Myślał właśnie, że powinien teraz skombinować jakiś samochód lub chociażby motocykl, żeby czym prędzej ruszyć na wschód, bliżej swoich. Perspektywa spotkania się z Amerykanami, którzy będą tu wkrótce, nie nęciła go zbytnio, chciał wrócić, żeby raz na zawsze pozbyć się znienawidzonego munduru. A jednak został. Przechodząc koło słupa z ogłoszeniami, machinalnie powiódł wzrokiem po afiszach. I to nazwisko u dołu największego plakatu sprawiło, że zawrócił i przeczytał cały afisz: „Żadnej kapitulacji. Walczymy do ostatniego żołnierza. Z rozkazu fuehrera nie ustąpimy ani pędzi ziemi, póki choć jeden żołnierz niemiecki będzie żył. Spełnimy swój obowiązek. Śmierć zdrajcom i dezerterom! Z mojego rozkazu powieszono dziś trzech zdrajców. Następnych czeka ten sam los. SS-gruppenfuehrer Wolf ".
Fakt, że SS-gruppenfuehrer Wolf podpisał tę odezwę, oznaczał, że jest tutaj, a to zmieniało plany Klossa. Jednym z ostatnich zadań, powierzonych mu przez centralę, było właśnie ustalenie miejsca pobytu kilkunastu zbrodniarzy wojennych, którzy powinni za swe przestępstwa odpowiedzieć przed polskim sądem. Wolf był na tej liście. Zajmował na niej jedno z czołowych miejsc. Więc jeszcze nie teraz, jeszcze nie może zdjąć munduru feld-grau. Musi wykonać ostatnie, chyba już naprawdę ostatnie polecenie centrali.
Bez trudu znalazł sztab i zameldował się u generała Willmanna. Stary człowiek z wysadzoną przez jakąś narośl prawą stroną szyi nie zadawał zbędnych pytań.
– Potrzebuję oficera łącznikowego, zostaje pan u mnie – powiedział wczoraj.
Całą noc jeździli wzdłuż frontu na motocyklu prowadzonym przez kapitana Klossa, generał usiłował zorientować się, czym dysponuje dowodzona przez niego jednostka, nosząca ciągle w sztabowych papierach nazwę dywizji. Teraz zdrzemnął się godzinkę i znów ma ochotę na przejażdżkę. Czyżby naprawdę zamierzał bronić się w tym mieście? – myślał Kloss.
Z rozpoznania wynikało, że Amerykanie zajęli wczoraj miejscowość położoną dwadzieścia pięć kilometrów od nich na zachód i zatrzymali się, choć nie napotkali żadnego oporu. Ale to znany system Jankesów. Mają program i realizują go skrupulatnie, jak dzienną normę w fabryce. Dziś, a najpóźniej jutro, dotrą tutaj.
Generał narzucił na ramiona skórzany płaszcz bez dystynkcji i ruszył przodem.
– Dokąd, panie generale? – zapytał Kloss, gdy silnik motocykla wreszcie zaskoczył.
Tamten brodą wskazał kierunek. Kloss ruszył ostro, ale nie ujechał więcej niż trzysta metrów, gdy Willmann kazał stanąć. Byli na małym trójkątnym placyku koło poczty. W głębi, gdzie plac się rozszerzał, stało kilka czołgów. Paru czołgistów leżało pokotem w cieniu swych pomalowanych ochronną barwą olbrzymów, inni, rozebrani do pasa, polewali się wodą pod starą pompą. Jakiś skurczony żołnierz, zdjąwszy koszulę, uważnie oglądał jej szwy, inny, podłożywszy sobie pod głowę skórzany hełm, zażywał słonecznej kąpieli.
– Co jest, u diabła? Dlaczego stoicie? – zaskrzeczał po swojemu Willmann.
– Gówno cię to obchodzi – powiedział jeden z czołgistów i dostrzegłszy dystynkcje generała, gdy ten odchylił skórzany płaszcz, poprawił się: – Gówno to pana obchodzi, panie generale!
– Kloss! – zawołał generał nie oglądając się. – Proszę zapisać nazwisko i stopień tego łobuza.
– No, proszę pisać, kapitanie. Czemu pan nie pisze? Pułkownik Leutzke, dowódca brygady pancernej, składającej się obecnie z pięciu „tygrysów", odznaczony Krzyżem Żelaznym z liśćmi dębowymi, trzykrotnie ranny – wybuchnął histerycznym śmiechem. – Proszę pisać!
– Jeśli nie ruszycie natychmiast – pienił się Willmann – każę rozstrzelać bez sądu!
– Ruszymy – powiedział tamten nagle uspokojony. Otarł dłonią czoło, rozmazując brud. – Ruszymy – powtórzył. – Każę ludziom wlać wody do baków. Jeśli silniki strawią, to odjedziemy, bo benzyny nie mam nawet kropli.
Willmann odwrócił się na pięcie i nie rzekłszy już ani słowa, poszedł w kierunku motocykla. Kiedy sadowił się w koszu, Kloss zobaczył jego twarz. Stary płakał.
Pięć lat -pomyślał Kloss -pięć lat czekałem na tę chwilę. – Teraz już nie czuł litości.
Znaleźli się na głównej ulicy. W kierunku mostu biegło kilkunastu szczeniaków w mundurach Hitlerjugend, każdy dźwigał pod pachą ogromną pięść pancerną. Kloss minął chłopców, wjechał na chodnik, tarasując im motocyklem przejście. Zeskoczył z siodełka. Najstarszy, biegnący na czele, miał może szesnaście lat, pozostali nie więcej jak trzynaście – czternaście.
– Dokąd? – zapytał.
– Otrzymaliśmy rozkaz nie dopuścić Amerykanów do mostu – wyprężył się przed nim ten najstarszy. – Podobno na przedmieściu pojawiły się już amerykańskie czołgi.
– Wracajcie – powiedział spokojnie. – Odwołuję ten rozkaz. Kto go wydał?
– Gruppenfuehrer Wolf! – wrzasnął najstarszy. – Walczymy do ostatniego człowieka.
– Ja jestem dowódcą obrony tego miasta – generał niepostrzeżenie stanął za Klossem – a wy nie jesteście żołnierzami. Jesteście kupą zwariowanych szczeniaków. Wasze panzerfausty nie uratują już nic. Najwyżej czołgi zrobią z was marmoladę. Wracajcie do domu i żeby żaden nie ośmielił mi się wychylić nosa spod pierzyny.
– Przecież rozkaz fuehrera… – zapiszczał mały okularnik.
– Liczę do trzech – powiedział Kloss. – Złożyć panzerfausty pod ścianą i uciekać do domu. W przeciwnym razie – ojcowskim gestem zaczął rozpinać klamrę pasa. – W przeciwnym razie każdy dostanie po dziesięć razy na goły tyłek.
Chłopcy kładli panzerfausty pod ścianą. Niektórzy z ociąganiem, niektórzy z widoczną ulgą.
Generał odwrócił się, trącił coś, co wisiało w wybitej witrynie sklepu. Odwrócił twarz ze wstrętem. Kloss zobaczył żołnierskie buty. U haka, który przytrzymywał kiedyś markizy, wisiał człowiek w podartym mundurze feldgrau. Ktoś zdarł z jego kurtki naramienniki, oderwał hitlerowskiego orła znad kieszeni. Do zabłoconych butów wisielca przyczepiono kartkę: „Powieszony z rozkazu gruppenfuehrera Wolfa. Taki los czeka wszystkich dezerterów".
Motocykl ruszył ostro, ale po kilku sekundach silnik zaczął się krztusić, by wreszcie zamilknąć.
– Nie ma benzyny, panie generale.
Willmann skinął głową i ruszył w stronę budynku sztabu. W milczeniu minął zdziadziałego volkssturmistę, który nawet nie usiłował udawać, że jest żołnierzem. Paląc papierosa rozmawiał z drugim wartownikiem, jakby w ogóle nie znał tego starca w skórzanym płaszczu. Dopiero gdy zapadłszy się w fotel, ciągle w tym swoim płaszczu, generał sięgnął po butelkę i wypił jednym haustem pół szklanki alkoholu, zwrócił się do Klossa:
– Zna pan tego Wolfa?
– Nie – odparł Kloss. – Podobno wczoraj przyleciał z Berlina.
– Pan przecież także przyleciał z Berlina. – Zamilkł na dłuższą chwilę. Podsunął Klossowi butelkę i szklankę z grubego szkła. -Wygląda na to, że on chce bronić tego miasta.
– Amerykanie są podobno piętnaście kilometrów stąd – powiedział Kloss. – A jeśli prawdą jest, co mówili ci chłopcy, wkrótce będziemy mieli parlamentariuszy. Jeśli wówczas padnie choć jeden strzał…
– Dość! – zerwał się niespodziewanie Willmann. Huknął pięścią w stół, aż zadźwięczało szkło. – Dość tego świństwa! -wrzeszczał. – Nie padnie ani jeden strzał więcej! – Przeszedł się kilkakrotnie po przekątnej pokoju, machinalnie przekręcił gałkę radia.
Читать дальше