– Nieszczęśliwa jestem… biedna moja głowa!… – dodała półgłosem, chwytając się za głowę.
Potem poszła do sypialni i wypiła kieliszek wina drugi dzisiaj.
– Ach, jak to uspakaja!… – szepnęła.
O pierwszej przyszedł Fiszman. Był to stary Żyd, nieco zgarbiony, w długim surducie. Nisko ukłonił się pani Latter i spod oka przypatrywał się sprzętom.
– Potrzebuję sześciuset rubli na miesiąc – rzekła czując, że krew uderza jej do głowy.
– Kiedy pani potrzebuje? – zapytał po namyśle.
– Dziś, jutro… za parę dni.
Żyd milczał.
– Cóż to znaczy? – spytała zdziwiona pani Latter.
– Ja dziś nie mam sześćset rubli, a odbiorę może za dwa tygodnie.
– Więc po co tu przyszedłeś!…
– Bo mam takiego znajomego, co by i dziś pożyczył, ale on chce zastawu – odparł Żyd.
Pani Latter zerwała się z fotelu.
– Oszalałeś!… – krzyknęła. – Więc ja na mój podpis nie dostanę sześciuset rubli? Chyba nie wiesz, kto jestem?
Fiszman zmieszał się i rzekł tonem perswazji:
– Przecie pani wie, że ja nieraz dawałem na pani podpis. Ale dziś nie mam, a ten znajomy chce zastawu.
Pani Latter cofnęła się i patrzyła na niego nie rozumiejąc, co powiedział.
– Na czyj podpis?… – spytała.
– Na pani, pani Karoliny Latter, jak pani ręczyła za pana Norskiego.
Pani Latter pociemniało w oczach. Nagle schwyciła go za klapę surduta i zawołała chrapliwym głosem:
– Kłamiesz… kłamiesz!…
– Co pani mówi?… – odparł oburzony, wydzierając się jej z rąk. – Pani nie poręczała weksli pana Norskiego?
Pani Latter zbladła, zawahała się, lecz po chwili rzekła stanowczym głosem:
– Tak, poręczałam weksle mego syna nieraz… Ale nie pamiętam pańskiego nazwiska.
Fiszman spojrzał na nią spod zaczerwienionych powiek.
– To wszystko jedno. Ale weksle ja kupowałem.
– Masz pan jeszcze jaki?… – spytała ciszej.
– Nie. Pan Norski dwudziestego piątego marca wykupił ostatni.
– Ach, tak… Ile tam było?
– Trzysta rubli.
– Aha… Kiedyż to on był wystawiony?
– W styczniu – odparł Żyd.
– Ach, ten?… Nie wiedziałam, że pan bierzesz takie duże procenta.
Żyd patrzył na nią z politowaniem. Weksel był nie na trzysta, tylko na dwieście rubli, wystawiony nie w styczniu, lecz w końcu lutego. To znaczy, że pani Latter nie wiedziała o niczym, a więc i nie poręczała weksli.
– To się zdarza – mruknął.
– Co?
– Że poręczyciel może nie wiedzieć nazwiska wierzyciela… Wszystko jedno, byle było zapłacone – mówił Fiszman.
Pani Latter ciężko odetchnęła.
– Możesz pan odejść – rzekła.
– A te sześćset rubli, co pani chciała?
– Nie dam zastawu.
– Może ja do jutra wystaram się bez zastawu – odparł. – Ja przyjdę jutro.
Wyszedł zostawiając osłupiałą panią Latter. Gdyby nie zapach starego kitu, który jeszcze czuć było w gabinecie, nie wierzyłaby, że przed chwilą stał tu człowiek, który miał w rękach weksle jej syna, poręczane przez nią!
To, o co posądzała swego drugiego męża zrobił – syn, dziecko ubóstwiane, na którym opierała ostatnią nadzieję, którego wielkie czyny i sława miały wynagrodzić bóle jej życia wypełnionego goryczą.
Myśląc tak, nie czuła pretensji do Kazimierza.
Czuła tylko, że jej siły są wyczerpane i że za wszelką cenę chce spokoju. Nawet nie na długo, bodaj parę dni, byle przez ten czas nikogo nie widzieć, z nikim nie rozmawiać, o wszystkim zapomnieć. Gdyby istniał jaki sposób pogrążenia się w letarg, pani Latter użyłaby go.
– Ciszy… spokoju!… – szeptała leżąc z zamkniętymi oczyma na kanapce. – Gdybyżem ja mogła zasnąć…
Stanisław, który siedząc w przedpokoju wiedział o każdym ruchu swej pani, zatrwożył się długim milczeniem i wszedł. Drgnęła i rzekła:
– Czego chcesz?
– Zdawało mi się, że pani woła.
– Idź sobie i niech ci się nic nie zdaje – odpowiedziała zmienionym głosem.
Stanisław poszedł do panny Marty na naradę. W kwadrans pani Latter usłyszała pukanie do drzwi głównych.
– Kto tam?
– Ja – odpowiedziała wchodząc pensjonarka z czwartej klasy.
– Zaraz wyjeżdżam i przyszłam panią pożegnać…
Blada pani Latter podniosła się z kanapki i ucałowała dziewczynkę.
– Życzę ci wesołych świąt, moje dziecko…
– Mama kazała przeprosić panią przełożoną, że za ten kwartał odda dopiero po świętach…
– Dobrze, moje dziecko…
– I jeszcze kazała mama prosić…
– Dość, moje dziecko…
– O te lekcje muzyki…
– Zlituj się!… – Pogadamy o tym po świętach – przerwała pani Latter delikatnie odsuwając ją.
Dziewczynka zalała się łzami i wybiegła z gabinetu. Pani Latter znowu upadła na kanapkę.
Około drugiej cichutko wsunęła się panna Marta.
– Proszę pani – szepnęła – ja każę dla pani zrobić filiżankę bulionu na obiad i…
– Na miłosierdzie boskie, panno Marto – przerwała pani Latter – zostawcie mnie w spokoju…
– Bo dziś, proszę pani, jest zupa kartoflana…
– Spokoju chcę, panno Marto, spokoju… – jęknęła pani Latter.
Zostawiono ją w spokoju, więc leżąc zasłoniła oczy rękoma i myślała:
„Po co ja kazałam sprowadzić tego Fiszmana?… Czyja to intryga, że właśnie on przyszedł i powiedział o wekslach?… Marta go sprowadziła, dlaczego? Marta chodziła do Szlamsztejna? Bo mnie zabrakło pieniędzy, ponieważ Kaziowi dałam tysiąc trzysta rubli za granicę!… Straszny łańcuch wydarzeń… drobnych wydarzeń, które jednak zdruzgotały mi duszę… Zdrowaś Maria, łaski pełna…”.
Zerwała się, błędnym wzrokiem obrzuciła gabinet, jakby lękając się zobaczyć w nim coś nadzwyczajnego i – znowu położyła się. Kilka minut leżała nie ruszając się, nie czując, nie myśląc, lecz znowu w jej duszy potoczył się prąd bolesnych marzeń.
„On nie winien, to ja jestem winna… Dlaczego nie wychowałam go w pracy, jak wychował się choćby ten… Kotowski?… Wreszcie – błąd młodości; czy to jeden robił nawet gorzej i poprawił się… Taki dzieciak mówi sobie: ja i matka jedno jesteśmy i – podpisuje matkę, z góry wiedząc, że nie odmówiłabym mu… Naturalnie głupstwo, ale po co Żyd powiedział mi to, po co?… Przecież weksle wykupione, nic się nie stało, więc dlaczego powiedziano mi o tym, dlaczego?… Boże!… jakiżeś Ty świat stworzył, że na nim wszystko wspiera się dla zniweczenia ludzkiego spokoju… Jeszcze dziś z rana było mi tak dobrze…”.
Nagle z łoskotem otworzyły się drzwi i wpadła zaperzona panna Howard wołając:
– Niechże pani będzie łaskawa, idzie na górę i wytłomaczy tym gąsiątkom, że one muszą jeść zupę kartoflaną, jeżeli ja ją mogę jeść…
Pani Latter zerwała się. W oczach zrobiło się jej ciemno, w uszach zaszumiało i – zamachnęła rękoma jak człowiek, który gdzieś spada.
– Co to jest?… – spytała po chwili zatrwożona nie widząc poza czarnymi płatkami panny Howard.
– Te smarkate zrobiły bunt przy obiedzie i nie chcą jeść zupy kartoflanej – mówiła uczona osoba. – Niechże pani pójdzie do nich i użyje swojej powagi…
– Ja?… – spytała blada jak ściana pani Latter. – Ależ ja jestem chora… taka chora…
– Pieści się pani!… Cóż to znowu? Trzeba otrząsnąć się z apatii i podnieść głowę, jak przystało na kobietę samodzielną… No, niech się pani przemoże… błagam panią… – mówiła panna Klara wyciągając do niej rękę.
Читать дальше