Ledwie widzieli, gdzie stawiają stopy, i drżeli na myśl, że w każdej chwili mogą runąć w przepaść. Czekała ich jednak hojna zapłata, a poza tym, zgodnie z zapewnieniami duchownych, pomagając w wytępieniu heretyków kryjących się w Montsegur, zapewniają sobie nagrodę w niebie.
Stracili rachubę czasu, nie wiedzieli, jak długo się wspinają, ale skórę na rękach mieli już startą do kości, a ostry ból przeszywał każdy, nawet najmniejszy mięsień. Na domiar złego wiedzieli, że na szczycie przyjdzie im jeszcze stoczyć zaciętą walkę z obrońcami.
Uznali, że Bóg rzeczywiście stanął po ich stronie, ponieważ zaskoczyli żołnierzy we śnie i nim ci zdołali oprzytomnieć, zepchnęli ich w przepaść i zajęli bastion. Dowódca Gaskończyków i zdrajca poklepali się po plecach, winszując sobie wzajemnie. Poszło im łatwiej, niż się spodziewali. Ból minął, mimo otartej skóry nie czuli też kłucia w krzyżu – teraz rozkoszowali się zwycięstwem i tylko najbardziej chciwi pomyśleli, że za tak wspaniały wyczyn powinni byli zażądać od seneszala więcej pieniędzy.
Kilku członków wyprawy, prowadzonych przez zdrajcę, zaniosło pomyślne wiadomości do obozu.
Hugon z Arcis popijał akurat letnie wino, gdy jeden ze strażników obwieścił mu powrót Gaskończyków. Po wysłuchaniu ich relacji seneszal wymamrotał pod nosem modlitwę, dziękując Bogu za przychylność.
Wiadomość rozeszła się po obozie lotem błyskawicy: Skała Wieży, niecałe sto metrów od zamku, zajęta. Można stamtąd niemal dojrzeć twarze ludzi ukrywających się w Montsegur.
Wielce z siebie zadowoleni członkowie wyprawy – z których niektórzy nadal nie mogli uwierzyć w to, czego dokonali – opowiadali ze śmiechem, że gdyby nie mroki nocy, skrywające przed ich oczami niebezpieczeństwa wspinaczki, za nic w świecie nie zgodziliby się aż tak bardzo ryzykować.
Seneszal wezwał możnych na naradę i pchnął na dwór królewski posłańca z dobrymi nowinami. Po raz pierwszy od rozpoczęcia oblężenia przestał wątpić w rychły – bardzo rychły – upadek Montsegur.
Hugon wiedział, że wielu z jego żołnierzy ma szczerze dość tkwienia pod zamkiem. Pochodzili z tych okolic i choć musieli służyć w oddziałach królewskich, nie bardzo zależało im na zdobyciu twierdzy, gdzie schronili się „dobrzy chrześcijanie”. Większość nie mogła się już doczekać, kiedy odsłużą swoje i opuszczą armię króla Ludwika, z którą się nie utożsamiali.
Niektórzy mieli krewnych w Montsegur, ten i ów nawet się z nimi kontaktował. Nie chcieli zdradzać ani króla, ani siebie samych.
Cios, jaki im zadano, mógł okazać się śmiertelny. Rajmund z Pereille i Pierre-Roger z Mirapoix nie łudzili się – Montsegur padnie, jeśli hrabia Rajmund nie przyjdzie im z odsieczą.
Przez następne dni przyglądali się bezradnie montowaniu machin wojennych – trebusza i katapult – z których atakujący zaczęli razić zamkowy barbakan.
Biskup Albi, Durand z Belcaire, nadzorował prace i zagrzewał ludzi do walki. Tymczasem Fernando starał się opóźnić wymarsz swych towarzyszy, czekając od prawie dwóch tygodni na wieści od matki.
Templariusz spał właśnie niespokojnym snem, gdy czyjaś dłoń chwyciła go kurczowo za ramię. Skoczył na równe nogi, chwytając za broń, by poderżnąć gardło napastnikowi…
– Nie bój się, Fernandzie, to ja.
– Julianie! Co ty tu robisz? Mogą nas przyłapać…
– Wiem, ale nie mamy czasu do stracenia. Chodź… Fernando wysunął się z namiotu, przestraszony, że obudzili jego towarzyszy.
– Co się stało? Co ci strzeliło do głowy, by przychodzić tu w środku nocy? Nie wiesz, jakie to niebezpieczne…?- Pasterz przyniósł wiadomość od Marii.
– A Teresa…?
– Posłuchaj, za dwie noce kilku „Doskonałych” opuści fortecę. Zlecono im ponoć przenieść w bezpieczne miejsce wartościowe przedmioty znajdujące się na zamku. Zabiorą ze sobą Teresę. Maria chce, byś to ty, właśnie ty, odebrał siostrę i towarzyszył parfaits. Jeśli się nie zgodzisz, Teresa zostanie w Montsegur. Twoja matka twierdzi, że tylko w ten sposób zapewni jej bezpieczeństwo podczas ucieczki.
– Dała mi słowo! – oburzył się Fernando.
– I dotrzyma go, ale na swój sposób.
– To szantaż.
– Chce, byś eskortował parfaits i ich ładunek.
– Nie wiem, czy uda mi się to zrobić.
– Musisz, nie masz innego wyjścia.
Tej nocy Julian był bardziej opanowany niż jego brat.
– Nie rozumiesz, że nie mogę zniknąć nagle z obozu? Moi towarzysze będą się dopytywali, dokąd jadę… Nie mogę ich okłamać.
– Nie, nie możecie ich okłamać.
Fernando i Julian odwrócili się wystraszeni, słysząc głos dobiegający zza ich pleców.
Arthur Bonard patrzył na nich z surową miną. Bracia oblali się rumieńcem.
– Więc jak, Fernando, zdradzicie nam, waszym towarzyszom, co przed nami ukrywacie?
Z mroku zaczęli wyłaniać się pozostali templariusze. W oczach medyka Armanda de la Tour Fernando wyczytał zrozumienie.
Na jego znak weszli z powrotem do namiotu, a Julian powlókł się za nimi. Fernando usiadł i przedstawił obecnym sytuację, w jakiej się znalazł – wyjaśnił, że jego matka należy do katarskich „Doskonałych”, jego siostra być może również, choć nie jest tego pewien, bo dziewczynka ma dopiero czternaście lat.
Nie ukrywał, że spotkał się z matką i poprosił ją, by pozwoliła Teresie opuścić zamek.
– Moja matka przysłała właśnie umyślnego z wiadomością, że mam osobiście odebrać siostrę. Żąda również, bym zapewnił ochronęiparfaits, którzy wymkną się z Montsegur, unosząc najcenniejszą część dobytku wspólnoty. Nastąpi to za dwie noce, choć Julian nie wie jeszcze, gdzie mam się z nimi spotkać.
– Wy również, bracie Julianie, jesteście w zmowie z heretykami?
Mnich zadrżał na to pytanie. Arthur Bonard budził w nim ogromny szacunek, lecz również lęk. Dominikanin słyszał o jego bohaterskich czynach w Ziemi Świętej, ale przede wszystkim o jego żarliwej wierze i przywiązaniu do ascezy, skłaniającym go do odrzucania wszelkich godności. Nie, nie mógłby okłamać takiego człowieka, nawet jeśli prawda miałaby go zgubić.
– Towarzyszę seneszalowi od początku oblężenia, przygotowuję się do sądu nad heretykami – zdołał wymamrotać.
– Wiem, wiem, należycie do zakonu Dominika Guzmana, to wy szukacie heretyków pośród ziaren pszenicy – stwierdził Bonard.
– Pani Maria wezwała mnie, dowiedziawszy się, że mieszkam w obozie. Wypytywała o swych bliskich: męża Juana i dzieci, Fernanda i Martę. Zleciła mi również pewną misję.
– Zleciła? – zdziwił się Bonard. – Jak to możliwe, by kobieta zlecała cokolwiek wam, dominikaninowi?
– Nie znacie Marii, ona jest… nie można się jej sprzeciwić. Służę jej od dziecka, jej właśnie zawdzięczam to, kim jestem. Należę do niej.
– Co wy wygadujecie?! – Rycerz Bonard był wyraźnie zgorszony.
– Nie zrozumcie mnie źle. Darzę panią Marię wielkim poważaniem, tyle że ona dyryguje wszystkimi, którzy ją otaczają, łącznie ze mną.
– Wiecie, że za konszachty z heretykami grozi wam śmierć na stosie? – zapytał Bonard.
– Wiem i jeśli mnie wydacie, jestem zgubiony. Dla Kościoła będzie to straszny cios: jego sługa, dominikanin, członek inkwizycji, jest w zmowie z heretykami i na domiar złego im pomaga. Brat Ferrer własnoręcznie podpali mój stos.
Rycerz Armand de la Tour wystąpił krok naprzód i przemówił, patrząc w oczy swemu towarzyszowi Bonardowi:
– Wszystko wskazuje na to, że będziemy musieli wam pomóc w trosce o własne interesy. Nikt z nas nie chce mieć na sumieniu waszej śmierci… ani waszej, ani naszego brata Fernanda. Kościołowi nie godzi się mieć w swych szeregach sekretarza inkwizycji bratającego się z heretykami, a templariuszom zakonnika, którego matka należy do parfaits. - Pomóc? – spytał zdezorientowany Arthur Bonard.
Читать дальше