– Tak – powiedział generał. – To, że w tym obozie byli Anglosasi, czyni naszą sytuację jeszcze bardziej niekorzystną. – A na pytające spojrzenie Klossa dodał: – Czy nie wie pan jeszcze, że ci jeńcy zostali rozstrzelani, wszyscy, co do jednego? Ze egzekucję wykonano trzy godziny przed przyjściem Amerykanów? Że przysypano ich cienką warstwą piachu, tak cienką, że dwudziestu paru żołnierzy z naszego obozu, których rano zawieziono w to miejsce ciężarówką, potrafiło odkopać w pięć godzin pięćset zwłok?
– Partacze, co? – zerwał się Kloss. – Myślę o tych, co tak płytko zakopali. Ma pan im za złe, że nie wykazali niemieckiej akuratności w tym stopniu, by porządnie zamaskować zbrodnię, i jeszcze byli na tyle głupcami, że pozwolili do grupy Słowian przyplątać się panom An-glosasom. Pal diabli Polaków i Rosjan, ale Anglicy! I to nas postawi w niekorzystnej sytuacji. Dopiero to.
– Kloss – powiedział Willmann mitygujące – pan mnie nie zrozumiał. Ja potępiam tę zbrodnię.
– Zawsze pan potępiał, czy od pewnego czasu?
– Nie robiłem nigdy nic, co było sprzeczne z prawem wojennym, nigdy nie wydałem rozkazu zastrzelenia jeńca.
Kloss powoli uspokajał się. Zły był na siebie, że dał się ponieść emocji. Przecież jeszcze chwila, a zdemaskowałby się. Nie groziło mu z tego powodu żadne niebezpieczeństwo, ale wtedy na pewno nie znalazłby gruppenfuehrera Wolfa.
Wytrzymałem pięć lat – pomyślał. – Muszę wytrzymać jeszcze parę dni.
– Przepraszam, panie generale, mam stargane nerwy.
Tamten ojcowskim gestem położył mu dłoń na ramieniu.
– Wszyscy mamy stargane nerwy, mój chłopcze.
– Rozkaz rozstrzelania jeńców wydał gruppenfuehrer Wolf? – zapytał.
Generał kiwnął głową potakująco.
– Trzeba myśleć o przyszłości tego narodu, o przyszłości tego kraju.
– Co pan zamierza? – zapytał Kloss. Nie chciał już wdawać się w dyskusję.
– My im będziemy wkrótce potrzebni. – Generał nie rezygnował ze swoich abstrakcyjnych rozważań. – My im, a oni nam.
– O kim pan myśli? – Znał odpowiedź, ale chciał ją usłyszeć.
– O nich – pogardliwym ruchem brody wskazał okno, za którym stał amerykański żołnierz z MP. – O Amerykanach. I dlatego – dodał- musimy być możliwie czyści. Trzeba się odciąć od takich jak Wolf. Niemiecki Wehrmacht – zawołał nagle piskliwie – nie rozstrzeliwał jeńców. To ci zbrodniarze, tacy jak Wolf…
Przecież sam w to nie wierzy – pomyślał Kloss. – Tym krzykiem chce zagłuszyć własne sumienie.
– Chcę – ciągnął generał – żebyśmy wskazali Amerykanom gruppenfuehrera Wolfa, który, jak przypuszczam, jest w tym obozie. Powinniśmy im pomóc. Ale uważam, że nie powinna być to moja jednostkowa decyzja, tylko stanowisko całego korpusu oficerskiego. Co pan na to, Kloss?
– Czy pan widział kiedykolwiek Wolfa? Czy wie pan, jak on wygląda? – Kloss był zdecydowany wykorzystać każdą informację. Po to tu został.
– Nie – odparł generał. – I cóż z tego?
– A może wie pan, pod jakim nazwiskiem jest w obozie i w jakim mundurze?
– Nie mam pojęcia – odparł generał. – Ale myślę, że powinniśmy go wspólnie odszukać. I wtedy…
– Najpierw trzeba go znaleźć…
Z rozmachem trzasnęły drzwi. Pułkownik Leutzke wracał ze swoją szachownicą. Cisnął ją na łóżko, widocznie nie udało mu się znaleźć partnera.
– Omówiliście panowie swoje tajemnice? Niedługo będziecie może musieli zdradzić je byłemu wrogowi. Przyjechało dwóch takich bubków, którzy mi na kilometr śmierdzą wywiadem. Zebrali już wszystkich oficerów w tej sali na dole, brak tylko panów. Otrzymałem polecenie, by zawiadomić was właśnie, że jesteście z utęsknieniem oczekiwani. Wzywają kolejno – jednego już zaczęli maglować. Sturmbannfuehrera Fahrenwirsta, jeśli się nie mylę.
– Chodźmy, Kloss – podniósł się Willmann. – Swoją drogą dziwne mają maniery ci Amerykanie. Powinni przesłuchanie zacząć ode mnie, mam najwyższy stopień oficerski w tym obozie. Nie sądzi pan, Kloss?
– Trzeba było mnie rozstrzelać tam przy poczcie -wtrącił się kwaśno Leutzke. – Wtedy by się panem zainteresowali w pierwszej kolejności. Bo ich przede wszystkim interesują mordercy.
Mniej więcej w tym samym czasie jeden z amerykańskich oficerów, captain Karpinsky, prawie w ten sam sposób wyjaśnił porucznikowi Lewisowi cel ich przybycia do obozu.
– Interesują mnie mordercy – powiedział.
Było to w chwilę potem, jak Lewis ściskając im dłonie przedstawił się:
– Porucznik Lewis, tymczasowy boss tej składnicy złomu.
Roberts i Karpinsky wymienili swoje nazwiska.
– Jesteśmy ze służby specjalnej – powiedział Roberts.
– Okay-pokwitował to Lewis. -Zawiadomiono mnie o waszym przybyciu. Cały parter jest do waszej dyspozycji. Ta duża sala i przylegające do niej pokoje.
– Przygotował pan coś na nasze przybycie poza pokojami? – zapytał Roberts.
– Znajdzie się parę buteleczek ze starego zapasu – rzekł, ale od razu zauważył, że oficerowie nie są w nastroju do żartów. Spoważniał w jednej chwili. – Wiecie już o tych wykopaliskach w lesie za fabryką?
– Wracamy stamtąd – rzekł Karpinsky.
– Wyodrębniłem oficerów, są w tym skrzydle. W pozostałych zwykli żołnierze. Oczywiście nie wykluczam, że wśród żołnierzy są oficerowie, którzy zmienili mundury. Rozumie się, mam na myśli SS.
– Niewykluczone – potwierdził Karpinsky. – Tym się zajmiemy później. Podobno miejscowe SD ma pan w komplecie?
– Tak. Generał Willmann zrobił z nich pęczek i ofiarował mi go w prezencie. Otrzymał za to nagrodę: został niemieckim komendantem obozu.
– Zaczniemy od wyższych oficerów- powiedział Kar-pinsky.
– Ma pan jakąś listę?
– Tak, w moim pokoju. Może przy okazji napilibyśmy się po kieliszku?
– Ale tylko po jednym – powiedział Karpinsky.
– Strasznie ci się spieszy do tych morderców- z odrobiną ironii powiedział Roberts.
– Interesuje mnie przede wszystkim jeden – odparował poważnie Karpinsky. -Jeśli on jest w tym obozie…
– Myśli pan o gruppenfuehrerze Wolfie, kapitanie? -wtrącił się Lewis. – Co pan na to, żeby ogłosić, że za wskazanie go damy dużą nagrodę, na przykład parę kartonów papierosów. Odnoszę wrażenie, że z każdym otrzymanym papierosem Niemcy stają się coraz mniej nazistami, a paczka napełnia ich miłością do demokracji.
Oficerowie ze służby specjalnej nic nie odpowiedzieli.
Pierwszym przesłuchiwanym był sturmbannfuehrer SD Fahrenwirst. Ledwo siedli przy dwóch zsuniętych biurkach, a żołnierz ubrany tylko w półkoszulek, wkręcał w maszynę pierwszą kartkę, wprowadził go żandarm.
– Nazwisko, imię, stopień? – warknął Roberts. Był trochę zły na Karpinsky'ego, że ten nie chciał skorzystać z propozycji Lewisa, aby przesunąć przesłuchanie na wieczór. Po obejrzeniu wykopanych z płytkiego rowu zwłok miał ochotę wyłącznie na alkohol.
– Fahrenwirst Otto, sturmbannfuehrer. – Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu krzesła, ale nie było w pobliżu nic, na czym mógłby usiąść.
– Od którego roku w partii?
– Od 1934, w SS-od 1936.
– Stan rodzinny?
– Żonaty, sześcioro dzieci.
– Przebieg służby?
– W trzydziestym szóstym przeniesiony z SA do SS, w czterdziestym – do SD. Podczas wojny działałem wyłącznie w Rosji i w Polsce. Nigdy – rzekł patrząc na obu oficerów – nie strzelałem do Anglików i Amerykanów. Wykonywałem rozkazy przełożonych, a panowie wiedzą, co to znaczy rozkaz w wojsku. Jeśli chodzi o własną inicjatywę…
Читать дальше