Die Chefin
Przełożyła Magdalena Ilgmann
Kiedy Thomas Lehnerer wszedł do pokoju, mężczyzna w fotelu był już nieprzytomny. Bardziej zwisał, niż siedział po jednej stronie, opierając się jedynie na poręczy. Głowę przechylił na bok, z na półotwartych ust ciekła cienka strużka czerwono zabarwionej śliny. Thomas Lehnerer wcale tego nie zauważył, bo od drzwi nie widział ani brody, ani górnej połowy ciała mężczyzny. Prawa, silnie owłosiona dłoń zwisała nad podłogą jak tłusty czarny pająk. Lewa dłoń spoczywała na kolanach mężczyzny, obejmując szyjkę pustej butelki po wódce. Tak czy owak, widok był odrażający.
Mimo że w pokoju nie było zbyt ciepło, bo przez otwarte drzwi napływało chłodne powietrze, Thomas oblał się potem. Jeszcze bardziej niż wcześniej, jak gdyby pot wypływał ze wszystkich jego porów. Otrząsnął się, zupełnie tego nie rejestrując.
Na niskim stoliku przed sofą stała szklanka z resztką wody, obok leżało puste opakowanie po lekach. Nie mógł odczytać nazwy. Nie patrzył zresztą długo w tę stronę, jego spojrzenie powędrowało zaraz dalej, do kuchennego noża. Był to raczej nożyk, z uchwytem zrobionym z żółtego plastiku, o lekko zaokrąglonym ostrzu, jakiego używa się do obierania i krojenia owoców. Wyglądał całkiem niewinnie. Mimo to zrobiło mu się niedobrze. Wiedział, co ma zrobić tym nożem. Wiedział też, że nie może tego zrobić, próbował o tym zapomnieć. Znowu skierował spojrzenie na opakowanie po lekach.
– Ile mu dałaś? – spytał kobietę.
Czekała już na niego. Niecierpliwie go witając, podniosła się z sofy.
– Nie bardzo się spieszyłeś, już prawie wpół do szóstej.
Powoli podeszła do stołu, wydawała się nadal rozdrażniona i zdenerwowana z powodu jego rzekomego spóźnienia. A przecież musiała zdawać sobie sprawę, że mimo najlepszych chęci nie mógł tu być wcześniej. Ona sama na krótko przed czwartą, mówiąc mu przez telefon, że właśnie zajechał przed dom samochód jej męża, jeszcze raz napomniała Thomasa: – Wszystko musi się odbyć całkiem zwyczajnie, jak zawsze. Żadnych odstępstw. O zwykłej porze pojedziesz do domu, przebierzesz się i pójdziesz biegać.
Tego się trzymał i był cholernie szybki. Może tylko dlatego była taka rozdrażniona, że sytuacja ją przerastała.
– Wszystkie – odpowiedziała w końcu na jego pytanie, ale zaraz się poprawiła: – To znaczy nie, cztery wzięłam sama. Powinno wystarczyć, normalnie biorę dwie. A i to tylko wtedy, kiedy mam naprawdę silną migrenę.
Uśmiechnęła się przelotnie, obserwując jego nieruchomą twarz. Mężczyznę w fotelu usilnie albo i celowo starała się ominąć wzrokiem. Thomas Lehnerer uważał, że to nienaturalne. Bardzo się starała sprawić na nim wrażenie spokojnej i opanowanej. Ale nie mogła być przecież spokojna i opanowana, nie w takiej okropnej sytuacji.
– A więc – powiedziała – cztery dla mnie, dla niego pozostało dwadzieścia sześć tabletek. I to powinno wystarczyć, razem z wódką. Opróżnił całą flaszkę, a i przedtem sporo już wypił. Szkoda, że go nie widziałeś, jak tu wszedł. Ledwo się trzymał na nogach. To cud, że w tym stanie w ogóle dojechał tu cały.
– Były jakieś… – Thomas Lehnerer się zająknął. Nadal stał koło drzwi na taras, nie mógł się przemóc, by wejść dalej, w głąb wielkiego pokoju. – Były jakieś kłopoty?
Potrząsnęła głową, znowu się uśmiechając pogardliwie. – Najmniejszych – stwierdziła – większość połknął nawet bez mojej pomocy. Kilka razy mu powtórzyłam, by wziął lepiej dwie tabletki, bo jutro nie będzie mógł przejrzeć na oczy. I tak też zrobił. Tylko przy ostatnich czterech czy pięciu musiałam mu pomóc. Był tak pijany, że nie był w stanie ich wyjąć z pudełka.
Wzruszyła ramionami, dając w ten sposób do zrozumienia, że uważa temat za wyczerpany. Tego, że po siódmej tabletce musiała przystawić do skroni mężczyzny naładowany pistolet, żeby go skłonić do połykania, Thomas nie musiał już wiedzieć. Ani tego, że przez sekundę poważnie rozważała możliwość pociągnięcia za spust.
Byłaby to szybka i pewna śmierć dla mężczyzny w fotelu, jej męża. Potem wetknąć mu do ręki broń, naprowadzić jego palec na spust, samej się postrzelić w miejscu, gdzie co prawda wyglądałoby to groźnie, ale nie byłoby śmiertelne, na przykład w ramię. Tak jednak nie uczyniła i miała po temu dobre powody. Zbyt dużo niepewnych elementów, respekt dla medycyny sądowej. Ktoś mógłby odkryć, że kanał pocisku w jego ciele wymagałby nienaturalnego ustawienia ręki czy coś w tym stylu. A co się tyczy jej samej, to obecnie było zupełnie wykluczone, by na kilka dni czy tygodni została w szpitalu. Trudno było raczej założyć, że jakiś lekarz byłby gotów ambulatoryjnie leczyć ranę postrzałową.
Teraz żałowała swojego wahania. Thomas był zbyt miękki. Sto razy to wszystko omawiali i byli zgodni w każdym punkcie. A tu raptem zdawał się mieć skrupuły. I tak tam stał w tych drzwiach.
– Chodź już – pogoniła go. – Rozbierz się, to przeniesiemy go do samochodu. Czy chcesz jeszcze dłużej tak stać?
Thomas Lehnerer czuł na czole chłodny powiew z zewnątrz, zapach wilgotnej ziemi, woń pobliskiego lasu, czuł to intensywniej niż dotąd, jak gdyby wyostrzyły mu się nagle wszystkie zmysły. Zdawało mu się nawet, że czuje zapach śmierci i nie był w stanie podejść do fotela.
Siedzący w nim mężczyzna sądził pewnie jeszcze tego ranka, że są dobrymi przyjaciółmi. Owszem, byli nimi kiedyś, wieki temu, przed trzydziestu, trzydziestu pięciu laty. Razem chodzili do szkoły, razem skakali do jakichś sadzawek, najchętniej do takich, gdzie znajdowały się wielkie tablice z napisem „Zakaz kąpieli! Śmiertelne niebezpieczeństwo!”.
Zawsze wynosili całą skórę i nienaruszone kości z tych eskapad. A potem zakochali się w tej samej kobiecie. Od tego momentu też upłynęło już ponad dwadzieścia lat. Była wtedy młodą dziewczyną. Skończyła dopiero szesnaście lat, ale było to dostatecznie dużo, by wybrać tego mężczyznę, który miał pieniądze. Tak to wyglądało – na pierwszy rzut oka.
Na drugi rzut oka jednak już całkiem inaczej. Thomas Lehnerer dokładnie wiedział, że jej ówczesna decyzja była uzasadniona wyłącznie jego zachowaniem, jego ociąganiem się i niezdecydowaniem. Często o tym rozmawiali w ostatnich latach. Nie chodziło jej o pieniądze.
Ani o władzę, ani też o wybicie się na pozycję władczyni małego imperium. O tym także nie mogła myśleć. Nie w wieku szesnastu lat! To dopiero się okazało z biegiem czasu. Firma! Była sensem jej życia. Dla niej oddychała, dla niej tyrała, dla niej ponosiła każdą ofiarę. Thomas Lehnerer nigdy do końca nie zrozumiał, co nią kierowało i po co właściwie żyła. To już zresztą nie było ważne.
Teraz miała trzydzieści pięć lat. I teraz zdecydowała, że jej mąż musi umrzeć. Trudna decyzja, ale nieodzowna. Thomas Lehnerer musiał jej przyznać rację w każdym punkcie jej argumentacji. Niewiele pozostało po dobrym przyjacielu z dzieciństwa. Mężczyzna w fotelu był pijakiem i hazardzistą, osobnikiem bez charakteru, pijawką pozbawiającą innych podstaw egzystencji. Nie uznawał poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Dbał tylko o siebie i swoje przyjemności.
Mimo to!
– A co z twoimi odciskami palców? – spytał, by zyskać jeszcze kilka sekund czasu. – Jeśli dałaś mu resztę tabletek, to musiałaś dotknąć opakowania. Jeśli je zbadają…
Читать дальше