Co on mógł poradzić?… absolutnie nic. Ale Madzia czuła, że jest jakieś wielkie niebezpieczeństwo i że w podobnych chwilach trzeba chronić się do człowieka uczciwego. W jej zaś oczach Dębicki był najuczciwszym z ludzi, jakich znała. Ten ubogi, schorowany, wiecznie zakłopotany nauczyciel wyrósł na niebotyczną skałę. Jeżeli zastanie go w domu – jest ocalona; gdyby przypadkiem wyjechał, Madzi pozostawało chyba – utopić się…
Już nie chodziło jej ani o pensję, ani o panią Latter, ale o samą siebie. Potrzebowała usłyszeć dobre słowo z ust prawego człowieka, a przynajmniej spojrzeć na jego twarz i uczciwe oczy. Teraz on był najmędrszym, najlepszym, najpiękniejszym, on, jedyny człowiek, któremu w podobnej sytuacji można bezwzględnie ufać.
Wsiadła w dorożkę i kazała zawieźć się do pałacu Solskich. Zadzwoniła do sieni – nie otwierano; więc poczęła dzwonić dopóty, aż w sieni rozległo się powolne stąpanie. Zakręcono kluczem i w uchylonych drzwiach ukazał się stary człeczyna mający potężne brwi, a na głowie kilka kęp siwych włosów.
– Pan Dębicki jest? – zapytała.
Stary rozłożył ręce ze zdziwienia, lecz wskazał jej drzwi na prawo. Madzia wpadła tam i w dużym pokoju, przy lampie z zielonym daszkiem, zobaczyła Dębickiego. Siedział przy stole i pisał.
– Ach, panie profesorze – zawołała Madzia – jak to dobrze, że pan jest!…
Dębicki podniósł na nią jasne oczy, ona zaś rzuciła się na fotel i zaczęła szlochać.
– Tylko niech się pan nie niepokoi – mówiła. – To nic… jestem trochę rozstrojona… O, żeby tylko pan nie zachorował… W tej chwili odprowadziłam panią Latter… Wyjechała!…
– Na święta? – spytał Dębicki wpatrując się w Madzię. A w duchu dodał:
„Zawsze musi być jakaś komedia z tymi babami!…”.
– Nie na święta… Prawie uciekła!… – odparła Madzia.
I w sposób zwięzły, co niesłychanie dziwiło Dębickiego, opowiedziała mu o nagłej chorobie pani Latter, o powrocie męża, o możliwym bankructwie pensji…
Dębicki wzruszył ramionami: słyszał wszystko, lecz niewiele rozumiał.
– Proszę pani – rzekł – do mnie o to nie można mieć pretensji. Ja prawie nigdzie nie wychodzę i nie mam zwyczaju wypytywać o cudze interesa… Ale pieniądze dla pani Latter są…
– Jakie pieniądze?…
– Cztery… pięć… do dziesięciu tysięcy rubli… Pan Stefan Solski na żądanie panny Ady Solskiej taką sumę zostawił do dyspozycji pani Latter, gdyby kiedy znalazła się w kłopotach finansowych… No, ale ja, jak się pani domyśla, o jej położeniu nie mogłem wiedzieć.
– Zostawił?… Ależ on zerwał z Helą! – zawołała Madzia.
– Zerwał!… – powtórzył Dębicki machając ręką. – W każdym razie przed tygodniem jeszcze raz przypomniał mi o pożyczce dla pani Latter, gdyby potrzebowała.
– Ona nie przyjęłaby od pana Solskiego – rzekła Madzia.
– Znaleźlibyśmy kogo innego, jakąś wspólniczkę czy nabywczynię pensji… Ale z panią Latter ciężka sprawa…
Madzia spojrzała na niego pytająco.
– Proszę pani – mówił zakłopotany – sprawa jest ciężka z tego względu, że pani Latter niczego nie uznaje prócz własnej woli…
– Nadzwyczajna kobieta! – wtrąciła Madzia.
Dębicki zaczął targać sobie resztki włosów i patrząc na stół mówił:
– Tak, to energiczna osoba, ale – przepraszam panią – energiczna po kobiecemu. Jej się wydaje, że to, czego ona chce, powinno być prawem natury… a tak przecie nie można… Nie można prowadzić pensji drogiej, kiedy kraj zubożał i powstało mnóstwo pensyj tańszych… Nie wypada wysyłać dzieci za granicę, kiedy się nie ma pieniędzy… Niepodobna, ażeby jedna kobieta pracowała na trzy osoby, z których każda lubi dużo wydawać…
– Ale pan Solski pożyczy dziesięć tysięcy rubli? – wtrąciła Madzia.
– Tak… tak… To może być zrobione każdej chwili, jutro, dziś… No, ale on, a raczej ta osoba, która będzie układać się z panią Latter, postawi swoje warunki…
– Boże, Boże!… dlaczego ja nie przyszłam do pana tydzień temu – mówiła Madzia składając ręce.
– Proszę pani – odparł – według mego zdania, to wszystko jedno. Złe tkwi nie w braku pieniędzy, ale – w usposobieniu pani Latter, która… doprawdy – jest troszeczkę za energiczna i lubi iść przebojem… A tak nie można… Człowiek musi uznać prawa natury czy innych ludzi, gdyż inaczej rozbije się dziś albo jutro.
– Więc według pana kobiety nie powinny być energiczne?… – nieśmiało wtrąciła Madzia.
– Owszem, pani: wszyscy ludzie powinni mieć rozum, serce i energię, tylko – nie za dużo rozumu, nie za dużo serca, nie za wiele energii… Bo co innego jest ustępowanie wszystkiemu i wszystkim, a co innego – narzucanie swojej osobistości. Co innego ślamazarna bierność, a co innego nieuznawanie żadnych praw poza swoimi interesami czy kaprysami.
Madzi było przykro słuchać tego o pani Latter, lecz – wierzyła Dębickiemu, a nade wszystko czuła, że on panią Latter scharakteryzował surowo, ale dokładnie. W każdym jej słowie, ruchu, postawie, nawet kiedy była najłagodniej usposobiona, odzywało się: „Ja tu jestem, ja tak chcę…”.
Ale mając inny charakter może nie zostałaby kierowniczką setek osób.
– Więc, proszę pana, te dziesięć tysięcy rubli… – odezwała się Madzia.
– No, zaraz dziesięć!… – uśmiechnął się Dębicki. – Naprzód zobaczymy, ile potrzeba? Szkoda, że dowiedziałem się tak późno, ale – nic straconego. Po powrocie pani Latter zgłosi się do niej ktoś z propozycjami i – będzie dobrze.
Madzia uszczęśliwiona pożegnała Dębickiego. Jaka ona była dumna, że to przez nią, przez taki proszek jak ona, spłynie pomyślność na panią Latter, która nawet nie domyśli się, kto jej oddał usługę. A jak żałowała, jak ciężkie robiła sobie wyrzuty, że nie przyszła tu wcześniej…
– Swoją drogą – mówiła – gdyby Dębicki został na pensji profesorem, nie byłoby tych kłopotów…
I w tej chwili ogarnął ją strach: zrozumiała bowiem, co znaczy logika faktów… Tak, na świecie nic nie ginie, a drobne błędy, nawet zapomniane, z czasem odzywają się i ciężko ważą na życiu.
Kiedy wróciła na pensję, wbiegła do ciemnej sali za swój szafirowy parawanik; tam uklękła i chciała modlić się na podziękowanie Bogu, iż ją zrobił narzędziem łaski nad panią Latter. Lecz że do głębi wzburzona jej dusza nie znajdowała słów podzięki, więc Madzia biła się w piersi szepcząc: „Boże, bądź miłościw nam grzesznym…”.
Pobożne jej skupienie trwało krótko. Wnet bowiem drzwi uchyliły się i do ciemnej sypialni wpadł strumień światła, na którego tle zarysowało się kilka głów i główek. Jednocześnie rozmawiano:
– Przynieś lampę…
– Może rozgniewa się…
– Czy tu jest panna Magdalena?…
Madzia wyszła zza parawanu; a gdy o tyle zbliżyła się do drzwi, że można ją było dojrzeć, gromadka osób stojących na korytarzu szybko cofnęła się ku schodom. Przy czym rozległ się głos panny Marty:
– A to tchórz ze Stanisława… Niby mężczyzna i najpierwszy ucieka…
– Co to jest?… – zapytała zmieszana Madzia zatrzymując się na progu sypialni.
Wtedy wszyscy przybiegli z powrotem i w jednej chwili otoczyły Madzię pensjonarki, damy klasowe i służba patrząc na nią wylęknionymi oczyma i rozprawiając tak bezładnie, że nic zrozumieć nie mogła.
– Gdzie pani przełożona? – pytała jedna z pensjonarek.
– Nam się należą zasługi!… – wtrąciła pokojówka.
Читать дальше