D.:
Ostatni rok! Tak, ale któż mógł wówczas przewidzieć, że ów siedemdziesiąty czwarty będzie naszym rokiem ostatnim? Owszem, czuło się jakąś mglistość, smętne jakieś odmętne niewydarzenie, jakąś nawet odmowność, a i w powietrzu coś tak to ciężko, to nerwowo, to napięcie, to zwiotczenie, raz widnienie, raz ściemnienie, ale żeby z tego, tak nagle, prosto w przepaść? I już? I nie ma? I oto patrzycie, a pałacu nie widzicie. Szukacie go, a nie znajdujecie. Pytacie, a nikt wam nie odpowie, gdzie on. A zaczęło się – no właśnie, chodzi o to, że to się tyle razy zaczynało, a jednak nie kończyło, tyle było początków, a żadnego finału ostatecznego, i przez takie nie kończące się zaczynanie, przez tyle początkowań bezkońcowych powstało w duszy oswojenie, pocieszenie, że zawsze się wywiniemy, podniesiemy, że co mamy, nie oddamy, bo najgorsze przetrzymamy. Ale w tym oswojeniu zaszła w końcu pomyłka. Oto w styczniu pomienionego roku generał Beleta Abebe, udawszy się na inspekcję do Ogadenu, zatrzymał się w Gode, w tamtejszych koszarach. Nazajutrz przychodzi do pałacu niesłychany meldunek – generał aresztowany przez żołnierzy, którzy zmuszają go, aby żywił się tym, co oni otrzymują do jedzenia. Jedzenie najwyraźniej tak podłe, iż powstaje obawa, że generał rozchoruje się i umrze. Cesarz wysyła jednostkę desantową swojej gwardii, która uwalnia generała i przywozi do szpitala. Teraz, mój panie, powinna wybuchnąć awantura, ponieważ dostojny wszechwładca w godzinie wojskowo-policyjnej poświęcał armii całą uwagę, stale podnosił żołd i zwiększał dla niej budżet, a nagle okazało się, że wszystkie podwyżki panowie generałowie wkładali do kieszeni dorabiając się wielkich majętności. Aliści cesarz nie skarcił żadnego generała, a owych żołnierzy z Gode kazał rozpędzić. Po tym przykrym i godnym zapomnienia incydencie, wskazującym na pewną niesubordynację w wojsku – a mieliśmy największą armię w czarnej Afryce, przedmiot nie ukrywanej dumy najjaśniejszego pana – zapanował spokój, ale tylko na krótko zapanował, bo w miesiąc później napływa do pałacu nowy meldunek, też jakże niesłychany! Oto w południowej prowincji Sidamo, w garnizonie Negele żołnierze wywołują bunt i aresztują wyższych oficerów. Poszło o to, że w tej tropikalnej mieści nie wyschły żołnierskie studnie, a oficerowie zabronili żołnierzom brać wodę ze swojej studni. Żołnierze z powodu pragnienia potracili zmysły i wszczęli rebelię. A już by tam trzeba wysłać desant cesarskich gwardzistów, żeby ukrócili, uśmierzyli, ale wspomnij sobie, mój panie, że jest to ów straszliwy i jakże niepojęty miesiąc luty, kiedy w samej stolicy następują wypadki tak nagłej i wywrotowej natury, że wszyscy zapomnieli o onym krnąbrnym żołnierstwie, które w dalekim Negele dorwawszy się do oficerskiej studni opija się wodą. Wypadło bowiem przystąpić do tłumienia buntu, jaki wybuchł w samej bliskości naszego pałacu. Jakże zaskakująca była przyczyna gwałtownego podniecenia, które opanowało ulicę! Wystarczyło, że minister handlu podniósł cenę benzyny. W odpowiedzi taksówkarze zaczynają strajk. Następnego dnia już strajkują nauczyciele. Jednocześnie na ulicę wychodzą licealiści, którzy atakują i palą miejskie autobusy, a niechże wspomnę, że towarzystwo autobusowe było własnością dostojnego pana. Policja stara się ukrócić te wybryki, chwyta pięciu licealistów i dla uciechy stacza ich ze wzgórza strzelając do owych turlających się chłopców, z których trzech trupem kładzie, a dwóch ciężko rani. Po tym zdarzeniu nastają sądne dni, zamęt, desperacja i obelżywość! Na wsparcie licealistom ruszają w manifestacji studenci, którym już ani w głowie nauka i wdzięczna pilność, a tylko wszędzie nosa wścibianie, i niekorne podkopywanie. Teraz walą prosto na pałac, więc policja strzela, pałuje, aresztuje, psami szczuje, ale nic to nie pomaga i oto, żeby ucieszyć, załagodzić, dobrotliwy pan poleca odwołać podwyżkę cen na benzynę. Cóż z tego, kiedy ulica nie chce się uspokoić! Na to wszystko, jak grom z jasnego nieba, przychodzi wiadomość, że w Erytrei zbuntowała się II Dywizja. Zajmują Asmarę, aresztują swojego generała, zamykają gubernatora prowincji i ogłaszają przez radio bezbożną proklamację. Żądają sprawiedliwości, podwyżki żołdu i ludzkich pogrzebów. W Erytrei ciężko, mój panie, tam wojsko walczy z partyzantami, moc narodu ginie, więc istniał od dawna problem pochówku, a mianowicie, żeby ograniczyć nadmierne koszty wojny, prawo do pogrzebu przysługiwało tylko oficerom, natomiast ciała zwykłych żołnierzy pozostawiano hienom i sępom i ta właśnie nierówność spowodowała bunt. Następnego dnia do zbuntowanych przyłącza się marynarka wojenna, a jej dowódca, wnuk cesarza, ucieka do Dżibuti. Przykrość wielka, że członek najwyższej rodziny musi salwować się w tak niepoczciwy i godność plugawiący sposób! Ale lawina, mój panie, toczy się dalej, bo jeszcze tego samego dnia buntuje się lotnictwo, samoloty nad miastem latają, a plotka niesie, że bomby zrzucają. Nazajutrz zaś buntuje się nasza największa i najważniejsza IV Dywizja, która natychmiast otacza stolicę, żąda podwyżki i domaga się, aby postawić przed sądem panów ministrów i innych dygnitarzy, co to, jak powiadają zagniewani żołnierze – brzydko się pokorumpowali i powinni stanąć pod pręgierzem. No, skoro IV Dywizja stanęła w płomieniu, to znaczy, że ogień jest blisko pałacu i trzeba się szybko ratować. Tejże więc nocy nasz szczodrobliwy pan ogłasza podwyżkę żołdu, zachęca żołnierzy, żeby wrócili do koszar, zaleca im spokój i łagodność. Sam zaś przejęty troską o lepszy wygląd dworu, nakazał premierowi Aklilu, aby z całym rządem podał się do dymisji, a nakazanie to musiało mu przyjść z trudem, bo Aklilu, choć przez ogół nie lubiany, potępiany, był przecież wielkim pupilem i powiernikiem cesarza, Zarazem pan nasz powołał do godności premiera dostojnika Endelkaczewa, który miał opinię osobistości liberalnej, wykształconej i gładko zdania składającej.
N.L.E.:
Pełniłem wówczas funkcję tytularnego urzędnika wydziału rachuby w biurze wielkiego szambelana dworu. Z powodu zmiany rządu mieliśmy nawał pracy, gdyż nasz wydział zajmował się nadzorem instrukcji cesarza na temat zasad, kolejności i ilości wymieniania poszczególnych dygnitarzy i notabli. Sprawą tą musiał osobiście zajmować się pan nasz, gdyż każdy dygnitarz chciał być zawsze wymieniany, i to jak najbliżej nazwiska wszechwładcy, a ciągłe były swary, zawiści i intrygi wokół tego, kto wymieniony, a kto nie, ile i na jakim miejscu. I choć mieliśmy ścisłe ustalenia tronu i dokładnie określone normy, kogo i jak często można wymieniać, taka już wytworzyła się pazerność i dowolność, że nas, zwykłych urzędników, dygnitarze naciskali, żeby ich gdzieś tam poza kolejką i ponad normę wymienić. Wymień mnie, wymień, powiada to jeden, to drugi, a jak będziesz czegoś potrzebować, możesz na mnie liczyć. I jakże się dziwić, że rodziła się w nas pokusa, aby to tego, to tamtego ponad limit wymienić i zyskać sobie wysokiego protektora. Jednakże ryzyko było poważne, gdyż przeciwnicy liczyli sobie nawzajem, ile kto razy był wymieniony, i jeśli wychwycili jakąś superatę, zaraz szli z donosem do czcigodnego pana, a ten albo karcił, albo łagodził. W końcu wielki szambelan wydał polecenie, aby dostojnikom zaprowadzić karty wymienialności, tam wpisywać, ile razy każdy był wymieniony, i przesyłać miesięcznie sprawozdania, na których podstawie dostojny pan wydawał dodatkowe polecenia, komu ująć, a komu dodać. A teraz wypadło nam usunąć karty całego gabinetu Aklili i zaprowadzić świeże karty. Tu szczególne zaczęły się na nas naciski, bo nowi ministrowie z wielkim zapałem zabiegali, żeby ich wymieniać, a każdy starał się to w przyjęciu wziąć udział, to w innej uroczystości, aby z tej okazji zostać wymienionym. Ja zaś, tuż po zmianie gabinetu, znalazłem się na bruku, gdyż z powodu niepojętego, a jakże karygodnego zaćmienia raz nie wymieniłem nowego ministra dworu, pana Yohannesa Kidane, a ten tak się rozsierdził, że mimo moich błagań o łaskę, nakazał mnie wydalić.
Читать дальше