– Pani jeszcze w łóżku – mówi pokojówka.
Znajdujesz ją omdlewającą, znużoną, rozespaną, przeciągającą się. Całą noc nie spała po to, aby ciebie obudzić, położyła się na nowo po twoim odejściu, jest zgłodniała.
Ty jesteś przyczyną całego zamieszania. Jeżeli śniadanie nie gotowe, to z powodu twojego wyjazdu. To, że ona jest nieubrana, że cały dom w nieładzie, to tylko z twojej winy. Przy każdej nowej nieprawidłowości żona twoja dodaje: „Cóż, trzeba cię było obudzić tak wcześnie! Pan wstał dziś tak rano!” – oto na wszystko generalna wymówka. Każe ci się wcześnie położyć, ponieważ wstałeś tak rano.
Jeszcze po upływie kilkunastu miesięcy przypomina: „Och, beze mnie ty byś nigdy nie wstał z łóżka”. Przyjaciółkom swoim mówi: „On, wstać?!… Och, beze mnie, gdyby mnie tu nie było, nigdy by się nie zdobył na wstanie”.
Jakiś starszy pan, potrząsając szpakowatą głową, mówi: „To tylko zaszczyt pani przynosi”. Ta nieco swobodna uwaga kładzie wreszcie koniec jej przechwałkom.
Ta mała niedola powtórzona dwa lub trzy razy uczy cię żyć w samotności na łonie twojego małżeństwa, nie ze wszystkim się zwierzać, polegać tylko na sobie samym; zarazem nasuwają ci się nieraz wątpliwości, czy zalety łoża małżeńskiego równoważą jego utrapienia.
Od skocznego allegro 31 31 allegro (wł.) – dosł.: żywy, wesoły, radosny; muz.: szybkie tempo. [przypis edytorski]
kawalera przeszedłeś do poważnego andante 32 32 andante (wł.) – dosł.: zwykły, prosty, średniej jakości; w muz.: tempo umiarkowane. [przypis edytorski]
ojca rodziny.
Gdzie twój mały kabriolecik tak zwinny i lekki jak twoje serce! Parą lakierowanych drążków obejmujący angielskiego konika parskającego wesoło i rzucającego lśniącym zadem pod poczwórnym splotem liców, którymi (wiedzą o tym Pola Elizejskie!) umiałeś kierować z taką elegancją i wdziękiem! Niestety! W miejsce tego pełnego kokieterii zaprzęgu przychodzi ci prowadzić ciężką normandzką kobyłę o charakterze statecznym i łagodnym.
Nauczyłeś się cnoty cierpliwości, jaka przystała ojcu rodziny i nie zbywa 33 33 nie zbywać na czym – nie brakować czego. [przypis edytorski]
ci bynajmniej na sposobności do okazania jej. Stąd i na obliczu twoim widnieje wyraz powagi.
Koło ciebie, na koźle, zasiada służący, który widocznie, podobnie jak i twój wehikuł, pełni dwojakie obowiązki. Pojazd ten, o czterech kołach, umieszczony na resorach angielskich, jest pękaty z kształtu i przypomina szalupę roueńską 34 34 Rouen – miejscowość i gmina we Francji, w górnej Normandii; tu forma przym.: roueńska (szalupa). [przypis edytorski]
; zaopatrzony jest w szyby i mnóstwo innych praktycznych urządzeń. Otwarty powóz w dni pogodne, staje się zamkniętą landarą 35 35 landara – ciężka i duża kareta podróżna, (pot.): niezgrabny pojazd. [przypis edytorski]
w czasie słoty. Lekki na pozór, obciążony jest zawartością sześciu osób – okoliczność bynajmniej nie obojętna dla twego jedynego konia.
Z głębi powozu wychylają się, niby dwa kwiaty, twoja żona – rozkwitła róża i jej matka – malwa o bogato rozkładających się płatkach. Te dwa kwiaty żeńskiego rodzaju szczebiocą i rozmawiają o tobie, w czasie gdy hałas kół i twoja skupiona uwaga woźnicy pomnożona troskliwością ojca rodziny, nie pozwalają ci słyszeć treści rozmowy.
Na przednim siedzeniu mieści się zgrabna piastunka z małą dziewczynką na kolanach; obok niej chłopiec, ustrojony w czerwoną koszulę w zakładki. Pociecha ta wychyla się nieustannie z powozu, drapie się 36 36 drapać się – tu: wdrapywać się. [przypis edytorski]
na poduszki siedzenia, czym już tysiąc razy ściągnęła na siebie sakramentalne słowa: „Adolfku, bądź grzeczny” lub: „Ostatni raz biorę cię na spacer!” – słowa, o których wie, iż są czczą pogróżką wszystkich matek.
Biedna mama znudzona jest niesłychanie w duchu tym rozpuszczonym chłopcem; dwadzieścia razy miała się już unieść i dwadzieścia razy uspokoiła ją twarzyczka małej uśpionej dziewczynki.
„Jestem matką” – powiada sobie. I wreszcie udaje się jej poskromić swego małego Adolfka.
Doprowadziłeś do skutku bohaterski projekt, aby wywieść na spacer całą swoją rodzinę. Wyjechałeś rano z domu, gdzie wszystkie średnio zamożne małżeństwa cisnęły się do okien, zazdroszcząc ci przywileju płynącego z twoich stosunków majątkowych, a dającego ci możność wyjechania na miasto i powrotu do domu bez pośrednictwa publicznych dorożek. I oto przepędziłeś nieszczęśliwą normandzką szkapę przez cały Paryż do Vincennes, z Vincennes do Saint Maur, z Saint Maur do Charenton, z Charenton naprzeciw nie wiem już jakiej wysepki, która wydała się twojej żonie i teściowej piękniejszą niż wszystkie widoki, po jakich je obwoziłeś.
– Jedźmy do Maisons!… – wykrzyknęły obie panie.
Jedziesz więc do Maisons koło Alfort. Powracasz lewym brzegiem Sekwany, wśród tumanów iście olimpijskiego kurzu, odznaczającego się czarnością sadzy. Koń wlecze z wysiłkiem twoją rodzinę; niestety! Dawno wyzułeś się już z wszelkiej miłości własnej, patrząc na jego zapadłe boki i kości sterczące po obu stronach brzucha; sierść jego zmierzwiona jest od potu obsychającego kilkakrotnie i który, zmieszany z kurzem, pokleił jego sukienkę w małe sterczące kosmyki, nadające jej nader smutny wygląd. W tej chwili koń przypomina z wejrzenia rozgniewanego jeża; boisz się, aby się nie ochwacił, popędzasz go batem z pewną melancholią, którą on zdaje się rozumieć, gdyż potrząsa głową niby szkapa woziwody, znużona swą opłakaną egzystencją.
Zależy ci na tym koniu bardzo; jest doskonały i kosztował tysiąc dwieście franków. Gdy się ma zaszczyt być ojcem rodziny, umie się cenić tysiąc dwieście franków, tak jak ty cenisz tego konia. Przeczuwasz straszliwą cyfrę nadzwyczajnych wydatków, w razie gdyby trzeba dać chwilowy wypoczynek twemu rumakowi. Ty musisz przez dwa dni załatwiać swoje sprawy najętą dorożką. Żona twoja zacznie się krzywić i grymasić, że jest uwięziona w domu; w końcu weźmie sobie powóz. Choroba konia da przyczynę do różnych nadzwyczajnych pozycji w rachunku twego jedynego masztalerza 37 37 masztalerz (daw.) – starszy stajenny mający w dworskich stajniach nadzór nad służbą i końmi. [przypis edytorski]
, którego, jak każdej rzeczy jedynej, musisz dobrze pilnować.
Wszystkie te myśli wyrażają się w łagodnym ruchu, jakim opuszczasz swój bat na boki zwierzęcia brnącego w tumanach czarniawego kurzu.
W tej chwili mały Adolfek, który już nie wie, co ma z sobą począć w tej ruchomej arce, zwinął się smutnie w kąciku poduszek.
– Co ci jest, dziecko? – pyta zaniepokojona babcia.
– Głodny jestem. – odparło dziecko.
– Głodny jest. – rzekła matka do córki.
– Jakżeżby nie miał być głodny? Jest wpół do szóstej, nie jesteśmy jeszcze nawet przy rogatce, a jedziemy już od dwóch godzin!
– Twój mąż mógł nas był wziąć na obiad gdzieś za miastem.
– Widocznie woli nadłożyć dwie mile, umęczyć konia i wrócić do domu.
– I kucharka miałaby wolną niedzielę. Ale ostatecznie Adolf ma słuszność. Zawsze to jest oszczędność zjeść obiad u siebie. – odparła teściowa.
– Adolfie – wykrzykuje twoja żona, podrażniona słowem oszczędność. – jedziemy tak wolno, jakbyś chciał nas doprowadzić do morskiej choroby, a w dodatku, wleczesz nas, jakby umyślnie, w tych kłębach czarnego kurzu. O czym ty myślisz? Moja suknia i kapelusz będą zupełnie na nic!
Читать дальше