Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zresztą, od dziecka do stepu, stróżowania i wojny nawykły, mimo całej zapalczywości czujny był i przezorny: znał wszystkie tatarskie fortele, a po panu Wołodyjowskim i Ruszczycu uchodził za najlepszego zagończyka.
Stary Nowowiejski, wbrew pogróżkom i zapowiedziom, nie przyjął syna zbyt surowo, bo bał się, że ów, zrażony, znów sobie pójdzie i nie pokaże się przez drugich lat jedenaście.
A w gruncie rzeczy szlachcic-samolub kontent [442] kontent (z łac.) — zadowolony.
był z tego syna, który pieniędzy z domu nie brał, sam dawał sobie doskonale rady na świecie, pozyskał sławę między towarzyszami, łaskę hetmańską i szarżę oficerską, której niejeden mimo protekcji nie mógł się dochrapać. Wyrachował też sobie ojciec, że zdziczały w stepach i w wojnie młodzian może nie ugiąć się przed powagą ojcowską, a w takim razie lepiej jej na próbę nie wystawiać.
Syn, lubo padł mu do nóg jak przystało, przecie w oczy śmiele patrzył i bez ogródki na pierwsze przygany odrzekł:
— Ojciec przyganę masz w gębie, w sercu radość ze minie, i słusznie, bom zakały nie przyniósł, a żem do chorągwi uciekł, po tom szlachcic.
— Ale może bisurmanin — odrzekł stary — skoroś przez jedenaście lat w domu się nie pokazał?
— Nie pokazałem się z bojaźni kary, która by mojej oficerskiej szarży i powadze była przeciwną. Czekałem listu z darowaniem win. Nie było listu, nie było i mnie.
— A teraz to się nie boisz?
Młody pokazał swe białe zęby w uśmiechu:
— Tu wojskowa władza rządzi, przed którą choćby i rodzicielska ustąpić musi. Wiecie co, dobrodzieju, ot, lepiej uściskajcie mnie, bo duszną do tego macie ochotę!
To rzekłszy ramiona otworzył, a pan Nowowiejski ojciec sam nie wiedział, co ma czynić. Jakoś nie mógł się połapać z tym synem, który pacholęciem z domu wyszedł, a teraz wracał dojrzałym mężem i oficerem otoczonym sławą bojową. I to, i owo pochlebiało wielce ojcowskiej dumie pana Nowowiejskiego, więc istotnie rad by był syna przycisnąć do piersi, tylko się jeszcze ze względu na powagę wahał.
Lecz ów go porwał. Zatrzeszczały w tym niedźwiedzim uścisku kości szlachcica, i to rozczuliło go do reszty.
— Co robić — zawołał sapiąc — czuje szelma, że na swoim własnym koniu siedzi, i ani dba! Proszę! Żeby to było w domu u mnie, pewnie bym tak nie zmiękł, ale tu, co robić? A pójdź no jeszcze!
I uściskali się po raz drugi, za czym młody jął spiesznie wypytywać o siostrę.
— Przykazałem jej na uboczu się trzymać, póki nie zawołam — odrzekł ojciec — dziewka tam ledwie ze skóry nie wyskoczy.
— Dla Boga! Gdzie ona jest? — zakrzyknął syn.
I otworzywszy drzwi począł wołać tak gromko, aż echo odpowiadało mu ze ścian:
— Ewka! Ewka!
Ewka, która czekała z bijącym sercem w przyległej izbie, wpadła natychmiast, lecz zaledwie zdołała zakrzyknąć: „Adam!” — już potężne ramiona porwały ją i podniosły od ziemi. Brat kochał ją zawsze bardzo; częstokroć, za dawnych jeszcze czasów, chroniąc ją od tyranii ojca, nieraz brał na się jej winy i należną jej chłostę.
W ogóle pan Nowowiejski był w domu despotą, prawie okrutnym, więc teraz dziewka witała w tym potężnym bracie nie tylko brata, ale przyszłą swoją ucieczkę i ochronę. On zaś całował ją po głowie, po oczach i po rękach, chwilami zaś odsuwał ją od siebie, patrzył w twarz i wykrzykiwał ochoczo:
— Harna dziewka, jak mi Bóg miły!
Po czym znów:
— Oto wyrosła! Piec, nie dziewka!
Jej zaś oczy śmiały się do niego. Poczęli następnie rozmawiać bardzo prędko o długiej rozłące, o domu i o wojnach. Stary pan Nowowiejski chodził koło nich i pomrukiwał. Syn imponował mu wielce, ale chwilami chwytał go jakby niepokój o przyszłe panowanie. Były to już czasy wielkiej władzy rodzicielskiej, która w przyszłości urosła aż do bezgranicznej przewagi, lecz ten syn był to zagończyk, żołnierz z dzikich stanic, który, jak to pan Nowowiejski od razu zrozumiał, na swoim własnym koniu jeździł. Pan Nowowiejski zazdrosny był o swe panowanie. Miał przecie pewność, że syn uszanuje go zawsze, odda mu, co powinien, ale czy się będzie giął jak wosk, czy zniesie wszystko, jak znosił, gdy był wyrostkiem?
„Ba — myślał stary szlachcic — czy ja sam odważę się traktować go jak wyrostka? Jucha [443] jucha — tu: drań, szelma.
, porucznik imponuje mi, jak Pana Boga kocham!”
Na dobitkę czuł przy tym pan Nowowiejski, że mu afekt ojcowski z każdą minutą w sercu rośnie i że będzie miał słabość do tego olbrzymiego synala.
Tymczasem Ewka szczebiotała jak ptak, zarzucając brata pytaniami: a kiedy wróci, a czy się nie osiedli, a czy się nie ożeni? Ona bo wprawdzie nie wie dobrze i nie jest pewna, ale jak tatkę kocha, tak słyszała, że żołnierze bywają kochliwi. Ba, nawet przypomina sobie, że to jej pani Wołodyjowska mówiła. Jaka ona śliczna i dobra ta pani Wołodyjowska! Gładszej i lepszej ze świecą w całej Polsce nie znaleźć! Chyba jedna Zosia Boska może się z nią porównać.
— Co za Zosia Boska? — pytał Adam.
— Ta, która tu z matką bawi, co to jej ojca orda ogarnęła. Obaczysz ją sam i polubisz!
— Dawajcie tę Zosię Boską! — począł wołać młody oficer.
Ojciec i Ewka śmieli się z takiej gotowości, syn zaś rzekł im:
— Jakże! Kochanie jak i śmierć nikogo nie minie. Gołowąsem jeszcze byłem, a pani Wołodyjowska panną, gdym się w niej okrutnie rozkochał! Ej, miły Boże! Jakżem ja tę Baśkę kochał! Ale cóż! Powiadam jej to kiedyś, a tu jakby mi kto w pysk dał: Zasię kocie od mleka! Pokazało się, że ona już pana Wołodyjowskiego miłowała — i — co tu gadać, miała słuszność!
— Czemu to? — spytał stary pan Nowowiejski.
— Czemu? Oto dlatego, że ja bym — nie chwaląc się — każdemu na szable wytrzymał, a on jeden i dwóch pacierzy by się ze mną nie zabawił. A przy tym zagończyk to jest incomparabilis [444] incomparabilis (łac.) — niezrównany.
, przed którym sam pan Ruszczyc czapkę zdejmuje. Co pan Ruszczyc! Tatarowie nawet się w nim kochają. Największy to żołnierz w Rzeczypospolitej!
— A jak oni się z żoną kochają! Aj, aj! Aż oczy bolą patrzyć! — wtrąciła Ewka.
— Oskoma [445] oskoma (przestarz.) — apetyt, chęć.
cię bierze! Ha! Oskoma cię bierze! Bo ci też już i czas! — zawołał Adam.
I wziąwszy się w boki, począł nad siostrą rzucać głową jak koń i śmiać się, ona zaś odrzekła skromnie:
— Mnie tam to nie w myśli.
— A tu przecie oficerów i towarzystwa grzecznego nie brak!
— Ale! — rzekła Ewka. — Nie wiem, czy ci ojciec wspominał, że Azja tu jest.
— Azja Mellechowicz, Lipek? Znam go, to dobry żołnierz!
— Nie wiesz jeno — rzekł stary pan Nowowiejski — że on nie Mellechowicz, tylko ów nasz Azja, który się z tobą chował.
— Dla Boga! Co słyszę! Patrzcie się! Mnie to czasem po głowie chodziło, ale powiedzieli mi, że ten się zwie Mellechowicz, więc myślę sobie: no, to nie tamten, a że Azja, to u nich imię powszechne. Tyle lat go nie widziałem, nie dziw, żem nie był pewien! Nasz był dość szpetny i przysadzisty, a ów jest chłop gładysz [446] gładysz (przestarz.) — człowiek urodziwy, układny.
!
— Nasz to, nasz! — rzekł stary Nowowiejski — a raczej nie nasz już, bo wiesz, co się pokazało? Czyj to syn?
— Skąd mam wiedzieć?
— Wielkiego Tuhaj-beja!
Młody uderzył się potężnymi dłońmi po kolanach, aż się rozległo.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.