• Пожаловаться

Mario Llosa: Gawędziarz

Здесь есть возможность читать онлайн «Mario Llosa: Gawędziarz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Современная проза / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Mario Llosa Gawędziarz

Gawędziarz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gawędziarz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zwiedzając we Florencji wystawę fotografii peruwiańskiej Amazonii, Vargas Llosa przywołuje w pamięci postać przyjaciela z czasów studenckich. Saul Zuratas, peruwiański Żyd, pasjonował się bowiem kiedyś Amazonią, jej mieszkańcami, szczególnie zaś nielicznym, wędrującym plemieniem Macziguengów. Opowieść Llosy jest próbą rekonstrukcji losów Saula Zuratasa i zarazem próbą odnalezienia dowodów poświadczających, że wśród Macziguengów żył gawędziarz podtrzymujący więzi plemienne opowieściami o dziejach mitycznych i przekazywaniem wiadomości o życiu poszczególnych rodzin rozproszonych po Amazonii. Losy Zuratasa i Macziguengów okazują się ze sobą sprzęgnięte. Chyba że historia rekonstruowana przez Vargasa Llose jest… kolejną opowieścią nieuchwytnego gawędziarza.

Mario Llosa: другие книги автора


Кто написал Gawędziarz? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Gawędziarz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gawędziarz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ale pamięć, jestem o tym przekonany, nie zawodzi mnie co do jego wyglądu. Płomiennorude włosy, opierające się grzebieniowi, wiecznie rozwichrzone na czubku głowy, zawsze powiewały, tańczyły, migotały nad tą twarzą o dwóch obliczach, której zdrowa strona była blada i piegowata. Miał okrągłe oczy i równe zęby. Był wysoki, chudy i, tego jestem pewny, nigdy nie widziałem go w krawacie, poza dniem obrony pracy magisterskiej. Zawsze chodził w tanich, sportowych podkoszulkach z bawełny, na które w zimie narzucał jakikolwiek pstry sweter, do tego nosił wytarte i pogniecione dżinsy. Jego buty nigdy chyba nie spotkały się ze szczotką. Nie sądzę, by miał jakichkolwiek powierników i by z kimkolwiek łączyła go prawdziwa zażyłość. Przypuszczalnie inne jego przyjaźnie miały ten sam co i nasza charakter, dość serdeczny, ale i naskórkowy zarazem. Znajomych miał bez wątpienia, i to dużo, na uniwersytecie i w swej dzielnicy, ale przysiągłbym, że nikt nigdy od niego nie usłyszał, co się z nim dzieje i jakie są jego zamiary. Chyba że nie tyle sobie wszystko dokładnie zaplanował, ile stawało się to raczej stopniowo, niedostrzegalnie, przypadkiem, a nie wskutek jego świadomego wyboru. Wiele o tym myślałem w ostatnich latach, ale oczywiście nigdy się nie dowiem, jak to było naprawdę.

III

Później ludzie ziemi zaczęli iść prosto ku słońcu, które opadało. Przedtem oni również czekali spokojnie. Słońce, ich oko na niebie, trwało bez ruchu. Czujne, bez chwili snu, ciągle otwarte, spoglądające na nas, ogrzewało świat. Jego światło, choć bardzo mocne, nie wyrządzało Tasurincziemu krzywdy. Nie było zła, nie było wiatru, nie było deszczu. Kobiety rodziły czyste dzieci. Gdy Tasurinczi chciał jeść, zanurzał rękę w rzece i wyciągał trzepocącą alozę; albo po wypuszczeniu na chybił trafił strzały z łuku przebiegał w lesie parę kroków i znajdował przeszytą strzałą indyczkę, kuropatwę lub agami. Nigdy nie brakowało pożywienia. Nie było wojny. W rzekach ryb było pod dostatkiem, a w lasach obfitość zwierzyny. Mashkowie nie istnieli. Ludzie ziemi byli silni, mądrzy, łagodni i zjednoczeni. Byli spokojni, pozbawieni gniewu. Przedtem, nie później.

Ci, którzy odchodzili, wracali, wcielając się w dusze najlepszych. W ten sposób nikt nie umierał. „Muszę odejść”, mówił Tasurinczi. Schodził na brzeg rzeki i ścielił sobie łoże z liści i suchych gałęzi i robił dach z ungurabi. Wokół wznosił palisadę z ostrych trzcin, żeby żerująca przy brzegu kapibara nie zjadła jego zwłok. Kładł się, odchodził i niebawem wracał, i zamieszkiwał w tym, który najwięcej upolował, najlepiej walczył lub szanował zwyczaje. Ludzie ziemi żyli razem. Spokojni. Śmierć nie była śmiercią. Była odejściem i powrotem. Zamiast ich osłabiać, wzmacniała, przysparzając tym, którzy zostawali, wiedzy i siły tych, którzy odchodzili. „Jesteśmy i będziemy”, mówił Tasurinczi. „Wydaje się, że nie umrzemy. Ci, co odchodzą, wrócili. Są tutaj. Są nami”.

Dlaczego więc, jeśli byli tak czyści, ludzie ziemi zaczęli iść?

Bo pewnego dnia słońce zaczęło opadać. Żeby już nie opadało, żeby pomóc mu wstać. Tak mówi Tasurinczi.

Ja przynajmniej właśnie tego się dowiedziałem.

Czy słońce miało już swoją wojnę z Kashirim, księżycem? Być może. Zaczęło mrugać, ruszać się, jego światło przygasło i ledwie je było widać. Ludzie zaczęli trzeć swoje ciała rękami, dygocąc. To było zimno. Tak zaczęło się później, zdaje się. Wówczas, w półmroku, nie przyzwyczajeni, przestraszeni, ludzie wpadali w swoje własne zasadzki, jedli mięso jelenia, sądząc, że jest to tapir, i nie rozpoznawali ścieżki powrotnej z poletek manioku do własnego domu. Gdzie ja jestem? – pytali zrozpaczeni, kręcąc się po omacku, potykając się. Gdzie moja rodzina? Co się dzieje na świecie? Zaczął wiać wiatr. Wyjąc, chłoszcząc, porywał korony palm i wyrywał z korzeniami lupuny. Deszcz padał rzęsiście, powodując powodzie. Widać było całe stada zatopionych pekari spływających nurtem kopytkami do góry. Rzeki zmieniały bieg, tratwy rozbijały się o palisady ogrodzeń, sadzawki zamieniały się w rzeki. Dusze utraciły spokój. To już nie było odejście. To była śmierć. Trzeba coś zrobić, mówili wszyscy. I patrząc na prawo i na lewo, mówili: Ale co, co mamy zrobić? „Trzeba zacząć iść”, rozkazał Tasurinczi. Otaczała ich całkowita ciemność i otaczało ich zło. Zaczynało brakować manioku, woda cuchnęła. Ci, którzy odchodzili, już nie wracali, spłoszeni klęskami, zagubieni pomiędzy światem chmur a naszym światem. Pod swoimi stopami słyszeli gęsty nurt Kamabirii, rzeki śmierci. Jakby coraz bliższy, jakby nawołujący ich. Zacząć iść? „Tak”, powiedział seripigari w tytoniowym zamroczeniu. „Iść, iść. I, pamiętajcie, w dniu, w którym przestaniecie iść, odejdziecie całkiem. Ściągając w dół słońce”.

Tak się zaczęło. Ruch, wędrówka. W deszczu i bez deszczu, ziemią i wodą, zboczami w górę i wąwozami w dół. W lasach tak gęstych, że noc trwała mimo dnia, a równiny wydawały się lagunami, bo nie rósł na nich żaden krzew niczym na głowie, którą diabełek kamagarini pozbawił wszystkich włosów. „Słońce jeszcze nie opadło”, dodawał im otuchy Tasurinczi. „Potyka się i wstaje. Uwaga, zaczyna usypiać. Obudźmy je, pomóżmy mu”. Doświadczyliśmy zła i śmierci, ale wciąż idziemy. Starczyłoby wszystkich iskierek na niebie, by zliczyć, ile księżyców już przeszło? Nie. Jesteśmy żywi. Ruszamy się.

Żeby żyć w wędrówce, musieli przedtem stać się lekkimi i pozbyć się wszystkiego, co mieli. Samych siebie. Domów, zwierząt, upraw, obfitości, która ich otaczała. Piaszczystego brzegu, gdzie przewracali żółwie o słonym mięsie; lasu kipiącego od śpiewających ptaków. Pozostawili sobie to, co niezbędne, i ruszyli. Karą była wędrówka przez las? Raczej świętowaniem jak w porze suchej łowienie ryb lub polowanie. Zachowali swoje łuki i strzały, swoje rożki z trucizną, swoje rurki z farbą z acziote, swoje noże, bębny, cushmy, w które byli odziani, sakwy i płócienne pasy do noszenia dzieci. Najmłodsi rodzili się w marszu, starcy w marszu umierali. Gdy wyłaniało się światło, już gąszcz szeleścił poruszony ruchem ich ciał, oni, jeden za drugim, już szli, szli, mężczyźni z bronią gotową do użycia, kobiety z misami i koszami, wszyscy wpatrzeni w słońce. Jeszcze nie zgubiliśmy kierunku i celu. Pewnie upór utrzymywał nas w czystości. Słońce nie opadło i wciąż nie opada. Odchodzi i wraca jak dusze, którym los sprzyja. Ogrzewa świat. Ludzie ziemi też nie upadli. Jesteśmy tutaj. Ja pośrodku, wy dookoła mnie. Ja gawędzę, wy słuchacie. Żyjemy, wędrujemy. To jest szczęście, chyba.

Ale oni przedtem musieli się poświęcić dla tego tu świata. Przeżyć tyle kataklizmów, doznać tylu cierpień i tyle doświadczyć zła. Inne ludy dawno by już zniknęły, pewnie.

Wtedy wędrujący ludzie zrobili postój dla odpoczynku. W nocy zaryczał jaguar i pan pioruna zagrzmiał gromkim głosem. Złe znaki. Motyle wlatywały do domostw i kobiety musiały odpędzać je od mis, trzepiąc matami. Usłyszeli krzyk sowy i chicui. Co będzie? Pytali się wystraszeni. W nocy rzeka tak przybrała, że o świcie okazało się, iż są otoczeni kłębiącymi się wodami, napierającymi pniami, gałęziami, krzewami i trupami rozbijającymi się z hukiem o brzeg. Naprędce ścięli drzewa, związali pnie w tratwy, czółna zrobili, nie czekając aż powódź zaleje przeistoczoną w wysepkę ziemię. Musieli rzucić się w błotniste wody i wziąć do wiosłowania. Wiosłowali, wiosłowali i podczas gdy jedni pchali wiosła, inni krzykiem ostrzegali, wskazując na prawo napierające bale, na lewo leje wirów, a tu, o tu, bryzg i plusk anakondy, która czeka, szczwana, spokojniutko na wywrócenie się czółna, by połknąć wioślarzy. W lesie pan demonów, Kientibakori, szalejący z radości, pił masato, tańcząc pośród tłumu kamagarinich. Wielu odeszło, tonąc w falach, gdy niewidoczny pod wodą pień rozpruwał tratwę, porywając całe rodziny.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gawędziarz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gawędziarz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gawędziarz»

Обсуждение, отзывы о книге «Gawędziarz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.