– Wiadomo panom – zaczął Wokulski – że Warszawa jest handlową stacją między Europą zachodnią i wschodnią. Tu zbiera się i przechodzi przez nasze ręce część towarów francuskich i niemieckich przeznaczonych dla Rosji, z czego moglibyśmy mieć pewne zyski, gdyby nasz handel…
– Nie znajdował się w ręku Żydów – wtrącił półgłosem ktoś od stołu, gdzie siedzieli kupcy i przemysłowcy.
– Nie – odparł Wokulski. – Zyski istniałyby wówczas, gdyby nasz handel był prowadzony porządnie.
– Z Żydami nie może być porządny…
– Dziś jednak – przerwał adwokat księcia – szanowny pan Wokulski daje nam możność podstawienia kapitałów chrześcijańskich w miejsce kapitału starozakonnych…
– Pan Wokulski sam wprowadza Żydów do handlu – bryznął oponent ze stanu kupieckiego.
Zrobiło się cicho.
– Ze sposobu prowadzenia moich interesów nie zdaję sprawy przed nikim – ciągnął dalej Wokulski. – Wskazuję panom drogę uporządkowania handlu Warszawy z zagranicą, co stanowi pierwszą połowę mego projektu i jedno źródło zysku dla krajowych kapitałów. Drugim źródłem jest handel z Rosją 365 365 handel z Rosją – towary włókiennicze produkowane w Królestwie przeznaczone były przeważnie na eksport do Rosji, jako zbyt drogie dla szerokich rzesz konsumentów polskich. Dla zaspokojenia ich potrzeb rzeczywiście importowano z Rosji tanie tkaniny. [przypis redakcyjny]
. Znajdują się tam towary poszukiwane u nas i tanie. Spółka, która zajęłaby się nimi, mogłaby mieć piętnaście do dwudziestu procentów rocznie od wyłożonego kapitału. Na pierwszym miejscu stawiam tkaniny…
– To jest podkopywanie naszego przemysłu – odezwał się oponent z grupy kupieckiej.
– Mnie nie obchodzą fabrykanci, tylko konsumenci… – odpowiedział Wokulski.
Kupcy i przemysłowcy poczęli szeptać między sobą w sposób mało życzliwy dla Wokulskiego.
– Otóż i dotarliśmy do interesu publicznego!… – zawołał wzruszonym głosem książę. – Kwestia zarysowuje się tak: czy projekta szanownego pana Wokulskiego są objawem pomyślnym dla kraju?… Panie mecenasie 366 366 mecenas – w Królestwie Kongresowym do r. 1867 tytuł obrońcy przy najwyższej instancji sądowej, później w ogóle tytuł towarzyski adwokata. [przypis redakcyjny]
… – zwrócił się książę do adwokata, czując potrzebę wyręczenia się nim w kłopotliwej nieco sytuacji.
– Szanowny pan Wokulski – zabrał głos adwokat – z właściwą mu gruntownością raczy nas objaśnić: czy sprowadzanie owych tkanin aż z tak daleka nie przyniesie uszczerbku naszym fabrykom?
– Przede wszystkim – rzekł Wokulski – owe nasze fabryki nie są naszymi, lecz niemieckimi…
– Oho!… – zawołał oponent z grupy kupców.
– Jestem gotów – mówił Wokulski – natychmiast wyliczyć fabryki, w których cała administracja i wszyscy lepiej płatni robotnicy są Niemcami, których kapitał jest niemiecki, a rada zarządzająca rezyduje w Niemczech; gdzie nareszcie robotnik nasz nie ma możności ukształcić się wyżej w swoim fachu, ale jest parobkiem źle płatnym, źle traktowanym i na dobitkę germanizowanym…
– To jest ważne!… – wtrącił hrabia zgarbiony.
– Tek … – szepnął Anglik.
– Jak Boga kocham, doświadczam emocji słuchając!… – zawołał marszałek. – Nigdym nie myślał, że tak można zabawić się przy podobnej rozmowie… Zaraz wrócę…
I opuścił gabinet, aż uginała się pod jego stopami podłoga.
– Czy mam wyliczać nazwiska? – spytał Wokulski.
Grupa kupców i przemysłowców złożyła w tej chwili dowód rzadkiej powściągliwości nie domagając się nazwisk. Adwokat szybko podniósł się z fotelu i zatrzepotawszy rękoma zawołał:
– Sądzę, że nad kwestią miejscowych fabryk możemy przejść do porządku. Teraz szanowny pan Wokulski raczy nam, z właściwą mu jędrnością, objaśnić: jakie pozytywne korzyści z jego projektu odniesie…
– Nasz nieszczęśliwy kraj – zakończył książę.
– Proszę panów – mówił Wokulski – gdyby łokieć mego perkalu kosztował tylko o dwa grosze taniej niż dziś, wówczas na każdym milionie kupionych tu łokci ogół oszczędziłby dziesięć tysięcy rubli…
– Cóż to znaczy dziesięć tysięcy rubli?… – spytał marszałek, który już powrócił do gabinetu, ale jeszcze nie wpadł w tok rozpraw.
– To wiele znaczy… bardzo wiele! – zawołał hrabia zgarbiony. – Raz nauczmy się szanować zyski groszowe…
– Tek … Pens 367 367 pens – drobna moneta brytyjska, 1/2 szylinga. [przypis redakcyjny]
jest ojcem gwinei 368 368 gwinea – dawna angielska moneta złota, później tylko jednostka rachunkowa – 21 szylingów. [przypis redakcyjny]
… – dodał hrabia ucharakteryzowany na Anglika.
– Dziesięć tysięcy rubli – ciągnął Wokulski – jest to fundament dobrobytu dla dwudziestu rodzin co najmniej…
– Kropla w morzu – mruknął jeden z kupców.
– Ale jest jeszcze inny wzgląd – mówił Wokulski – obchodzący wprawdzie tylko kapitalistów. Mam do dyspozycji towaru za trzy do czterech milionów rubli rocznie…
– Upadam do nóg!… – szepnął marszałek.
– To nie jest mój majątek – wtrącił Wokulski – mój jest znacznie skromniejszy…
– Lubię takich!… – rzekł zgarbiony hrabia.
– Tek … – dodał Anglik.
– Owe trzy miliony rubli stanowią mój osobisty kredyt i przynoszą mi bardzo mały procent jako pośrednikowi – mówił Wokulski. – Oświadczam jednak, że o ile w miejsce kredytu podstawiłoby się gotówkę, zysk z niej wynosiłby piętnaście do dwudziestu procentów, a może więcej. Otóż ten punkt sprawy obchodzi panów, którzy składacie pieniądze w bankach na niski procent. Pieniędzmi tymi obracają inni i zyski ciągną dla siebie. Ja zaś ofiaruję panom sposobność użycia ich bezpośredniego i powiększenia własnych dochodów. Skończyłem.
– Pysznie! – zawołał przygarbiony hrabia. – Czy jednak nie można by dowiedzieć się szczegółów bliższych?
– O tych mogę mówić tylko z moimi wspólnikami – odpowiedział Wokulski.
– Jestem – rzekł zgarbiony hrabia i podał mu rękę.
– Tek – dodał pseudo–Anglik wyciągnąwszy do Wokulskiego dwa palce.
– Moi panowie! – odezwał się wygolony mężczyzna z grupy szlachty nienawidzącej magnatów. – Mówicie tu o handlu perkalami, który nas nic nie obchodzi… Ale panowie!… – ciągnął dalej płaczliwym głosem – my mamy za to zboże w spichlerzach, my mamy okowitę w składach, na której wyzyskują nas pośrednicy w sposób – że nie powiem – niegodny…
Obejrzał się po gabinecie. Grupa szlachty gardzącej magnatami dała mu brawo.
Promieniejąca dyskretną radością twarz księcia zajaśniała w tej chwili blaskiem prawdziwego natchnienia.
– Ależ, panowie! – zawołał – dziś mówimy o handlu tkaninami, lecz jutro i pojutrze któż zabroni nam naradzić się nad innymi kwestiami?… Proponuję więc…
– Jak Boga kocham, cudnie mówi ten kochany książę – zawołał marszałek.
– Słuchamy… słuchamy!… – poparł go adwokat, silnie okazując, że stara się pohamować zapał dla księcia.
– A więc, panowie – ciągnął wzruszony książę – proponuję jeszcze następujące sesje: jedną w sprawie handlu zbożem, drugą w sprawie handlu okowitą…
– A kredyt dla rolników?… – spytał ktoś z nieprzejednanej szlachty.
– Trzecią w sprawie kredytu dla rolników – mówił książę. – Czwartą…
Читать дальше