– Chyba tak. Aczkolwiek uważam, że nie trzeba wiele więcej prócz zwykłej umiejętności obserwacji; żeby spostrzec, kiedy moi parafianie czymś się kłopoczą albo cierpią z jakiegoś powodu. A kiedy to dostrzegę, moim obowiązkiem jest zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby im pomóc.
– Ksiądz jest bardzo lubiany w Gilly.
– Za co z pewnością powinienem być wdzięczy swojej twarzy i figurze – odrzekł z goryczą ksiądz, nie umiejąc nadać tym słowom tak niefrasobliwego tonu, jak zamierzał.
– Naprawdę tak ksiądz myśli? Nie mogę się z tym zgodzić. Lubimy księdza za to, że jest dobrym duszpasterzem.
– W każdym razie, jak się zdaje, siedzę po uszy w waszych kłopotach – odparł ksiądz Ralph z lekkim zażenowaniem. – Ulżyj sobie, chłopie, i wyznaj mi wszystko, tak będzie najlepiej.
Paddy wpatrywał się w ogień, który buzował na kominku jak w piecu, bo dokładał do niego, dręczony wyrzutami sumienia i na gwałt szukając jakiegoś zajęcia, kiedy ksiądz kładł Meggie do łóżka. Pusta szklaneczka podskakiwała w trzęsącej się ręce. Ksiądz Ralph wstał, żeby sięgnąć po butelkę whisky, i nalał mu. Pociągnąwszy duży łyk, Paddy westchnął i otarł z twarzy zapomniane łzy.
– Nie wiem, kto jest ojcem Franka. To się zdarzyło, zanim poznałem Fee. Jej rodzina jest uważana za najlepszą w Nowej Zelandii, jej ojciec miał dużą posiadłość koło Ashburton na Wyspie Południowej, gdzie uprawiał pszenicę i hodował owce. Pieniądze nie stanowiły problemu, a Fee była jedyną córką. Jak rozumiem, zaplanował dla niej życie – wyjazd do starego kraju, przedstawienie królowi, odpowiedniego męża. Oczywiście w domu nigdy nawet palcem nie kiwnęła. Mieli pokojówki, kamerdynerów, konie i wielkie powozy. Żyli jak lordowie. Ja pracowałem jako parobek przy krowach i czasami widywałem Fee z daleka, jak spacerowała z małym, mniej więcej półtorarocznym chłopczykiem. Ni stąd ni zowąd przyszedł do mnie stary James Armstrong. Oznajmił, że jego córka zhańbiła rodzinę, nie wyszła za mąż, a ma dziecko. Oczywiście, zostało to zatuszowane, ale kiedy chcieli jej się pozbyć z domu, babka tak ostro się temu sprzeciwiła, że nie mieli innego wyjścia, jak tylko ją zostawić, mimo niezręczności sytuacji. Aż tu nagle babka ciężko zachorowała i nic nie mogło ich powstrzymać od pozbycia się Fee z dzieckiem. „Jesteś kawalerem – powiedział do mnie James. – Jeżeli się z nią ożenisz i dasz słowo, że wywieziesz ją z Wyspy Południowej, to opłacimy wam podróż i dołożymy jeszcze pięćset funtów”. Dla mnie to byłą fortuna, a i samotne życie już mi trochę obrzydło. Byłem zawsze taki nieśmiały, że nie miałem powodzenia u dziewcząt. Plan wydawał mi się dobry, a szczerze mówiąc, dziecko nic a nic mi nie przeszkadzało. Babka jakoś się o tym zwiedziała i posłała po mnie, choć byłą umierająca. Dawniej musiała być z niej niezłą wiedźma, ale nie zdradziła, kto jest ojcem dziecka, a ja nie chciałem pytać. Kazała mi przysiąc, że będę dobry dla Fee. Wiedziała, że pozbędą się z domu wnuczki z chwilą, kiedy ona przeniesie się na tamten świat, dlatego nakłoniła Jamesa, żeby znalazł dla niej męża. Było mi szczerze żal biednej staruszki, bo tak strasznie kochała Fee. Czy ksiądz uwierzy, że po raz pierwszy znalazłem się na tyle blisko Fee, żeby się z nią przywitać, dopiero w dniu naszego ślubu?
– O tak, wierzę w to jak najbardziej – odparł szeptem ksiądz. Spojrzał na swoją whisky, wychylił ją do dna i sięgnął po butelkę, żeby napełnić obie szklaneczki. – A więc ożeniłeś się ponad stan, Paddy.
– Tak. Z początku śmiertelnie mnie przerażała. Taka była wtedy piękna i taka… nieobecna duchem, że się tak wyrażę. Jakby wcale jej nie było, jakby to nie ona brała w tym wszystkim udział.
– Nadal jest piękna, Paddy – rzekł łagodnie ksiądz Ralph. – Widzę po Meggie, jak musiała wyglądać, zanim zaczęła się starzeć.
– Nie miała łatwego życia, proszę księdza, ale nie wiem, jak inaczej mógłbym postąpić. U mego boku przynajmniej była bezpieczna, nikt jej nie ubliżał. Dwa lata trwało, zanim zebrałem się na odwagę, żeby… żeby zostać jej prawdziwym mężem. Musiałem nauczyć ją gotować, zamiatać podłogę, prać i prasować. Nie potrafiła niczego. I przez tyle lat, odkąd jesteśmy małżeństwem, nigdy ani razu nie narzekała, nie śmiałą się ani nie płakała. Jeżeli okazuje czasem jakieś uczucia, to w najbardziej intymnych chwilach naszego wspólnego życia, ale i wtedy nigdy się nie odzywa. Mam nadzieję, że kiedyś coś powie, a jednocześnie wcale tego nie pragnę, bo zawsze mi się zdaje, że wypowiedziałaby na głos imię tamtego człowieka. Och, nie chcę przez to powiedzieć, że nie lubi mnie albo naszych dzieci. Ale ja tak bardzo ją kocham, a ona jakby nie potrafi już rozpalić w sobie takiego uczucia. Ma je tylko dla Franka. Zawsze wiedziałem, że kocha Franka bardziej niż nas wszystkich razem wziętych. Widocznie kochała jego ojca. Ale ja nic o tym człowieku nie wiem, ani kim był, ani dlaczego nie mogła wyjść za niego za mąż.
Ksiądz Ralph, mrugając oczami, oglądał swoje ręce.
– Och, Paddy, jakim piekłem jest życie! Bogu dzięki, że brak mi odwagi, żeby przekroczyć jego obrzeże.
Paddy wstał chwiejąc się na nogach.
– Więc teraz będę miał za swoje, prawda, proszę księdza? Przepędziłem Franka i Fee nigdy mi tego nie wybaczy.
– Nie możesz jej tego powiedzieć, Paddy. Nie, nie wolno ci o tym mówić, pod żadnym pozorem. Powiedz tylko, że Frank uciekł z bokserami, nic więcej. Ona wie, jak Frank wyrywał się z domu, uwierzy ci.
– Nie mogę tak postąpić! – zaprotestował Paddy, osłupiały.
– Musisz. Czy twoja żona nie zaznała dość bólu i cierpienia? Nie dodawaj jej nowych udręk – rzekł ksiądz Ralph, dopowiadając w duchu: kto wie? Może Fee nauczy się wreszcie obdarzać miłością, którą ma dla Franka, ciebie i to małe stworzenie śpiące na górze.
– Naprawdę tak ksiądz uważa?
– Tak. To, co tu dziś zaszło, nie może wyjść poza ściany tego pokoju.
– Ale co zrobić z Meggie? Ona wszystko słyszała.
– Nie martw się o Meggie, ja się tym zajmę. Nie sądzę, by zrozumiała więcej niż to, że się pokłóciliście. Wytłumaczę jej, że skoro Frank odszedł, to opowiadając matce o kłótni, pogłębiałaby tylko jej smutek. Zresztą odniosłem wrażenie, że Meggie niewiele mówi swojej matce. – Wstał. – Połóż się spać, Paddy. Nie zapominaj, że jutro musisz być znowu na usługach Mary.
Meggie nie spała. Leżała z szeroko otworzonymi oczami w półmroku rozpraszanym przez małą lampkę koło łóżka. Ksiądz usiadł przy niej i spostrzegł, że włosy ma nadal zaplecione w warkocze. Ostrożnie rozwiązał granatowe wstążki i delikatnie rozplótł włosy, które przykrył poduszkę sfalowaną, metalicznie lśniącą powłoką.
– Frank odszedł, Meggie – powiedział.
– Wiem, proszę księdza.
– A czy wiesz dlaczego, kochanie?
– Pokłócili się bardzo z tatą.
– I co chcesz teraz zrobić?
– Chcę iść razem z Frankiem. On mnie potrzebuje.
– Nie możesz tego zrobić, Meggie.
– Mogę. Miałam jeszcze dziś go poszukać, ale nie dałam rady stanąć na nogi i nie lubię ciemności. Ale rano pójdę go poszukać.
– Nie, Meggie, nie wolno ci tego zrobić. Zrozum, Frank powinien sam pokierować swoim życiem i pora, żeby odszedł z domu. Wiem, że nie chcesz, żeby sobie poszedł, ale on już od dawna tego pragnął. Nie możesz być samolubna, musisz mu pozwolić żyć własnym życiem. – Powtarzać aż do znudzenia, myślał, wbić jej to do głowy. – Kiedy dorastamy, staje się rzeczą naturalną i słuszną, że chcemy zacząć życie z dala od domu, w którym się wychowaliśmy, a Frank jest już dorosłym mężczyzną. Powinien mieć teraz własny dom, żonę i rodzinę. Rozumiesz, Meggie? Kłótnia pomiędzy twoim tatą a Frankiem to był tylko sygnał, że Frank chce odejść. Doszło do niej nie dlatego, że oni się nie lubią. Doszło do niej dlatego, że wielu młodych ludzie w ten właśnie sposób opuszcza dom rodzinny. I zawsze znajdą jakiś powód. Ta kłótnia dała Frankowi powód, żeby zrobić to, o czym marzył od dawna stałą się przyczyną jego odejścia. Rozumiesz to, moja Meggie?
Читать дальше