Pytam fedainów, dlaczego przeprowadzają akcje, w których giną z ich ręki kobiety i dzieci? W Qiryat Shemona i w Maalot zginęły kobiety i dzieci.
Odpowiedź:
– Oni nie ponoszą za to odpowiedzialności. Taka sytuacja, żeby fedain szedł i strzelił do byle kogo na ulicy, jest po prostu niemożliwa. Każda akcja ma swój wyraźny cel. Chcemy uwolnić naszych braci, którzy znajdują się w więzieniach izraelskich. Bierzemy zakładników i ogłaszamy, że chcemy ich wymienić za naszych uwięzionych braci. Dajemy rządowi cały dzień do namysłu. Rząd wszystko wie i może decydować. Albo wypuści więźniów i uratuje zakładników, albo nie wypuści więźniów, co oznacza skazanie zakładników na śmierć. Rząd wszystko wie, bo zna reguły tej wojny, która toczy się od pięćdziesięciu lat między syjonistami i Palestyńczykami. Pierwsi, którzy wprowadzili zasadę likwidowania zakładników, jeżeli władze odmówią wydania więźniów, byli bojówkarze z syjonistycznej organizacji terrorystycznej – Irgun. W czerwcu 1947 zabili oni dwóch zakładników angielskich za to, że władze brytyjskie odmówiły wydania trzech ludzi z Igrunu skazanych na śmierć. Odtąd w wojnie palestyńskiej taktyka ta była stosowana przez wszystkich, ponieważ nie istniała inna możliwość uwolnienia swoich ludzi, jeżeli wpadli w ręce wroga. Toteż rząd dobrze wie, że jeżeli jest akcja brania zakładników i ci zakładnicy zostaną wzięci, może ich uratować tylko wypuszczenie więźniów, ponieważ w przeciwnym wypadku nikt nie wyjdzie żywy – ani zakładnicy, ani fedaini. To jest rodzaj akcji, w której giną wszyscy i – co jest ważne – wszyscy o tym od początku wiedzą.
To jest jedna odpowiedź.
Jest jeszcze druga odpowiedź.
Takich akcji jak w Qiryat Shemona i w Maalot nie można traktować w oderwaniu od przeszłości, są to kolejne epizody wojny, która toczy się przez ponad pół wieku. Wojna palestyńska jest trwającym konfliktem w nowożytnych dziejach świata. Ludzie, którzy długo żyją w Palestynie, znają całą historię tej wojny. Pierwsza faza tej wojny była bezplanowa i chaotyczna. Tłum atakował tłum, każdy atakował i bronił się na swoją rękę, jak umiał. To trwało szereg lat.
Pierwsi zorganizowali się syjoniści. Jeszcze w latach dwudziestych powstała podziemna armia – Haganah. Ta armia walczyła o utworzenie państwa Izrael. W ramach Haganah działa zbrojna organizacja terrorystyczna – Palmah. W czasie wojny izraelsko-arabskiej w latach 1948-49 dowódcą Palmah był Vigal Allon, wicepremier Izraela od roku 1967, a obecnie również minister spraw zagranicznych. W latach trzydziestych ekstremiści uznali, że Palmah jest zbyt tolerancyjna wobec Arabów, oderwali się i utworzyli jeszcze bardziej terrorystyczną organizację – Irgun. (Od roku 1943 dowódcą Irgunu był Menachim Begin, przywódca skrajnie prawicowej opozycji w parlamencie Izraela, w latach 1967-70 członek rządu Izraela. Do roku 1939 Begin działał na Uniwersytecie Warszawskim, później znalazł się w Związku Radzieckim, a w 1942 dotarł do Palestyny z armią Andersa.) W końcu lat trzydziestych ekstremiści uznali, że nawet Irgun jest zbyt tolerancyjna wobec Arabów, i utworzyli jeszcze bardziej terrorystyczną organizację – Grupę Sterna.
Fedaini mówią, że Palmah, Irgun i Stern poświęciły się likwidowaniu ludności palestyńskiej – W Palestynie był tłok i trzeba było zrobić miejsce dla imigrantów. Trzeba było wypędzić Palestyńczyków. Żeby wypędzić Palestyńczyków, trzeba było ich zastraszyć. Ani Palmah, ani Irgun, ani Stern nie walczyli z fedainami, bo wtedy fedainów po prostu nie było. Palestyńczycy mieli słabe organizacje zbrojne. Palmah, Irgun i Stern organizowały pogromy, paliły wsie i zabijały ludzi. W lutym 48 batalion Palmah zabił ponad 60 kobiet i dzieci we wsi Sasa. W kwietniu 48 roku bojówki Irgunu spaliły wieś Deir Yassin zabijając 254 mężczyzn, kobiet i dzieci. W 56, we wsi Khan Yunis zabito 275 mężczyzn, kobiet i dzieci.
Po powstaniu Izraela w wielu wioskach chłopi palestyńscy zostali odcięci od swoich pól. Wioski znalazły się po stronie Jordanii, a pola – po stronie Izraela. We wsiach zapanował głód, ponieważ chłopi nie mogli zebrać plonów ze swoich własnych pól, Izraelczycy zabraniali im przechodzić przez granicę. Ludzie nie mieli co jeść i nocami przekradali się na pola. Szli jak przemytnicy po snopek zboża, po worek kukurydzy. Bojówkarze strzelali do nich, ale chłopi nie mieli innego wyjścia, nikt nie dał im innej ziemi. Wielu Palestyńczyków zginęło w ten sposób, na własnym polu. Potem Izraelczycy palili te wsie przygraniczne, chłopi musieli uciekać za Jordan, bo już nie mieli nic, ani pola, ani domu.
Fedaini uczą się z książki wydanej w roku 1972 w Bejrucie pt. „Who are the terrorists?” („Kim są terroryści?”), zawierającej opis 308 akcji dokonanych przez Palmah, Irgun, Stern i armię Izraela przeciw Palestyńczykom, a zakończonych ofiarami wśród bezbronnej ludności.
Zdaniem fedainów jeszcze przez długi czas rachunek krzywd nie będzie wyrównany. Mówią, że w tej wojnie zginęło tysiące kobiet i dzieci, ich matek i braci. I że oni muszą ich pomścić.
Zemsta i odwet są prawem tej wojny. Każda strona prowadzi swoją statystykę, każda bierze udział w tej okrutnej arytmetyce. Rząd Izraela ogłasza, że w odwet za akcję fedainów w Qiryat Shemona zbombardowano obóz palestyński w Chichine. Ale fedaini liczą inaczej: Qiryat Shemona była odwetem za zbombardowanie obozu palestyńskiego pod Bent Ibail.
Jest to nierówna wojna ze względu na ogromną przewagę militarną armii Izraela nad fedainami. Ruch fedainów powstał późno, w roku 1965, jako odpowiedź na długie lata działalności Palmahu, Irgunu i Sterna. Doświadczenia fedainów nie są duże, a środki, jakimi dysponują – ograniczone. Wiele akcji fedainów jest zwykłym odruchem skrajnej desperacji i rozpaczy. Straty, które otrzymują, są większe od tych, które zadają. Kiedyś Palestyńczycy zorganizowali akcję, w której wyniku zginęła izraelska kobieta z dzieckiem. W odpowiedzi generał Arik Sharon przeprowadził rajd odwetowy na wieś Quibiya. Wynik: 69 Arabów spalonych nocą w swoich domach, w tym 16 kobiet i 28 dzieci.
Jeżeli nie wkroczy świat, tej wojny nie zakończy żadna ze stron. Za dużo nienawiści, za dużo śmierci, zbyt wielka przepaść, zbyt dobra pamięć.
Chodzi o mały skrawek ziemi, który trudno znaleźć na mapie świata. Jedni i drudzy spotykają się tam codziennie, w każdym razie są blisko siebie. Ocierają się łokciami, widzą się. Czas płynie, czas przyniesie rozwiązanie. Wątpliwe, żeby jutro, żeby nawet pojutrze. A na razie w powietrzu wisi niepewność i latają kule.
Nad brzegiem morza, na piasku siedział ze mną fedain Ahmed Shoury z Bet Shemesh. Obok, na grzbiecie łodzi, siedzieli fedaini Kamal Bakr z Jerycho, Hassan Khatib z Ramii i Zuhair Saadeh z Balatah. Przepisuję te nazwiska dla pamięci, bo może ci chłopcy już nie żyją.
Są bracia arabscy, którzy chcieliby podstawić nam nogę, powiedział Zouhdi, Palestyńczyk, z którym kąpałem się w Jordanie. Kąpiel przynosiła mi radość, ponieważ dawała ochłodzenie, a poza tym pamiętałem, że kto zanurzy się w wodach Jordanu, otrzymuje odpust wieczysty.
Wszelako zanurzyć się w Jordanie nie jest łatwo, bo to mała rzeczka. Koryto wąskie, wody niewiele, w głębokim miejscu może sięgnie do pasa. Jordan płynie zacieniony przez bujne i gęste krzewy, które rosną po obu jego brzegach. W tym klimacie woda i cień to największe skarby.
Wokół nas leżał świat martwy, powalony upałem. Nigdzie śladu człowieka, znikąd żadnego głosu. Na jednym brzegu, w namiocie, spał posterunek izraelski, na drugim brzegu, w baraku, spał posterunek jordański. Obie armie spały męczącym, uciążliwym snem, który przynosi jednak trochę ulgi w godzinach szczytowego żaru.
Читать дальше