1 ...6 7 8 10 11 12 ...20 – Co się stało? – powtarzał sobie w kółko i w kółko wracał od jednej myśli do drugiej. Nie umiał jednak znaleźć z nich wyjścia. Wypił jeszcze kieliszek wódki i zgniewał się:
– A niech sobie będzie, jak ma być!
Zapłacił i poszedł do domu przebrać się, a pięć przed siódmą dzwonił już do drzwi willi Horzeńskich. Nie chcąc zdejmować kożuszka, czekał w przedpokoju dobre pół godziny, zanim wybiegła Nira, ubrana cała na biało i jeszcze piękniejsza (w tym stroju nikt jej piękności nie może odmówić – pomyślał), niż zawsze. Trochę skrzywiła się, że nie wziął dorożki, ale ostatecznie orzekła, że powietrze jest cudowne i nawet nie chciała oddać narzeczonemu swoich łyżew, któremi dzwoniła wesoło.
Właściwie nigdy dotychczas nie zdarzyło się, by mogli tak długo być we dwójkę i to rozpromieniło Murka. Nira była swobodniejsza, prawie radosna i niemal zalotna. Patrzył w nią, jak w słońce.
– Boże! – mówił prędko, jakby chciał zdążyć powiedzieć jej jak najwięcej. – Boże! Jaka pani jest cudna. To trudno sobie wyobrazić, że to nie fantazja, ale rzeczywistość, że to się stanie, że nikt inny, tylko właśnie ja, że…
– Ale co „że”!? – śmiała się. – Niechże już pan skończy.
– Przez całe życie nie skończę. To tak, jak litanja, czy jeszcze lepiej: nowenna do pani. Wie pani, że nieraz czytałem o miłości, ba, widziałem ludzi, którzy się kochają, ale nigdy nie wyobrażałem sobie, że w tem niema krzty przesady! O, ja i panią nauczę kochać tak mocno, tak szalenie, jak ja. Panno Niro! Zobaczy pani, jakie to olbrzymie szczęście…
– Przecież kocham pana – wtrąciła lekko.
Aż zatrzymał się na chwilę:
– Kocha mnie pani?… Kocha?… – mówił nagle scichłym głosem. – Niech pani to powtórzy, panno Niro, proszę powtórzyć!…
– Oj, nudzi pan – zlekka się zniecierpliwiła.
– A widzi pani… – zawyrokował melancholijnie.
– Już się pan robi ślamazarny?
– Nie, nie – ożywił się Murek. – Ale ja panią zarażę swoją miłością…
Nira spojrzała nań poważnie:
– Niech mi pan najpierw powie, co to jest miłość?
– A pani nie wie?
– Wiem – odpowiedziała stanowczo. – Miłość, to płomień, to szaleństwo, to ślepota, to chęć zatracenia samej siebie, wtopienia się w kochanego człowieka. Bez reszty. To chęć, to potrzeba unicestwienia swojej woli, psia uległość i szczęście rodzące się pod dotykiem ręki… Pod każdym dotykiem, czy to będzie pieszczota, czy uderzenie…
Patrzyła wprost w oczy narzeczonemu, lecz zdawała się go nie widzieć i mówić, jakby do siebie:
– Miłość, to cierpienie, to upodlenie, to niewolnictwo… a przytem… nie przytem, lecz właśnie dlatego największa rozkosz! To wieczny, nienasycony głód, to przenikająca każde włókno tęsknota, tęsknota nigdy niezaspokojona, bo w najzupełniejszem zespoleniu żyje strachem przed następną chwilą rozstania. To żądza wchłonięcia, zjednoczenia się, zidentyfikowania… bodaj w śmierci.
Umilkła i szli obok siebie zamyśleni.
– Straszna to miłość – odezwał się po dłuższej przerwie Murek. – Straszna, drapieżna i krwiożercza…
– To prawda – przyznała poważnie.
– Może tak kochają dzicy ludzie, jacyś buszmeni, czy inni ludożercy – powiedział z uśmiechem.
Nira potrząsnęła głową:
– Nic pan nie wie! Ludożercy! Niech rozbiorą nas z tych sukien, z tych konwenansów, z przymusów dobrego wychowania…! Niech pozwolą każdej wykrzykiwać swoje najskrytsze pragnienia, a każda kobieta, słyszy pan, każda będzie buszmenką, bo każda tylko takiej miłości pragnie.
Murek oburzył się:
– No nie, na to się nie zgodzę. Pierwsza pani, panno Niro, nie byłaby zdolna do takiego… rozwydrzenia!
W jego głosie zabrzmiało tyle mocnego przeświadczenia, że spojrzała nań i wybuchnęła śmiechem.
– Ciekaw jestem, czy byłaby pani szczęśliwa, gdybym według tego przepisu uderzył panią! Ja przepraszam, ale to słowa pani.
Zaśmiała się jeszcze głośniej i długo nie mogła się uspokoić:
– Gdyby pan uderzył?… O, mój Boże… Nie, ja uduszę się ze śmiechu!… O, zapewniam pana, że nie sprawiłoby to mi żadnej przyjemności. I on już przepraszał… Ratunku!
– Nie widzę w tem nic zabawnego – skrzywił się.
– Niech pan powie, panie Franku, jak pana kochały kobiety?
– Jakto kochały?
– No, przecież musiał pan do swoich lat trzydziestu mieć chociażby kilka romansów?
Oczywiście, miał, lecz mówienie o tem z Nirą uważałby za najwyższą nieprzyzwoitość. Ponieważ jednak nie chciał kłamać, powiedział wymijająco:
– Nie sądzę… To jest wiem napewno, że dotychczas w żadnej kobiecie nie wzbudziłem jakiegokolwiek poważniejszego uczucia.
Nie mijało się to z prawdą. Przygodne i krótkotrwałe związki w jego życiu obywały się bez głębszych uczuć. Jedna tylko Zunia Bolczówna, u której rodziców mieszkał w Stanisławowie, gdy pracował w Kasie Chorych, twierdziła, że go kocha. Okazało się jednak, że jednocześnie polowała na małżeństwo z porucznikiem Dołkiem, za którego też wkońcu wyszła.
– A pan, panie Franku, też nigdy nie kochał? – zapytała Nira.
– Owszem. Nawet uważałem to za mój obowiązek…
– Co? Kochanie się? – zdziwiła się.
– Nie. Powiedzenie o tem pani. Kochałem się będąc studentem. W pewnej dentystce…
– W dentystce? – Nira z trudem powstrzymywała się od parsknięcia śmiechem.
– Tak, ale to była miłość bardzo naiwna, młodzieńcza i zresztą niefortunnie ulokowana. W każdym razie miłość zupełnie inna od tej, którą kocham panią.
Nira swobodnie wzięła go pod rękę i pochylając się szepnęła:
– Ta też jest źle ulokowana.
– Nie powiedziałaby pani słowa „też”, gdyby… Tamta kobieta niegodna była nawet spojrzeć na panią. Była uosobieniem fałszu i brudu.
– O?… Uwodziła swoich pacjentów?
Murek nie odpowiedział, więc westchnęła i dodała:
– W każdym razie cieszę się, że dopuszcza pan możliwość istnienia kilku rodzajów miłości. Niech pan patrzy co za tłok!
Rzeczywiście w parku pełno było ludzi. Koncertowa koncha rozbrzmiewała dźwiękiem walca z płyty gramofonowej, spotężniałym dzięki wielkim megafonom. Na lodzie kręciło się kilkadziesiąt osób. Murek przypiął łyżwy narzeczonej i sobie. Ślizgał się dobrze, a chociaż zamało tu było miejsca do popisu jazdą figurową, Nira odrazu oceniła jego umiejętność.
Była wyjątkowo wesoła, rozbawiona, wyglądała ślicznie. Aż oczy rwała. Wszyscy znajomi i nieznajomi mężczyźni przyglądali się jej z nieukrywanym zachwytem. Co zaś najbardziej brało Murka i napełniało go dumą, to owa obojętność, z jaką Nira odnosiła się do całego otoczenia. Zdawała się nie spostrzegać strzelistych spojrzeń, zajęta wyłącznie sobą i towarzyszem.
– Co to jednak znaczy wychowanie, – myślał Murek – takt, umiejętność zachowania swobody przy jednoczesnem zignorowaniu zachwytów. To jest klasa panien z dobrego domu.
Przed dziewiątą odwiózł Nirę do domu. Na pożegnanie dowiedział się rzeczy przykrej.
– Jutro niech pan nie dzwoni – powiedziała – o jedenastej rano wyjeżdżam z mamą do Warszawy. Jeżeli pan chce, może pan przyjść na dworzec.
– Do Warszawy? – zmartwił się.
– Nie na długo. Dwa, trzy dni. Po sprawunki.
Nie było w tem nic nadzwyczajnego. Horzeńscy często bywali w Warszawie. Zwłaszcza panie. Jednak tym razem niepokój ogarnął Murka. Przekonywał siebie, że nie ma to sensu, że niepokój wynikł z ogólnego zdenerwowania, jednak nazajutrz przyszedł na dworzec ponury. Ulokował panie w przedziale i długo spoglądał za znikającym pociągiem.
Читать дальше