– Nie!- Łapię ją za rękę i ciągnę za sobą.- Chodź, pokażę ci hotel.
Idziemy promenadą. Pod nami na piasku leżą mątwy. Są ciężkie i przestraszone, jakby przed chwilą wpadały na siebie pośród fal. Żartuję, że pozbieramy je i sprzedamy do sklepu zoologicznego, ale wyglądają naprawdę dziwacznie. Nie pamiętam, żebym je tu wcześniej widziała.
– Czy to normalne jesienią?- zastanawiała się Zoey.- Albo oglądamy skutki zanieczyszczenia środowiska. Nasza zwariowana planeta umiera. Możesz uważać się za szczęściarę, bo nie będziesz oglądać jej końca.
Zoey musi się załatwić, więc schodzi na plażę i przykuca na piasku. Nie mogę uwierzyć, że to robi. Wprawdzie tu nikogo nie mam ale zawsze bała się, że ją ktoś zobaczy. Parujący mocz drąży dziurkę w piasku i wsiąka. Zoey wygląda nawet naturalnie, kiedy się podnosi i idzie w moją stronę.
Przystajemy na chwilę i patrzymy na morze. Fale przypływają okryte białą pianą, a potem się cofają.
– Cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką, Zoey- mówię i mocno ściskam ją za rękę.
Idziemy przez port. Niewiele brakowało, a opowiedziałabym jej o Adamie, przejażdżce na motorze i o tym, co się wydarzyło na wzgórzu, ale wciąż jest mi dość ciężko i wolę nie rozmawiać na ten temat. Zamiast tego przypominam sobie okolicę. Wszystko wygląda znajomo- budka z pamiątkami, gdzie sprzedawano wiaderka, łopatki i pocztówki, białe ściany lodziarni, na których wymalowano wielki różowy wafel. Odnajduję nawet boczną uliczkę, którą możemy dojść na skróty do hotelu.
– Wygląda inaczej- stwierdzam, kiedy dotarłyśmy na miejsce. Dawniej wydawał się większy.
– Ale to tutaj?
– Tak.
– Świetnie. Możemy już wrócić do samochodu?
Otwieram furtkę i idę wąską ścieżką.
– Ciekawe, czy pozwolą mi zajrzeć do pokoju, który zajmowaliśmy.
– Chryste!- mruczy Zoey i opiera się o ścianę.
Drzwi otwiera kobieta w średnim wieku. Jest gruba i wygląda dobrodusznie. Ma na sobie fartuch. Nie pamiętam jej.
– Słucham?
Opowiadam jej, że przyjeżdżałam tu jako dziecko każdego lata na dwa tygodnie i zajmowaliśmy apartament rodzinny.
– Szukasz pokoju na tę noc?- pyta.
Nie przyszło mi to do głowy, ale teraz uważam, że to świetny pomysł.
– A możemy zająć tamten pokój?
Zoey pojawia się tuż za mną, szarpie mnie za rękę i odwraca do siebie.
– Co ty wyprawiasz, do cholery?
– Załatwiam nocleg.
– Nie mogę tu zostać, mam jutro zajęcia w college'u.
– Codziennie masz zajęcia. Jeszcze zdążysz się na nie nachodzić.
Uznałam, że zabrzmiało to błyskotliwie. Zoey milknie. Znów przywiera do ściany i siada tam, gapiąc się na niebo.
Odwracam się do kobiety.
– Przepraszam- mówię. Podoba mi się. Nie patrzy na nas podejrzliwie. Może jej się wydaje, że mam pięćdziesiąt lat, a Zoey jest moją okropną nastoletnią córką.
– Wstawiliśmy tam podwójne łóżko, ale pokój nadal funkcjonuje jako apartament.
– Świetnie. Bierzemy go.
Idziemy za nią po schodach. Ma szerokie biodra i kołysze nimi, kiedy się porusza. Zastanawiam się, jak by to było mieć taką matkę.
– Proszę.- Otwiera drzwi.- Zmieniliśmy umeblowanie, więc pewnie pokój wygląda inaczej.
Rzeczywiście. Ogromne łóżko dominuje w tej przestrzeni. Jest wysokie i staromodne, okryte welwetową narzutą.
– Przyjeżdżają tu nowożeńcy- tłumaczy kobieta.
– Fantastycznie!- prycha Zoey.
Trudno mi odnaleźć to słoneczne pomieszczenie, w którym budziłam się rankiem. Znikły tapczaniki, a na ich miejscu powstawiano stolik z czajnikiem elektrycznym i szklankami do herbaty. Rozpoznaję tylko łukowate okno i szafę pod ścianą.
– Zostawiam was- mówi kobieta.
Zoey zrzuca buty i kładzie się na łóżku.
– Ten pokój kosztuje siedemdziesiąt funtów za noc!- zwraca mi uwagę.- Masz tyle kasy?
– Chciałam tu tylko zajrzeć.
– Oszalałaś?
Wspinam się na łóżko obok niej.
– Nie, po prostu wiem, że gdybym powiedziała na głos, o co mi chodzi, na pewno zabrzmiało to idiotycznie.
Zoey podnosi się i opiera się na łokciach. Przygląda mi się podejrzliwie.
– Wypróbuj na mnie.
Opowiadam jej o ostatnich wakacjach spędzonych w tym hotelu, o tym, jak mama i tata kłócili się częściej niż zwykle. Któregoś ranka mama nie chciała jeść śniadania, powiedziała, że ma dosyć parówek i pomidorów z puszki i że taniej byłoby pojechać do Benidorm.
– To jedź- rzucił tata.- Przyślij nam pocztówkę.
Mama wzięła mnie za rękę i poszłyśmy razem do pokoju.
– Schowajmy się przed nimi- zaproponowała.- Będzie fajnie.
Byłam bardzo przejęta. Zostawiła Cala z tatą, a mnie zabrała ze sobą.
Ukryłyśmy się w szafie.
– Nikt nas tutaj nie znajdzie- oznajmiła.
Rzeczywiście, nikt nas nie znalazł, chociaż nie jestem pewna, czy ktoś w ogóle szukał. Siedziałyśmy tam całą wieczność i w końcu mama wyszła z szafy, żeby wziąć długopis z torebki. Napisała nim swoje imię na wewnętrznej stronie drzwi szafy. Potem podała mi długopis, a ja podpisałam się tuż obok.
– Gotowe- oświadczyła.- Nawet jeśli już nie przyjedziemy do tego hotelu, pozostaniemy tu na zawsze.
Zoey patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– To wszystko? Koniec opowieści?
– Tak.
– Wypisałyście z mamą swoje imiona w szafie i musiałyśmy przejechać sześćdziesiąt kilometrów, żebyś mi o tym opowiedziała?
– Co kilka lat znikamy, Zoey. Wszystkie nasze komórki są zastępowane nowymi. Nie zostało już nic po mnie takiej, jaką byłam, kiedy mieszkałam w tym pokoju. To ktoś inny napisał tu swoje imię. Zdrowy.
Zoey siada. Jest wściekła.
– Uważasz, że jeśli odnajdziesz ten napis, to cudownie ozdrowiejesz? A jeśli go tam nie ma, co wtedy będzie? Nie słyszałaś, co mówiła ta kobieta? Zmienili umeblowanie.
Nie podoba mi się, że na mnie krzyczy.
– Możesz zajrzeć do szafy, Zoey?
– Nie. Zmusiłaś mnie do przyjścia tutaj, mimo, że nie miałam na to ochoty. Czuję się beznadziejnie, a teraz dochodzi jeszcze jakaś głupia szafa! Niewiarygodnie.
– Dlaczego tak się złościsz?
Zoey wstaje z łóżka.
– Wychodzę. Przez cały czas zmuszasz mnie do szukania jakichś znaków.- Podnosi płaszcz z podłogi i wkłada go.- Bez przerwy zajmujesz się sobą, jakby tylko tobie na całym świecie przydarzyło się nieszczęście. Jedziemy na tym samym wózku. Wszyscy rodzimy się, jemy, sramy i umieramy. Tak jest!
Nie wiem, jak się zachować, kiedy ona tak krzyczy.
– Co się z tobą dzieje?
– Mogłabym zadać to samo pytanie tobie!
– Ze mną wszystko w porządku, poza tym, co jest oczywiste.
– Ze mną też.
– Wcale nie. Spójrz na siebie.
– I co? Jak wyglądam?
– Smutno.
Zatrzymuje się przy drzwiach.
– Smutno?
Zapada straszna cisza. Widzę małe rozdarcie na tapecie tuż nad jej ramieniem. Dostrzegam ślady palców na kontakcie. Gdzieś na dole drzwi otwierają się i zamykają. Kiedy Zoey odwraca się do mnie, uświadamiam sobie, że życie składa się z szeregu chwil, z których każda jest podróżą do kresu.
Wreszcie się odzywa niskim matowym głosem:
– Jestem w ciąży.
– O Boże!
– Nie chciałam ci mówić.
– Wiesz na pewno?
Opada na krzesło stojące przy drzwiach.
– Robiłam test dwa razy.
– A dobrze go odczytałaś?
– Jeśli w okienku pojawiają się dwie różowe kreski, to jesteś w ciąży. Były dwie różowe kreski za każdym razem.
Читать дальше