– Nasze matki dość wyraźnie opisały sobie domy, w których mieszkają. Dlatego trafiłem!
Dlatego i ja na niego czekałam. W życiu nie myślałam tak intensywnie, jak w tej chwili. Pierścionek wyjęłam z torebki. Marcin nie widział go na moim palcu nawet przez chwilę. Nieznośne było to jego kpiące spojrzenie.
– Proszę bardzo. – Podszedł do mnie, ciągle trzymając pierścionek na otwartej dłoni. Uśmiechnęłam się.
– To nie mój pierścionek. Bardzo żałuję, bo ładny…
Dłoń zacisnęła się gwałtownie. Nasze role odwróciły się. Nikczemna, teraz ja patrzyłam na Marcina szyderczo. Przegrałam pierścionek, ale wygrałam partię… Oparłam się plecami o szafę i czekałam. Następna kwestia należała do Marcina. Nie zazdrościłam mu. Suflera nie było.
– A… gdybym przymierzył? Tak jak pantofelek Kopciuszka?
Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Marcin wsunął mi pierścionek na palec. Zatrzymał się przy stawie. Marcin nie mógł wiedzieć, że nosiłam go zawsze na małym palcu. Był to srebrny pierścionek z dużym kwarcytem, który najlepiej wyglądał na małym palcu!
– Trzeba szukać dalej! – roześmiałam się. – Ja najwyraźniej jestem tylko niedobrą siostrą. Wsunął pierścionek do kieszeni.
– Miałem najlepsze intencje! – zapewnił,
– Nie wątpię i dziękuję!
Marcin spojrzał w okno. Jaskrawiło się tam niebo pięknego dnia.
– Nie szkoda pogody na siedzenie w domu? – spytał.
– Szkoda – przyznałam – i właśnie idę na przystań.
– Ja także idę na przystań, może wyjdziemy razem?- zaproponował gładko.
– Możemy.
Zbyt wiele obiecywałam sobie po tej wspólnej drodze. Marcin szedł obok mnie, małomówny, z neurastenicznym spojrzeniem. Pożegnaliśmy się przy wejściu na przystań, nikt mnie z nim nie widział, ani Ewka, ani Tomasz. I nikomu nie opowiedziałam o tej historii. Nawet Miśce. Następny dzień nie przyniósł nic nowego. Dopiero w piątek spotkałam Marcina przy kiosku "Ruchu". Stał w olbrzymim ogonie po czasopisma. Skinął ręką, kiedy zauważył, że mam zamiar praworządnie ustawić się w kolejce.
– Ta pani stała za mną! – obwieścił gromko, na pewno nikt nie uwierzył, ale jakoś i nikt nie zaoponował.
– Tu jest twoje miejsce, Mada! – powiedział przesuwając się trochę do przodu.
Po raz pierwszy zwrócił się do mnie po imieniu. Kupił ostatni numer "Magazynu Polskiego", dla mnie już zabrakło.
– Weź, jak przeczytasz, to mi oddasz – zaproponował.
Wzięłam. Wracając usiedliśmy na ławce, tej samej, na której kiedyś siedziałam z Miśką. Automatycznie zaczęłam przerzucać kartki "Magazynu" – i zatrzymałam się przy którymś z artykułów. Marcin zajrzał do "Panoramy". Kiedy skończyłam czytać, ogarnęły mnie refleksje: bo było tak zwyczajnie! Po prostu siedząc na ławce pod kościołem przeglądaliśmy prasę, nie siląc się na żadne rozmowy. Postawiłam na swoim i teraz spotykając Marcina, będę mogła wołać spokojnie: "Cześć, Marcin! Co u ciebie?" A przecież tylko o to mi chodziło, o nic więcej! Uparłam się, że go poznam i proszę bardzo – poznałam! Babcia Emilia powiedziałaby kategorycznie: "Uważam sprawę za załatwioną, koniec dyskusji!" Ale we mnie było ciągle jakieś napięcie, coraz mniej satysfakcji, coraz więcej łagodnej, spokojnej życzliwości dla Marcina. Trzepnął ręką w płachtę "Panoramy" i roześmiał się.
– Spójrz! Fenomenalny dowcip! – podsunął mi do obejrzenia jakiś rysunek.
Obejrzałam. Zegar na kościele wydzwonił czwartą. Złożyłam pisma.
– Na czwartą umówiłam się na kortach. Ty grasz w tenisa, Marcin?
– Gram. Ale was jest straszna gromada. Nie lubię tego.
– Pustelnik?
– Pustelnik? – roześmiał się. – Nie, po prostu nie mam na to ochoty. Mogę cię odprowadzić, jeżeli chcesz. Wstaliśmy. Marcin wziął moją rakietę.
– Macie jakieś plany na jutrzejsze przedpołudnie? – zapytał.
– Kajaki. Czemu?
– Jutro przed południem moglibyśmy zagrać kilka setów… ale ty pewnie wolisz kajaki?
Zawahałam się.
– O key – uprzedził moją decyzję – kajaki to wspaniała rzecz! Rozumiem!
Ale ja nie rozumiałam. Na nasz widok Miśka wpakowała piłkę w siatkę i stanęła jak wryta. Ewa przyglądała się Marcinowi z ogłupiałym wyrazem twarzy. Marcin swobodnie wymachując rakietą kroczył obok mnie z miną doskonale obojętną. Ukłonił się Miśce, ukłonił się Ewie i oddając mi rakietę powiedział:
– Do zobaczenia, Mada, dziękuję!
Stojący przy siatce Tomasz odwrócił się gwałtownie. No tak! To nasze wejście wywarło odpowiednie wrażenie. Niestety! Prawie zupełnie przestało mi na tym zależeć, chociaż skłamałabym twierdząc, że nie sprawiło mi pewnej przyjemności.
– Ho, ho – powiedziała Miśka schodząc z kortu – jak l tego dokonałaś?
Zbliżył się Tomasz.
– No i cóż ten milczący Romeo? Gardzi naszym towarzystwem?
Zrobiło mi się trochę głupio, bo rzeczywiście wyglądało na to, że Tomek ma rację. Trzeba przyznać: kiedy poznał czarnowłosą Inez, potrafił wciągnąć ją do naszej paczki i wsiąknęła w nią bez specjalnych trudności, raczej z wyraźnym zadowoleniem, chociaż była ciut inna niż my wszystkie.
– Gardzi? – tłumaczyłam mętnie – skąd! Po prostu nie ma ochoty! – nieoględnie zacytowałam Marcina.
Tomasz pogardliwie machnął ręką.
– Bez łaski! – mruknął i odszedł w stronę Julka i Maćka, którzy grali na sąsiednim korcie.
– Zwariowałaś? – rozzłościła się Miśka. – Dlaczego zrażasz do niego?
– Zraziłam cię? Ty też czujesz się dotknięta?
Miśka wzruszyła ramionami. Nie zapytała o nic więcej.
– Grasz? – zawołała do niej Ewa.
– Gram! – Miśka podeszła do siatki i przez chwilę rozmawiały stojąc blisko siebie. Nie słyszałam ani słowa. Potem zaczęły grać. Czułam żal do Miśki, ale wiedziałam świetnie, że to z mojej winy wszystko tak głupio wypadło. Po chwili wrócił Tomasz.
– Tamta para na chwilę zwalnia trzeci kort – zakomunikował mi sucho – ten facet w szortach i ruda cizia, możemy grać po nich.
– Nie będę grała, przepraszani cię! Na pewno zaraz nadejdzie Inez, zostawię ci rakietę.
– Inez nie umie grać.
– To ją naucz. Mówiła mi, że chętnie zaczęłaby się uczyć, tylko nie ma sprzętu. Tak powiedziała: sprzętu! Zostawię jej zatem mój sprzęt i tylko mi go odnieś do chaty dziś wieczorem, bo chcę go mieć na rano.
– Rano idziemy na kajaki, zapomniałaś? Kajaki!
– Nie pójdę! – powiedziałam kategorycznie, miotana wściekłością.
Tomasz przyjrzał mi się uważnie.
– Masz inne propozycje?
– Mam. Ciekawsze! – odparłam zjadliwie.
– Hm… – mruknął i przez chwilę zastanawiał się nad czymś – no, tak… no, oczywiście! Na siłę nie będziemy cię ciągnąć!
Miśka przerwała grę. Szybko zbliżyła się do nas.
– O co znowu chodzi?
– Ona nie chce jutro iść na kajaki – wyjaśnił Tomasz. – Mówi, że ma inne propozycje. A ja na to, że nie będziemy jej ciągnąć na siłę. Normalna rozmowa, o nic nie chodzi!
Miśka wzięła mnie pod rękę.
– Zagraj z Ewą, Tomasz! Mada, chodź, pogadamy!
– Dobrze, ale ja idę w tamtą stronę – skierowałam się do wyjścia z kortów.
– Wygłupiasz się – powiedziała Miśka łagodnie.
Nie musiała mi tłumaczyć, sama czułam, że się wygłupiam.
– Co ci się stało, Mada? Czemu jesteś jak osa? Czy to nasza wina, że ten cały Marcin nie chce się z nami zadawać? Nie chce, to nie, i sprawa załatwiona. Głupie pięć minut i zaraz odwracasz kota ogonem!
Читать дальше