– Dość! – przerwał Karpinsky ten potok gadulstwa. -Czy znaliście gruppenfuehrera Wolfa?
– Tak jest – odparł szybko, jakby czekał na to pytanie.
– Rysopis?
– Blondyn o pociągłej twarzy, szczupły, bez znaków szczególnych – meldował ochoczo Fahrenwirst. -Wzrost około 180 centymetrów, lat mniej więcej czterdzieści.
– Jest w obozie?
– Nie wiem, nie widziałem go. W obozie są setki ludzi.
– Kłamiesz! – krzyknął Roberts. – Gadaj! Ukrywa się pod obcym nazwiskiem, tak? W cudzym mundurze?
– Nie wiem – powiedział tamten z wyczuwalną ulgą.
– O tym też nie wiesz? – Karpinsky rozrzucił plik zdjęć z porannej ekshumacji.
– Nie wiem. Nie wiem – szepnął gestapowiec – co przedstawiają te zdjęcia.
– W mieście było pięciuset jeńców wojennych. Co się z nimi stało?
– Nie zajmowałem się cudzoziemskimi robotnikami.
– A jednak wiesz, że pracowali w fabryce amunicji?
– Stwierdzam tylko, że nie zajmowałem się żadnymi cudzoziemcami. Wykonywałem rozkazy mojego bezpośredniego przełożonego, gruppenfuehrera Wolfa.
– Kto zajmował się jeńcami? – zapytał Karpinsky. Słowo „zajmował" zaakcentował w specjalny sposób.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
– Radzę się dobrze namyślić, Fahrenwirst. W waszym interesie leży, byśmy znaleźli waszego szefa.
– On też miał szefów – powiedział po wyjściu Fah-renwirsta Karpinsky. – Wiem, jak będzie, gdy go wreszcie złapiemy. Powie również, że wykonywał rozkazy.
– Kto? – nie zrozumiał w pierwszej chwili Roberts.
– Gruppenfuehrer Wolf.
– Myślisz tylko o nim – powiedział jakby z niechęcią Roberts: – Czy dlatego, że ci zamordowani to w większości Polacy i Rosjanie?
Karpinsky wzruszył tylko ramionami. Cóż odpowiedzieć na to pytanie? Języka swych polskich przodków prawie nie znał, choć jego ojciec mówił jeszcze całkiem nieźle po polsku. Szukałby gruppenfuehrera Wolfa z taką samą zaciętością, gdyby zamordowani jeńcy byli na przykład Sudańczykami. Przyzwyczajony do racjonalnego myślenia, nie mógł pojąć, dlaczego Niemcy zastrzelili tych jeńców dosłownie na kilka godzin przed kapitulacją miasta, a na trzy dni przed ostateczną i bezwarunkową kapitulacją Niemiec. Ogrom tej zbrodni, jej „zbędność" przerastał możliwości pojmowania. Wiedział oczywiście, że Wolf jest na liście zbrodniarzy wojennych, że jego ekstradycji domagają się przede wszystkim Rosjanie i Polacy, wschodnia bowiem Polska i zachodnia Ukraina były sceną największych zbrodni sygnowanych jego nazwiskiem. Chociaż nazwisko to pojawiło się stosunkowo niedawno, w drugiej połowie czterdziestego trzeciego roku, uzyskało niemal natychmiast ponurą sławę. Ale zanim odda gruppenfuehrera Rosjanom czy Polakom, on, kapitan Karpinsky ze służby CIC armii USA, chciałby spotkać go twarzą w twarz i zażądać wyjaśnienia, dlaczego wydał rozkaz rozstrzelania pięciuset jeńców dosłownie na pięć minut przed końcem. Wbrew podstawowej ostrożności, przeciw elementarnemu instynktowi samozachowawczemu, bo przecież, choć niełatwo go będzie znaleźć, to musiał, a przynajmniej powinien liczyć się z tym, że może nadejść dzień, gdy stanie przed zwycięzcami.
Te myśli towarzyszyły Karpinsky'emu przy przesłuchiwaniu innych oficerów Wehrmachtu i SS. Wkrótce doszli z Robertsem do wniosku, że znacznie przyspieszą tok wstępnych przesłuchań, jeśli podzielą się robotą. Roberts przeniósł się do drugiego nie zajętego pokoju, a zawsze skłonny do uprzejmości porucznik Lewis szybko wyszukał wśród swoich chłopców protokolanta.
Już po kilku godzinach ustalili rzecz niezwykłą. Spośród stu kilkudziesięciu SS-manów, wyciągniętych z piwnicy gmachu gestapo, tylko cztery osoby widziały gruppenfuehrera i tylko one mogły podać jego rysopis. Poza Fahrenwirstem Wormitz, Ohlers i Lueboff opisywali Wolfa niemal tymi samymi słowami. Wysoki, kościsty blondyn koło czterdziestki, około 180 centymetrów wzrostu. Karpinsky postanowił, że rozkaże Lewisowi, aby zaostrzył czujność straży obozowych (jeśli doniosą Wolfowi, że on jest najbardziej poszukiwany, mógłby tej nocy próbować ucieczki) i jutro z samego rana, zebrawszy wszystkich na kwadratowym dziedzińcu, zajmą się specjalnie tymi, którzy odpowiadają temu rysopisowi. Dziwna zbieżność, niemal jednakowość nawet w doborze słów, zeznań tych czterech wysokich oficerów SS napawała go nieufnością. Niewykluczone, że ci czterej umówili się, żeby kryć szefa i podają rysopis mylący. Nikt, ale to naprawdę nikt poza tymi czterema nie mógł opisać wyglądu Wolfa. Szofera, który jeździł na lotnisko po gruppenfuehrera, znaleziono w jednym z pokojów na piętrze w gmachu gestapo z kulą wpakowaną w tył czaszki. To także nie mógł być przypadek.
– Mam coś – Roberts wszedł do pokoju potrząsając protokołem przesłuchania- coś, co cię zainteresuje. Rozkaz rozstrzelania tych pięciuset jeńców wydał osobiście gruppenfuehrer Wolf.
– Masz kogoś, kto widział Wolfa? – Karpinsky aż zerwał się z miejsca. Zauważył równocześnie, że oficer niemiecki w stopniu kapitana, którego wezwał właśnie na przesłuchanie, uważnie przysłuchuje się ich rozmowie. Może on wie coś o Wolfie – przemknęło mu przez myśl. – Trzeba go będzie dobrze przycisnąć – postanowił.
– Niestety, nie widział go – odparł Roberts. – To oficer łączności. Był przypadkiem na linii, gdy Wolf rozmawiał z którymś z oficerów batalionu wartowniczego w obozie. Słyszał tylko głos. Niestety nie pamięta nazwiska rozmówcy Wolfa. Tamten facet się bał, nie chciał wykonać rozkazu bez potwierdzenia go na piśmie, na co Wolf miał wrzasnąć, że należy zlikwidować obóz natychmiast, na jego, Wolfa, osobisty rozkaz, a pisemne potwierdzenie zaraz prześle przez motocyklistę… Tyle ten oficer łączności.
– To rzeczywiście niewiele – odezwał się płynną angielszczyzną niemiecki oficer w mundurze kapitana. -Czy znaleźliście panowie kogoś, kto widział Wolfa?
Spojrzeli nań z takim zdumieniem, jakby był gościem z Marsa.
– Czyżby pan także go szukał? – zapytał wreszcie Karpinsky.
– To dziwne – powiedział znów ten Niemiec – nikt go nie widział.
– Przepraszam – wtrącił Roberts – a ci czterej?
– Fahrenwirst, Ohlers, von Lueboff i Wormitz, tak? Tego się można było spodziewać – mruknął.
– Przepraszam – zerwał się Karpinsky, który miał już dość tej wymiany zdań po angielsku, nadającej rozmowie jakiś charakter poufałości. – Kto zadaje pytania? Kim pan właściwie jest? Nazwisko?
– Hans Kloss.
– Świetnie pan mówi po angielsku – wtrącił Roberts i niespodziewanie dla Karpinsky'ego podsunął niemieckiemu kapitanowi krzesło. – Abwehra, co?
– Tak – odparł Kloss.
– Niech pan siada, kapitanie. – Roberts wyciągnął papierosy. – Zapali pan? Jesteśmy w pewnym sensie kolegami, chociaż działaliśmy przeciwko sobie. Pan jest zawodowcem – ciągnął – a my cenimy zawodowców. Mam nadzieję, że dowiemy się od pana wielu interesujących rzeczy.
– Nie sądzę – wtrącił grzecznie Kloss – bym naprawdę mógł być użyteczny. Przynajmniej w tym sensie, jak pan to rozumie.
– Przekonamy się – powiedział Roberts. – Gdzie pan działał?
– Głównie w Polsce i w Rosji. Ze względu… – zawahał się. Nie chciał mówić zbyt wiele, ale nie chciał też zrażać do siebie tych oficerów. – Ze względu na znajomość języków słowiańskich.
– Mieliście niezłą siatkę na wschodzie?
– Mieliśmy – odparł Kloss. Bardzo źle czuł się teraz w skórze niemieckiego oficera. – Mieliśmy najpotężniejszą armię, prawie całą Europę i największego wodza…
Читать дальше