– Po prostu zdałam sobie sprawę, że też jesteś głodny – powiedziałam. – Wiesz, jeżdżąc przez cały dzień, pewnie nie masz za dużo czasu na lunch.
– Dziękuję, panienko, doceniam to. Chodzi tylko o to, że wożę dziewczyny z Elias – Clark od siedemnastu lat i nie są takie miłe. Pani jest bardzo miła – odezwał się z ciężkim, ale nieokreślonym akcentem, zerkając na mnie we wstecznym lusterku. Uśmiechnęłam się do niego i przelotnie dopadło mnie złe przeczucie. Ale potem chwila minęła i oboje pałaszowaliśmy nasze kanapki na wynos z indykiem, tkwiąc w korku i słuchając jego ulubionego kompaktu, który dla mnie brzmiał mniej więcej tak, jakby kobieta w kółko wrzeszczała to samo w nieznanym języku.
Następna pisemna instrukcja Emily mówiła o odebraniu pary białych szortów, których Miranda rozpaczliwie potrzebuje do tenisa. Byłam przekonana, że pojedziemy do Polo, ale napisała Chanel. W Chanel szyli białe tenisowe szorty? Kierowca zabrał mnie do prywatnego salonu, gdzie starsza sprzedawczyni po liftingu, po którym jej oczy wyglądały jak szparki, wyciągnęła w moją stronę parę białych króciutkich spodenek z bawełny z lycrą, rozmiar zero, przypiętych do jedwabnego wieszaka i owiniętych w aksamitną torbę na ubrania. Spojrzałam na szorty, które wyglądały, jakby nie mogły pasować nawet na sześciolatkę, i ponownie przeniosłam wzrok na tę kobietę.
– Hm, naprawdę pani myśli, że Miranda będzie je nosić? – zapytałam niezobowiązująco, przekonana, że mogłaby otworzyć swoją paszczę pitbulla i skonsumować mnie w całości. Zmierzyła mnie oburzonym spojrzeniem.
– Cóż, z pewnością mam taką nadzieję, panienko, biorąc pod uwagę, że są skrojone na miarę, według jej szczegółowych wskazówek – sarknęła, wręczając mi miniszorty. – Proszę jej powiedzieć, że pan Kopelman przesyła najlepsze życzenia. – Jasne, paniusiu. Kimkolwiek by był.
Następny przystanek był, jak to opisała Emily, „po drodze do centrum”, w Świecie Komputerów J &R w pobliżu ratusza. Wyglądało na to, że ten sklep jako jedyny w całym mieście sprzedawał Wojowników Zachodu, komputerową grę, którą Miranda pragnęła nabyć dla syna Annette i Oscara de la Renty, Moisesa. Zanim dotarłam do centrum godzinę później, zorientowałam się, że z komórki można odbywać rozmowy międzymiastowe i radośnie wybrałam numer do moich rodziców. Opowiedziałam im, jaką mam wspaniałą pracę.
– Tato? Cześć, tu Andy. Zgadnij, gdzie teraz jestem? Tak, oczywiście, że w pracy, ale tak się składa, że to tylne siedzenie samochodu z szoferem, który krąży po Manhattanie. Byłam już u Tommy'ego Hilfigera i Chanel, a kiedy kupię tę grę komputerową, jadę do apartamentu Oscara de la Renty przy Park Avenue, podrzucić wszystkie rzeczy. Nie, to nie dla niego! Miranda jest na Dominikanie, a Annette leci tam dziś wieczorem, żeby się z nimi spotkać. Prywatnym samolotem, tak! Tato! Republika Dominikany!
Wydawał się ostrożny, ale zadowolony, że jestem taka szczęśliwa, a ja oceniłam, że zostałam zatrudniona jako posłaniec po college'u. Co moim zdaniem było całkiem w porządku. Kiedy już zostawiłam torbę z rzeczami od Tommy'ego, spodenki i grę komputerową u bardzo dystyngowanego portiera w bardzo ekskluzywnym holu przy Park Avenue (więc to właśnie mają na myśli ludzie, kiedy mówią o Park Avenue!), wróciłam do budynku Elias – Clark. Gdy weszłam na teren biura, Emily siedziała po turecku na podłodze, pakując prezenty w gładki biały papier i białe wstążki. Otaczały ją góry czerwonych i białych pudełek, wszystkie identyczne w kształcie, setki, może tysiące, rozrzucone między naszymi biurkami i przelewające się do gabinetu Mirandy. Emily nie zdawała sobie sprawy, że ją obserwuję, i zauważyłam, że potrzebowała zaledwie dwóch minut na idealne owinięcie każdego pudełka i dodatkowych piętnastu sekund na zawiązanie białej, satynowej wstążki. Poruszała się efektywnie, nie marnując ani sekundy, piętrząc opakowane białe pudełka w nowych górach za sobą. Stos opakowanych rósł i rósł, ale nieopakowanych wcale się nie kurczył. Oceniłam, że mogłaby się tym zajmować przez następne cztery dni i jeszcze nie skończyć.
Zawołałam japo imieniu, przekrzykując kompakt z lat osiemdziesiątych, który nastawiła na swoim komputerze.
– Emily? Cześć, wróciłam.
Odwróciła się do mnie i przez krótką chwilę wydawało się, że nie ma pojęcia, kim jestem. Kompletna pustka. Ale potem gwałtownie przypomniała sobie o moim statusie nowej dziewczyny.
– Jak poszło? – zapytała pośpiesznie. – Dostałaś wszystko z listy?
Kiwnęłam głową.
– Nawet grę wideo? Kiedy dzwoniłam, został im tylko jeden egzemplarz. Mieli go?
Znów kiwnęłam głową.
– I dałaś wszystko portierowi de la Renty na Park? Ubrania, szorty, wszystko?
– Ta jest. Bez problemu. Poszło bardzo gładko i podrzuciłam wszystko kilka minut temu. Zastanawiałam się, czy Miranda naprawdę będzie nosić te…
– Słuchaj, muszę lecieć do łazienki i czekałam, żebyś wróciła. Posiedź tylko minutkę przy telefonie, okej?
– Nie poszłaś do łazienki, odkąd wyszłam? – zapytałam z niedowierzaniem. Minęło pięć godzin. – Czemu nie?
Emily skończyła wiązać wstążkę na pudełku, które właśnie zapakowała, i spojrzała na mnie chłodno.
– Miranda nie toleruje, żeby ktokolwiek oprócz jej asystentek odbierał telefon, więc skoro ciebie tu nie było, nie chciałam wychodzić. Przypuszczam, że mogłabym pobiec na minutkę, ale wiem, że ma teraz gorący dzień, i chciałam być pod telefonem przez cały czas. Więc nie, nie chodzimy do łazienki… ani gdziekolwiek indziej… bez ustalenia tego ze sobą. Musimy współpracować, by mieć pewność, że pracujemy dla niej najlepiej jak to możliwe. Jasne?
– Jasne – odparłam. – Idź. Będę na miejscu.
Odwróciła się i wyszła, a ja oparłam rękę o biurko, żeby się uspokoić. Nie ma wychodzenia do łazienki bez skoordynowanego planu wojennego? Czy ona naprawdę siedziała w biurze przez ostatnie pięć godzin, zmuszając swój pęcherz do posłuszeństwa, ponieważ obawiała się, że kobieta zza Atlantyku może zadzwonić w czasie tych dwóch i pół minuty, które zabrałoby pobiegnięcie do damskiej toalety? Najwyraźniej. Wydawało się to nieco dramatyczne, ale założyłam, że tylko Emily postępuje przesadnie entuzjastycznie. Nie ma mowy, żeby Miranda naprawdę żądała czegoś takiego od asystentek. Tego byłam pewna. A może jednak?
Wyjęłam kilka kartek papieru z drukarki i zobaczyłam, że były zatytułowane „Otrzymane prezenty gwiazdkowe”. Jedna, dwie, trzy, cztery, pięć, sześć stron wydrukowanych z pojedynczym odstępem z listą prezentów, każdy z ofiarodawcą i opisem w jednej linii. W sumie dwieście pięćdziesiąt sześć prezentów. Wyglądało to jak lista ślubnych prezentów dla królowej Anglii i nie potrafiłam przyswoić wszystkiego wystarczająco szybko. Był tam zestaw do makijażu Bobby Brown od samej Bobby Brown, jedyna w swoim rodzaju skórzana torebka Kate Spade od Kate i Andy'ego Spade'ów, oprawiony w skórę w kolorze burgunda notatnik ze Smythson of Bond Street od Graydona Cartera, obramowany norkami śpiwór od Miucci Prady, składająca się z kilku łańcuszków z paciorkami bransoletka Verdury od Aerin Lauder, wysadzany brylantami zegarek od Donatelli Versace, skrzynka szampana od Cynthii Rowley, komplet składający się z wyszywanej paciorkami koszulki i wieczorowej torebki od Marka Badgleya i Jamesa Mischki, kolekcja piór Cartiera od Irva Ravitza; Vera Wang przysłała szalik z szynszyli, żakiet w zebrę – Alberto Ferretti, kaszmirowy koc Burberry – Rosemarie Bravo. A to był dopiero początek. Torebki we wszystkich możliwych kształtach i rozmiarach od wszystkich: Herba Rittsa, Bruce'a Webera, Giselle Bundchen, Hillary Clinton, Toma Forda, Calvina Kleina, Annie Leibovitz, Nicole Miller, Adrienne Vittadini, Kevina Aucoina, Michaela Korsa, Helmuta Langa, Giorgia Armaniego, Johna Sahaga, Bruna Magliego, Maria Testina i Narcisca Rodrigueza, żeby wymienić tylko parę osób. Kilkanaście darowizn w imieniu Mirandy na różne cele charytatywne, chyba setki butelek wina i szampana, osiem czy dziesięć bagietek Fendi, kilkanaście pachnących świec, kilka sztuk wspaniałych orientalnych naczyń, jedwabne piżamy, oprawione w skórę książki, produkty kąpielowe, czekoladki, bransoletki, kawior, kaszmirowe swetry, oprawione w ramki zdjęcia i kompozycje kwiatowe i/lub rośliny doniczkowe w ilości wystarczającej do udekorowania jednego z tych zbiorowych ślubów na pięćset par, które organizują w Chinach na stadionach piłkarskich. O mój boże! Czy tak wyglądała rzeczywistość? Czy to się naprawdę działo? Czy pracowałam teraz dla kobiety, która dostała dwieście pięćdziesiąt prezentów gwiazdkowych od najsławniejszych ludzi na świecie? Albo nie aż tak znanych? Nie byłam pewna. Rozpoznałam kilka znakomitości i paru projektantów, ale nie wiedziałam wtedy, że na pozostałych składali się najbardziej poszukiwani fotografowie, wizażyści, modele, ludzie z towarzystwa i cała masa osób z kierownictwa Elias – Clark.
Читать дальше