Zanim wyznaczono go na to stanowisko, liczył na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, ale po zastanowieniu uznał, że Australia ma swoje zalety. Wprawdzie było to państwo o znacznie mniejszej liczbie ludności, choć nie mniejszym terytorium, ale o wiele bardziej katolickie. W przeciwieństwie do reszty anglojęzycznego świata w Australii wyznawanie katolicyzmu nie umniejszało wartości człowieka, nie utrudniało kariery politykowi, biznesmenowi czy sędziemu. A przy tym kraj bogaty, hojny dla Kościoła. Mógł się nie obawiać, że Rzym o nim zapomni.
Ostrożny i przezorny legat obserwował znad ozłoconej filiżanki księdza Ralpha de Bricassart, który miał wkrótce zostać jego sekretarzem. Wiadomo było, że arcybiskup Dark ogromnie polubił tego księdza, ale legat zastanawiał się, na ile mu taki człowiek przypadnie do gustu. Ci wysocy australijscy księża irlandzkiego pochodzenia tak bardzo nad nim górowali. Miał dość ciągłego zadzierania głowy, żeby zajrzeć im w twarz. Do swojego obecnego przełożonego ksiądz de Bricassart odnosił się bez zarzutu: swobodnie i z szacunkiem, a zarazem po męsku, z humorem. Jak przystosowałby się do innego przełożonego? Przyjęło się, że na sekretarza legata wyznaczano duchownego włoskiego, ale Watykan bardzo się interesował księdzem Ralphem de Bricassart. Nie dość, że wyróżniała go zamożność (wbrew powszechnemu mniemaniu zwierzchnicy nie mieli prawa przejąć jego majątku, a on sam nie wyraził chęci zrezygnowania z niego), to jeszcze własnym staraniem wzbogacił Kościół o wielką fortunę. Watykan zadecydował więc, że legat weźmie tego młodego człowieka na sekretarza i dokładnie mu się przyjrzy.
W przyszłości Ojciec Święty zechce nagrodzić Kościół australijski kapeluszem kardynalskim, ale nastąpi to nieprędko. Do legata należało przyglądanie się młodym księżom: wśród nich najpoważniejszym kandydatem był niewątpliwie ksiądz de Bricassart. Niech i tak będzie. Niech ksiądz de Bricassart spróbuje zrobić dobre wrażenie na Włochu. To może okazać się interesujące. Ale żeby był choć odrobinę niższy!
Popijając z ulgą herbatę, ksiądz Ralph zachowywał niezwykłe milczenie. Legat zwrócił uwagę, że ksiądz zjadł jedną trójkątną kanapkę, gardząc innymi smakołykami, ale wypił jedną po drugiej cztery filiżanki herbaty bez cukru i mleka. Tak właśnie napisano w opinii o nim: wstrzemięźliwy w życiu codziennym, a jedyną jego słabością jest dobry i szybko samochód.
– Ksiądz nosi nazwisko francuskie, a jest ponoć Irlandczykiem – rzekł legat. – To bardzo dziwne. Czyżby pochodził ksiądz z francuskiej rodziny?
Ksiądz Ralph potrząsnął głową z uśmiechem.
– To nazwisko normandzkie, Wasza Miłość, stare i szanowane.
Jestem potomkiem w prostej linii niejakiego Ranulfa de Bricassart, barona na dworze Wilhelma Zdobywcy. W tysiąc sześćdziesiątym szóstym mój przodek brał udział w podboju Anglii, gdzie osiedlił się jeden z jego synów. Bricassartom wiodło się dobrze pod panowaniem normandzkich królów Anglii, a za Henryka IV kilku z nich przeprawiło się przez morze i osiadło na terenach opanowanych przez Anglików. Kiedy Henryk VIII oderwał Kościół anglikański od Rzymu, zachowaliśmy wiarę Wilhelma, bo czuliśmy się zobowiązani do posłuszeństwa przede wszystkim wobec Rzymu, nie Londynu. Po utworzeniu przez Cromwella republiki utraciliśmy ziemie i tytuły, których już nam nie przywrócono. Cromwell obdarował irlandzką ziemią angielskich protegowanych. Nienawiść Irlandczyków do Anglików nie jest, jak widać, bezpodstawna. Nasz ród popadł we względne zapomnienie, zachowując lojalność wobec Kościoła i Rzymu. Mój starszy brat prowadzi stadninę w hrabstwie Meath i chciałby dochować się zwycięzcy wyścigów w Wielkiej Narodowej. Ja jestem drugim z kolei synem. W rodzinie utrzymała się tradycja, że drugi syn zostaje duchownym, jeżeli czuje do tego powołanie. Jestem bardzo dumny ze swego nazwiska i pochodzenia. Ród de Bricassartów przetrwał tysiąc pięćset lat.
To świetnie! – pomyślał legat. – Stare arystokratyczne nazwisko. Rodzina, która mimo emigracji i prześladowań zachowała wiarę przez wieki.
– A imię Ralph?
– Skrót od Ranulfa, Wasza Miłość.
– Rozumiem.
– Będzie mi bardzo księdza brakowało – oznajmił arcybiskup Dark, nakładając dżem i bitą śmietanę na połówkę bułeczki, którą na raz wsunął do ust.
Ksiądz Ralph roześmiał się.
– Wasza Miłość zapędza mnie w kozi róg! Jeżeli mam odpowiadać siedząc między dawnymi i nowymi przełożonymi, muszę urazić albo jednego, albo drugiego. Czy wolno mi zatem powiedzieć, że będę tęsknił za Waszą Miłością, ciesząc się równocześnie na służbę u Waszej Miłości?
Odpowiedź godna dyplomaty – pomyślał arcybiskup di Contini-Verchese. – Przyda mi się taki sekretarz. Szkoda tylko, że nazbyt przystojny.
Ksiądz Ralph znów pogrążył się w milczeniu, patrząc na stolik niewidzącym wzrokiem. Miał przed oczami młodego ksiądz, którego dopiero co ukarał, jego udręczone oczy zamarłe raptem, kiedy pojął, że nie pozwolą mu nawet pożegnać się z ukochaną. O Boże, a gdyby to był on i Meggie? Zachowując dyskrecję, można się z tym kryć przez jakiś czas, nawet całe życie – ograniczając się do kontaktów z kobietami w czasie corocznych urlopów z dala od parafii, ale poważne uczucie do jednej kobiety prędzej czy później zostanie wykryte. Zdarzało się, że klęcząc aż do bólu na marmurowej posadzce w kaplicy pałacu arcybiskup z trudem powstrzymywał się od tego, żeby złapać najbliższy pociąg do Gilly. Tłumaczył sobie, że padł ofiarą samotności, że brak mu ciepła, jakiego zaznał w Droghedzie. Tłumaczył sobie, że nic się nie zmieniło przez to, że uległ chwilowej słabości i pocałował Meggie, że jego miłość do niej pozostała w sferze platonicznych zachwytów, odmiennych od niepokojącego doznania pełni. Nie mógł przyznać, że cokolwiek się zmieniło, myślał więc o Meggie jak o małej dziewczynce, nie dopuszczając do siebie innych wyobrażeń.
Mylił się. Ból nie tylko nie ustawał, ale nieprzyjemnie się nasilał. Przedtem jego samotność była bezimienna, nie potrafiłby wskazać kogoś, kto by ją rozproszył. Teraz samotność nosiła imię Meggie. Meggie, Meggie, Meggie…
Otrząsając się z zadumy spostrzegł, że arcybiskup di Contini-Verchese utkwił w nim badawcze spojrzenie, a jego duże ciemne oczy wydały mu się niebezpiecznie wszystkowiedzące. Ksiądz Ralph był za mądry na to, by udawać, że zamyślił się bez przyczyny, więc odwzajemnił się przyszłemu przełożonemu równie przenikliwym spojrzeniem, uśmiechnął się blado i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: każdy czymś się smuci, to nie grzech.
– Proszę mi powiedzieć, czy raptowne załamanie w gospodarce wpłynęło na powierzony księdzu majątek? – spytał włoski dostojnik.
– Na razie nie mamy powodu do zmartwień, Wasza Miłość. Michar Limited niełatwo ulega wahaniom na rynku. Przypuszczam, że najwięcej stracą ci, którzy nie poczynili tak starannych inwestycji jak pani Carson. Oczywiście Drogheda wypadnie gorzej, bo cena wełny wciąż spada. Ale pani Carson nie utopiła wszystkich pieniędzy w hodowli, przezornie wybrała pewniejszą branżę metalową. W moim przekonaniu teraz jest znakomita pora na wykup ziemi, nie tylko farm na prowincji, ale domów i placów w większych miastach. Ceny są śmiesznie niskie, ale nie zawsze takie będą. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli w przyszłości stracić na nieruchomościach. Wielki Kryzys kiedyś się skończy.
– Owszem – przyznał legat. A więc ksiądz de Bricassart miał zadatki nie tylko na dyplomatę, ale również na biznesmena! Doprawdy, Rzym nie powinien go tracić z oczu.
Читать дальше