył i zamknął drzwi, jakby coś stamtąd zabierał i poszedł z powrotem do siebie na górę.
Читать дальше