– Śpisz, Madziu? – szepnęła pani Latter schylona nad jej łóżkiem.
Madzia nie odsłaniając twarzy ostrożnie otworzyła jedno oko i zobaczyła rękę pani Latter; między jej palcami przekradał się różowy blask świecy.
– Śpisz? – powtórzyła przełożona.
Madzia nagle usiadła na łóżku, aż pani Latter cofnęła się i oczy jej straciły swój okropny wyraz.
– Cóż tu u was, spokojnie… Już tylko dwie panienki śpią w tej sali… Co to ja chciałam powiedzieć?… co ja chciałam?… Nie mogę zasnąć… Aha, pokaż no mi list…
– Który? – spytała Madzia.
– Ten Ady.
Madzia odsunęła szufladkę stolika i wydobyła list, który leżał na wierzchu. Pani Latter zbliżyła go do świecy i zaczęła czytać:
– Ach, tak, to on… Wenecja… Masz, moje dziecko, twój list… Dobranoc.
I opuściła sypialnię, znowu zasłaniając światło, ażeby nie obudzić panienek. Ale te nie spały.
– Po co tu przyszła pani przełożona? – rzekła jedna z nich.
– Przyszła jak zwykle spojrzeć na nas – odparła Madzia hamując mimowolne dreszcze.
– Jak to dobrze, że ja jutro wyjeżdżam – szepnęła druga pensjonarka. – Już bym tu nie zasnęła.
– Dlaczego? – spytała pierwsza.
– Czy nie widziałaś, jak pani Latter strasznie wygląda?…
Umilkły. Madzia zaczęła się rozbierać ślubując, że na następną noc przeniesie się do innej sali.
Na drugi dzień lekcyj już nie było na pensji. Kilka uczennic zbierało się do wyjazdu na święta, te zaś, które miały zostać, korzystając z kwietniowej pogody wyszły z Madzią na spacer.
Ulice wyglądały wesoło, damy pozbywszy się zimowych strojów biegły uśmiechnięte z parasolkami w rękach, niedawny śnieg nie pozostawił ani śladu na ziemi, a na niebie bez chmury świeciło wiosenne słońce. Pensjonarki tak były zachwycone pogodą i ciepłem, iż na chwilę zapomniały, że one nie wyjeżdżają na święta.
Ale Madzia była zgnębiona. W sercu jej budziły się nieokreślone obawy, a w głowie krążyły niepowiązane zdania.
„Biedna ta pani Latter!… Dlaczego nie napisałam o niej do Ady?… Dlaczego nie poszłam do Dębickiego?… On jeden pomógłby nam…”.
Potem przyszło jej na myśl, że jeżeli Solski zerwał z Heleną, to może nie pożyczy pieniędzy jej matce, a i sama pani Latter nie mogłaby od niego przyjmować żadnej grzeczności! Lecz mimo te uwagi uparty szeptał w niej głos, że powinna rozmówić się z Dębickim o położeniu pensji.
Co mógł poradzić ubogi nauczyciel, z którym tak niegodziwie postąpiono na pensji? A jednak Madzię coś ciągnęło do niego i poszłaby tam natychmiast, choćby tylko zapytać Dębickiego o zdrowie i przynajmniej opowiedzieć mu o wszystkim, co od dawna mąciło jej myśli i szarpało serce.
Poszłaby, ale – było jej wstyd.
„Co by to za plotki mogły z tego wyrosnąć?” – mówiła przechodząc pod oknami domu, w którym mieszkał Dębicki.
„Nie wypada, nie wypada…” – powtarzała sobie tłumiąc przeczucie, że jednak za to słówko „nie wypada” ktoś drogo zapłaci.
O tej samej godzinie pani Latter siedząc w gabinecie załatwiała rachunki z nauczycielami. W miarę jak który przyszedł, mówiła z nim o tym, że dzień jest bardzo piękny, następnie dawała mu do podpisania wykaz lekcyj, które odrobił, podsuwała otwartą kopertę z pieniędzmi prosząc, aby je przeliczył, a nareszcie – polecała się jego łaskawym względom po świętach.
Żaden z interesantów, nie wyłączając księdza prefekta i lekarza Zarańskiego, którzy złożyli jej wizytę ostatni, nie zauważył u pani Latter nic szczególnego. Była mizerna i zmęczona, ale spokojna i uśmiechnięta.
Na dziedzińcu spotkał się ksiądz prefekt z doktorem i znowu pogadawszy z nim o pięknym dniu i o tym, czy nie wyjeżdża na święta – rzekł nagle:
– Tęgo się trzyma kobieta przy tych kłopotach!
– Kto ich nie ma! – odparł Zarański. – Zresztą pensja zawsze robi na mnie wrażenie bardzo kłopotliwej fabryki.
– Dobry sobie doktór – uśmiechnął się prefekt – pensję porównywać z fabryką… Tak, fabrykujemy dusze ludzkie!… A swoją drogą Latterowa w ostatnich czasach posunęła się.
– Nerwowa, zdenerwowana… – mruknął lekarz patrząc na swoje spodnie. – Wysłałbym ją na wakacje do morza, ale… ona nie uznaje medycyny. Żegnam kanonika!
– Wesołych świąt doktorowi – odparł ksiądz. – A mnie także trzeba na wakacje wysłać, tylko w takie miejsce, gdzie tanio i wesoło, niech doktór pamięta!…
– Do Ostendy!… – zawołał lekarz idąc w ulicę.
– Taki biedak jak ja?… – odpowiedział śmiejąc się ksiądz.
W tej chwili potrącił znajomego posłańca, który na przeprosiny pocałował go w rękę.
– O, jaki to nieuważny!… – rzekł ksiądz. – A gdzież pędzisz, bracie?
– Niosę list na pensję, do pani Latter.
– Od kogóż to?
– Od adwokata… Całuję rączki dobrodziejowi…
„Od adwokata?… – pomyślał prefekt. – Phy! lepiej mieć do czynienia z adwokatem aniżeli z doktorem i księdzem…”.
I poszedł ulicą uśmiechając się do słońca.
W kilka minut później pani Latter otrzymała list, w którym jeden ze znanych adwokatów zawiadamiał ją, że pan Eugeniusz Arnold powierzył mu „wiadomą” sprawę i zostawił do dyspozycji pani Latter osiemset rubli, które w każdej chwili mogą być podniesione.
Pani Latter uśmiechnęła się.
– Pilno memu panu mężowi – szepnęła – ale trochę musi poczekać.
Odsunęła szufladkę i policzyła pieniądze.
„To dla służby – myślała dotykając jednej paczki – to dla nauczycielek… to na czas świąt… Gdybym miała jeszcze ze sześćset rubli, mogłabym na parę tygodni zamknąć usta gospodarzowi…
Gdybym od adwokata wzięła te osiemset rubli?… Aha, zaraz!… On natychmiast dałby znać memu mężowi, a ten – swojej nałożnicy… Nie, kochankowie!… pomęczcie się…”.
Nagle zerwała się od biurka z zaciśniętymi pięściami:
– A niegodziwa Hela, przeklęta!… Mnie zmusić do spełnienia życzeń pana Lattera, bratu zawiązać przyszłość… Nie, mam tylko jedno dziecko: mego syna… A ty, potworze, zostaniesz guwernantką. I może w najlepszym razie będziesz kiedyś za pieniądze uczyła dzieci tego nędznika Solskiego, które powinny być twoimi dziećmi… Święta prawda, że każdy jest kowalem swego losu…
Zadzwoniła i kazała zawołać pannę Martę. A gdy gospodyni weszła na palcach, robiąc minę pensjonarki, rzekła:
– Cóż ten Żyd, jest?
– Jaki Żyd?… – spytała Marta. – Fiszman?…
– No, Fiszman.
– Myślałam, że już niepotrzebny – szepnęła gospodyni spuszczając oczy.
Teraz panią Latter ogarnęło zdumienie.
– Dlaczego?… – zapytała z gniewem. – Przecież wczoraj po obiedzie prosiłam panią, ażeby mi go sprowadzić… Czy sądzi pani, że w ciągu nocy wygrałam na loterii?…
– Zaraz go zawołam – odparła zawstydzona gospodyni i dygnąwszy znowu po pensjonarsku, wyszła.
„Co to znaczy? – myślała pani Latter. – Jakie miny wyrabia ta kucharka?… Czyby już wiedzieli o powrocie mego męża i o pieniądzach?”.
Zawołała Stanisława i rzekła ostrym tonem:
– Słuchaj no, spojrzyj mi w oczy…
Siwy lokaj spokojnie wytrzymał jej ogniste spojrzenie.
– Ktoś mi tu… papiery przewraca – objaśniła go pani Latter.
– Nie ja – odparł.
– Spodziewam się. Możesz odejść.
„Wszyscy mnie szpiegują – mówiła do siebie pani Latter, szybko chodząc po gabinecie. – On także… Nieraz przecie łapałam go na podsłuchiwaniu… – Jestem pewna, że i wczoraj podsłuchiwał, ale – mówiliśmy po francusku”.
Читать дальше