Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Ale upłynęła jedna godzina i druga, pana Michała nie było widać.
Panna położyła bębenek na kolanach i skrzyżowawszy na nim dłonie rzekła półgłosem:
— Boi się, ale nim się odważy, mogą przyjechać i nic sobie nie powiemy. Albo pan Zagłoba się obudzi…
Zdawało jej się w tej chwili, że mają naprawdę o jakiejś ważnej mówić sprawie, która może pójść w odwłokę z winy Wołodyjowskiego.
Na koniec jednak kroki jego dały się słyszeć w przyległej izbie.
— Krąży — rzekła panna i poczęła znów pilnie wyszywać.
Wołodyjowski rzeczywiście krążył; chodził po komnacie i wejść nie śmiał; a tymczasem słońce stawało się czerwone i zbliżało się ku zachodowi.
— Panie Michale! — zawołała nagle Krzysia.
Wszedł i zastał ją szyjącą.
— Waćpanna mnie wołała?
— Chciałam wiedzieć, czy to nie kto obcy chodzi… Sama tu jestem od dwóch godzin…
Wołodyjowski przysunął krzesło i przysiadł się na brzeżku.
Upłynęła długa chwila; milczał, nogami nieco szurgał zasuwając je coraz głębiej pod stołek i wąsikami ruszał. Krzysia przestała szyć i podniosła na niego wzrok; spojrzenia ich spotkały się, a potem nagle spuścili oboje oczy…
Gdy Wołodyjowski podniósł je znowu, na twarz Krzysi padały ostatnie blaski słońca, a była w nich śliczna. Włosy jej błyszczały na zagięciach jak złote.
— Za parę dni waćpan wyjedzie? — rzekła tak cicho, iż pan Michał ledwie mógł dosłyszeć.
— Nie może inaczej być!
I znów nastała chwila milczenia, po której Krzysia zaczęła mówić:
— Myślałam w ostatnich dniach, że waćpan zagniewał się na mnie…
— Jako żywo! — zawołał Wołodyjowski — byłbym niegodzien spojrzenia waćpanny, gdybym był to uczynił, ale nie to było.
— A co było? — pytała Krzysia podnosząc nań znów oczy.
— Wolę szczerze mówić, bo tak myślę, że zawsze szczerość od symulowania więcej warta… Ale… ale tego nie potrafię wypowiedzieć, ile mnie waćpanna wlewałaś pociechy do serca i jaką ja wdzięczność dla niej żywiłem!
— Bodajby tak zawsze było! — odpowiedziała Krzysia splatając na bębenku ręce.
A na to pan Michał ze smutkiem wielkim:
— Bodajby! bodajby było… Ale mnie pan Zagłoba powiedział… (tak mówię przed waćpanną, jako przed księdzem) pan Zagłoba powiedział, że amicycja z białogłowami nieprzezpieczna rzecz, bo snadnie, jako żar pod popiołem, gorętszy afekt pod nią skrywać się może. Ja zaś pomyślałem, że pan Zagłoba może mieć rację, i — przebacz, waćpanna, prostakowi żołnierzowi — inny by to misterniej wywiódł, a mnie… jeno się serce krwawi, żem waćpannę przez te ostatnie dni postponował… i żyć mi niemiło…
To rzekłszy pan Michał począł ruszać wąsikami tak szybko, jak żaden żuk nie rusza.
Krzysia spuściła głowę i po chwili dwie łezki poczęły jej płynąć po policzkach.
— Jeśli tak waćpanu będzie spokojniej, jeśli mój siostrzyński afekt nicpotem [157] jeśli mój siostrzyński afekt nicpotem — jeśli moje siostrzane uczucia na nic się nie przydadzą.
, to ja go ukryję…
I drugie dwie łezki, potem trzecie ukazały się jej na jagodach [158] jagody (przestarz.) — policzki, twarz.
.
Ale na ten widok rozdarło się w panu Michale serce do reszty; skoczył do Krzysi i porwał jej ręce. Bębenek potoczył się z jej kolan aż na środek pokoju, rycerz jednak na nic nie zważał, tylko do ust przyciskał te ciepłe, miękkie, aksamitne dłonie powtarzając:
— Nie płacz waćpanna! Dla Boga! nie płacz!
Nie przestał zaś całować tych dłoni nawet i wówczas, gdy Krzysia, jak zwykle czynią ludzie we frasunku, założyła je na głowę; owszem całował je tym goręcej, aż ciepło bijące od jej włosów i czoła upoiło go jak wino i pomieszało mu zmysły.
Wówczas, sam nie wiedział jak i kiedy, usta jego obsunęły się jej na czoło i całowały je jeszcze goręcej; potem zasię obsunęły się na jej spłakane oczy i świat zakręcił się z nim zupełnie; potem uczuł ów puszek delikatniuchny nad jej ustami; potem usta ich połączyły się i przycisnęły do siebie długo i z całej mocy. Cicho uczyniło się w komnacie, tylko zegar tykał poważnie.
Nagle w sieni rozległo się tupotanie Basi i jej półdziecinny głos powtarzający:
— Mróz! Mróz! Mróz!
Wołodyjowski odskoczył od Krzysi jak spłoszony ryś od ofiary, a w tej chwili wleciała z hałasem Baśka powtarzając ciągle:
— Mróz! Mróz! Mróz!
Nagle potknęła się o bębenek leżący na środku pokoju. Wówczas stanęła i spoglądając ze zdziwieniem to na bębenek, to na Krzysię, to na pana małego rzekła:
— Cóż to? Godziliście w siebie wzajem jako pociskiem?…
— A gdzie ciotula? — spytała Drohojowska starając się wydobyć ze swej falującej piersi spokojny i naturalny głos.
— Ciotula z sanek powoli wyłazi — odrzekła również zmienionym głosem Basia.
I ruchliwe jej nozdrza poruszyły się kilkakrotnie. Spojrzała jeszcze po razu [159] po razu — dziś: po razie.
na Krzysię i na pana Wołodyjowskiego, który przez ten czas podniósł bębenek, po czym nagle wyszła z pokoju.
Ale w tej chwili wtoczyła się pani stolnikowa, zeszedł i pan Zagłoba z góry i poczęła się rozmowa o pani podkomorzynie lwowskiej.
— Nie wiedziałam, że to chrzestna matka pana Nowowiejskiego — rzekła pani stolnikowa — któren też musiał jej jakoweś konfidencje [160] konfidencja — tu: zwierzenie.
poczynić, bo okrutnie nim Basię prześladowała.
— A Basia co na to? — spytał Zagłoba.
— I, co tam Basia! Na psa łyko! Powiedziała pani podkomorzynie tak: „On nie ma wąsów, a ja rozumu — i nie wiadomo, kto się pierwej swego doczeka”.
— Wiedziałem, że ona języka nie zgubi, ale kto ją tam wie, co naprawdę myśli. Chytrość białogłowska!
— U Basi co w sercu, to w gębie. Zresztą mówiłam już waćpanu, że ona jeszcze woli bożej nie czuje: Krzysia więcej!
— Ciotula! — ozwała się nagle Krzysia.
Dalszą rozmowę przerwał sługa, który oznajmił, że wieczerza podana. Poszli więc wszyscy do jadalnej izby, tylko Basi nie było.
— Gdzie panienka? — spytała pani stolnikowa pachołka.
— Panienka w stajni. Mówiłem panience, że wieczerza idzie, a panienka powiedziała: „dobrze”, i poszła do stajni.
— Zaliby się jej co niemiłego przygodziło? Taka była wesoła! — rzekła zwracając się do Zagłoby pani Makowiecka.
Wtem mały rycerz, który miał sumienie niespokojne, rzekł:
— Skoczę po nią!
I skoczył. Znalazł ją rzeczywiście zaraz za stajennymi drzwiami siedzącą na wiązce siana. Była tak zamyślona, że wcale go nie spostrzegła, gdy wchodził.
— Panno Barbaro! — rzekł mały rycerz schylając się nad nią.
Basia drgnęła jakby ze snu zbudzona i podniosła nań oczy, w których Wołodyjowski dostrzegł z największym zdziwieniem dwie łzy wielkie jak perły.
— Dla Boga! Co waćpannie jest? Płaczesz?
— Ani mi się śni! — zawołała zrywając się Basia. — Ani mi się śni! To z mrozu!
I rozśmiała się wesoło, ale śmiech to był nieco przymuszony.
Następnie, chcąc odwrócić od siebie uwagę, wskazała na klatkę, w której stał dzianet podarowany panu Wołodyjowskiemu przez hetmana, i rzekła żywo:
— Waćpan mówiłeś, że do tego konia wchodzić nie można? Otóż zobaczymy!
I nim pan Michał zdążył ją zatrzymać, skoczyła do klatki. Dziki rumak począł zaraz przysiadać na zadzie, tupać i tulić uszy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.