1 ...7 8 9 11 12 13 ...48 Mógłbym być pańszczyźnianym chłopem i słuchać pod oknem w wiśniowym sadzie, jak dziedzic gwałci moją żonę…
Kobieta, nagie kobiece ciało, coraz częściej przewijać się zaczęło w mych myślach.
Nie zapalając światła, położyłem się.
Muchy brzęczały nade mną.
Dotknięcie ich przejmowało mnie wstrętem. Jeszcze żyję przecież. Jeszcze jestem człowiekiem, nie kupą gnoju.
I przecież to wszystko, to wszystko, co przesuwa mi się przez głowę niby zbrodnicza bajka, to nie fantazja, nie wymysł – to prawda.
Prawdą jest to skąpane w krwi, dyszące gwałtem, zwierzęce istnienie ludzi, niewiedzących nic o sobie.
Chrystus odkupił człowieka!
Ha, ha!
Drzwi skrzypnęły.
– Pan dobrodziej już śpi – zagadnął ochrypnięty głos właściciela zajazdu.
Poruszyłem się…
Żyd zapalił zapałkę i zasłaniając ją dłonią, podszedł bliżej.
Nachylił się nade mną.
– Czy pan dobrodziej nie każe, aby tu przyszła Bejla? O nią już się inni goście dopominali. Ale ja wiem, jaśnie dziedzica z Topolówki syn; taki gość, taki gość! Mój ojciec z jaśnie panem Celestynem jeździł, kiedy on za Napolionem 57 57 Napolion – Napoleon (Bonaparte). [przypis edytorski]
szedł. Handlował, konie dostawiał… Taki pan. Taki pan! – Żyd cmoknął. – I tak zginął… Co to było, jak się o tym jaśnie pani hrabina, jego mamcia, dowiedziała… Ajej! A jaki pogrzeb był! Tego sukna czarnego ile było w kościele… Ajej! Taki pan! A jaki siarczysty był – nu, nu! To ja każę Bejle, żeby przyszła – zakończył najniespodziewaniej.
Milczałem…
W duszy rozrastała się pajęcza pewność.
Przeszła długa chwila.
Drzwi zaskrzypiały znów.
Nie zapalałem światła.
Serce biło drapieżnie i cicho…
Zbliżały się lekkie, ciche kroki. Szła niby obłok gorącej mgły.
Wyciągnąłem rękę: spotkała włosy, opadła na nagie ramiona.
Ciało dziewczyny, gorące, nie do uwierzenia prawdziwe, spadło na mnie. Jej pierś musnęła moje ciało. Miałem ją w rękach swych twór rzeczywisty i dziwny: kobietę.
Okrutna bajka stała się ciałem i krwią.
Zajrzałem w oczy dziewczyny: było w nich jakby zdziwienie.
Ręce moje błądziły po jej ciele, usta bełkotały:
– Bejła, Bejła…
Nie wiedziałem, co czynię.
Inny człowiek, któregom nie znał, rzucał się na to młode ciało, wpijał się w nie, chwytał gorącymi wargami jej ramiona, gryzł je z jakimś skowytem. To znowu podnosił się i dźwigał w ramionach dziewczynę, patrzył w nią osłupiałym wzrokiem.
To jest ona – tajemnica myśli najskrytszych: naga kobieta – rzecz.
I zaciskały się znów kurczowo ramiona.
Na dnie duszy coś okrutnego wołało wciąż o nową rozkosz, o nowy dowód władzy nad tym dyszącym ciałem.
Z piersi dziewczyny wydobywał się cichy jęk.
Podnosiła się i siadała.
Oszałamiały ją ta namiętność i szał.
Ile razy musiała ona już leżeć w objęciach coraz to innych ludzi.
Zerwała się i cała naga otoczyła mi szyję ramionami. Zagadką czarnych oczu patrzyła we mnie.
Przez zaciśnięte zęby wyrywały się niezrozumiałe słowa.
– Ty!
Pociągnęła mnie na swoje piersi.
– Mój miły, mój miły! Ja tobie taka wdzięczna, taka wdzięczna.
I jak spazm płaczu posypały się słowa.
– Tyś mnie nie bił, ty mnie nie parzył papierosem po gołym ciele i nie śmiał się, kiedym płakała. Ja się tobie podobałam, jakbym naprawdę była twoja. Tyś na mnie nie krzyczał jak na zwierzę.
W oczach jej błyszczały łzy.
Zacząłem jej coś opowiadać. Mówiłem, że ludzie są nieszczęśliwi. Że ja umrę i ona umrze. Że nie wiadomo po co wyłoniła się z brudnej miazgi świata myśl. Mówiłem, że miliony kobiet znajduje się w takim położeniu.
– Mnie namawiają, żebym jechała do Rygi – mówiła mi – ale boję się. Rózia jeździła do Odessy. I jak wróciła!… Śliczna dziewczyna była. A teraz co. Szkielet – taka chuda, i kaszle. A co opowiada. Pięciu, sześciu gości co noc. A w dzień, jak się trafi. A najgorsi to są marynarze. A ja się dowiedziałam, że Ryga także port. Ale pewnie trzeba będzie jechać. Tu też źle. I nic nie można zebrać. Ach, żeby pojechać do dużego miasta. I mieć tylko jednego kochanka. Ale musiałby być pan, chodzić w cienkiej, pachnącej koszuli.
I tak siedzieliśmy przy sobie otuleni kołdrą, na wpół nadzy. Przez otwarte okno dolatywały dźwięki harmoniki. Ktoś pijany śpiewał ochrypłym głosem. Nagle rozległ się krzyk.
Bejła drgnęła…
– To krzyczy Lia – rzekła. – Ją dzisiaj Jankiel do stanowego 58 58 stanowy , właśc. prystaw stanowy (z ros.) – okręgowy urzędnik policji w Rosji carskiej, sprawował władzę nad stanem, okręgiem policyjno-administracyjnym złożonym z kilku gmin; 2–3 stany tworzyły powiat (ujezd). [przypis edytorski]
prowadził. On, jak jest pijany, zawsze harapnikiem 59 59 harapnik – harap, bicz z krótką rękojeścią i długim plecionym rzemieniem. [przypis edytorski]
bije. – Plecy jej drżały wstrząsane nerwowym dreszczem. – On i jeszcze jeden akcyzny 60 60 akcyzny (z ros.) – w carskiej Rosji urzędnik skarbowy zajmujący się dochodami z akcyzy. [przypis edytorski]
. Zamkną okiennice, spuszczą rolety. Każą się rozbierać i gołej tańczyć. Jeden gra na harmonii, a drugi tańczy, a nie, to albo papierosem skórę osmali, albo harapnikiem. I żeby zapłacił choć! Ale! – Wydęła pogardliwie usta. – Co on da, co on może dać? A akcyzny jest żonaty. I raz żona go złapała tak u stanowego z Rózią; ona wtedy jeszcze do Odessy nie jeździła. Wpada i łup go w pysk, a potem Rózię. Pazurami jej całą twarz rozdrapała, a później, tak jak była, golusieńką z domu wypędziła na ulicę. Gorącą wodą oparzyć ją chciała… Myślę, że pojadę do Rygi. Tam, mówią, dom taki, gdzie same generały chodzą. I nie biją. Gospodyni nie da palcem tknąć.
– I po co to? – pytałem.
– Co po co?
– Żyć po co. No, i cóż z tego będzie, tak czy owak, tu czy tam, zestarzejesz się, zniszczy cię to życie. I co?…
Nie mogła zrozumieć.
– Czasami dorobi się która, a czasami oficer się zakocha, do domu weźmie. A zresztą co? Jak ja teraz mogę inaczej. I tak przynajmniej nie gotuję, nie piorę, nie biegam z koszami po mieście. Gdybym ja jeszcze suknię miała. Do Rygi trzeba suknię: ot, taką z dekolte – pokazała – jedwabna suknia i rękawiczki, i buciki.
Zarzuciła mi ręce na szyję i siadła mi na kolanach.
– Ja ciebie pieścić, całować będę i wszystko, co chcesz, możesz ze mną robić, wszystko, co chcesz. Ale daj mi pieniędzy, daj mi dużo pieniędzy. Dziesięć rubli dasz? Co dasz?
Sięgnąłem do szuflady.
Pieniędzy nigdy mi nie skąpiono. Zgarnąłem, co miałem. Było tego pewnie ze trzydzieści rubli.
Bejła nie liczyła; poczuła w ręku, że jest dużo: więcej niż dziesięć rubli.
Z gardła jej wydarł się dziki, ptasi krzyk.
Zerwała się z moich kolan i naga tańczyć zaczęła przede mną jakiś dziwny, namiętny, szalony taniec.
Kręciło mi się w głowie.
Kiedym się obudził, Bejła spała. Leżała na wznak z rękami złożonymi pod głową. Wydawała mi się odrażająca, bezwstydna. Nie mogłem zrozumieć, jak mogłem znieść obok siebie to rozpasane, zbrukane ciało. Wstałem i zacząłem się ubierać. Bejła otworzyła oczy i popatrzyła na mnie, nie poznając. Nagle przypomniała sobie. Schwyciła ze stolika pieniądze i zaczęła naciągać koszulę…
Читать дальше