– Ale jeśli… – zaczął Dmitri.
– Nie ma czasu na “jeśli”! – krzyknął Rudi. – Słyszysz, jak walą w drzwi? Zostały nam sekundy.
– Dobrze – Dmitri nie wahał się dłużej. Gwardziści pędzili pewnie także do głównego wejścia. – Prowadź ich, Rudi. My z Eleną zejdziemy do katakumb. Jeśli pójdą za nami, zyskacie czas. Elena, trzeba zostawić coś, co naprowadzi ich na nasz trop. Daj twój pantofel.
– Zgubię go uciekając, niczym Kopciuszek – powiedziała Elena zdejmując pantofel i zdobyła się nawet na uśmiech. – Idź już, Rudi, spieszcie się!
– Tędy! – zawołał Rudi. – Za mną!
Biegł przez kościół do dzwonnicy po drugiej stronie. Bob, Pete i Jupiter za nim. Elena i Dmitri szli spiesznie ku drzwiom w głębi kościoła, prowadzącym do katakumb.
Bob zaczął kuleć i został w tyle. Z przemęczenia rozbolała go noga, na której do niedawna nosił aparat usztywniający, po fatalnym złamaniu. Ale pozostali zatrzymali się i Bob, kulejąc z każdym krokiem coraz bardziej, dogonił ich. Weszli do pomieszczenia podobnego do tego, które opuścili. Tu również nie było sufitu. Z góry zwieszała się tylko jedna gruba lina, zabezpieczona uchwytem w ścianie. Na górę wiodły podobne schody, obudowane żelazną kratą.
Rudi uwolnił linę z uchwytu i wbiegł na schody.
– Chodźcie! – wołał. – Szybko! Na górę.
Pete wziął Boba pod ramię i tak rozpoczęli szaloną wspinaczkę.
Rozdział 15. Dzwon księcia Paula
Bob pokonywał z wysiłkiem strome schody. Rudi spostrzegł, jak mu ciężko. Przystanął i podał mu koniec sznura z koca ze słowami:
– Trzymaj się tego. Pomogę ci.
Teraz, gdy Rudi ciągnął go, uczepionego sznura, Bobowi szło się znacznie lżej. Przeszli jedno piętro, drugie. Gwardzistów wciąż jeszcze nie było na ich tropie. U szczytu trzeciego piętra zatarasowała im przejście potężna furta. Pchnęli ją i otworzyła się opornie, ze zgrzytem. Gdy przez nią przeszli, Rudi zasunął gruby żelazny skobel.
– To ich zatrzyma – powiedział. – W dawnych czasach nawet kościół bywał szturmowany przez wojska. Księża chronili się wówczas na dzwonnicy, zamykając za sobą furty. Są jeszcze dwie.
Zamykali właśnie drugą furtę, gdy na dole do dzwonnicy wtargnęli gwardziści. Dostrzegli uciekinierów i wbiegli za nimi na schody. Ale musieli się zatrzymać przy pierwszej furcie. Potrząsali nią bezskutecznie i wykrzykiwali rozkazy, by przyniesiono narzędzia do cięcia żelaza.
– Nieprędko się przebiją – dyszał Jupiter, gdy spiesznie pięli się w górę. – Ale tak czy inaczej, niewiele mamy czasu.
Byli już powyżej kopuły. Widzieli ulicę w dole i poruszające się na niej miniaturowe figurki ludzi i malutkie samochody. Wszystko tam wyglądało zwyczajnie, lecz tu na dzwonnicy toczyła się walka. Tu był wróg, którego musieli pokonać.
Dotarli wreszcie do otwartej galerii na szczycie dzwonnicy, gdzie na potężnej belce pod spiczastym dachem zawieszony był dzwon księcia Paula. U wejścia na galerię była trzecia furta. Zatrzasnęli ją i zaryglowali. Stado gołębi, wystraszonych hałasem, sfrunęło z balustrady.
Chłopcy stanęli, łapiąc oddech. Na dole gwardziści atakowali pierwszą furtę z hukiem i zamieszaniem, ale bez skutku.
– Zaraz poślą po specjalistę – powiedział Rudi. – Lepiej zaczynajmy. Pomyślmy, jak uruchomić ten dzwon. Och, przede wszystkim trzeba wciągnąć na górę linę. Może im przyjść do głowy, żeby ją zamocować na dole.
W podłodze galerii była spora dziura, przez którą przechodziła lina. Rudi stanął pod dzwonem, chwycił linę i zaczął ją ciągnąć. Pete i Jupiter pospieszyli z pomocą i wkrótce leżała na górze w wielkich zwojach, jak włochaty wąż. Gdy lina sunęła w górę, gwardziści na dole podnieśli krzyk, ale spostrzegli się za późno i nie zdołali pochwycić jej dyndającego końca.
Mając linę na górze, chłopcy zabrali się do dokładnych oględzin dzwonu. Miał rozmiary imponujące. Wokół krawędzi biegł łaciński napis. Lina przechodziła przez koło umieszczone na boku dzwonu. Obrót koła powodował rozkołysanie dzwonu, wtedy wewnętrzne ściany uderzały w jego potężne serce. To skonsternowało chłopców. Zetknęli się dotąd tylko z małymi dzwonami, które biły przez rozhuśtanie samego serca.
– O rany – powiedział Pete, szacując wzrokiem rozmiary dzwonu – jak nam się uda to uruchomić?
– Stąd, na górze, nie da się tego zrobić zwykłym sposobem – odrzekł Jupiter z namysłem. – Musimy odchylić w bok sam dzwon, a potem będziemy ciągnąć serce tak, żeby w niego uderzało. To powinno się udać.
Wszyscy czterej złapali linę dzwonu. Na sygnał Jupitera zaczęli ciągnąć. Powoli koło obróciło się i ciężki dzwon przechylał się, aż zawisł przekrzywiony tak, że jego serce znalazło się o centymetry od klosza.
Rudi owinął linę wokół jednego z ozdobnych filarów galerii. Zamocował ją dość silnie, by utrzymywała dzwon w tej niezwykłej pozycji. Dokonawszy tego, odpoczęli przez chwilę.
Słońce wyszło zza chmur i przez otwartą galerię dzwonnicy powiało świeżością. Gołębie zataczały koła z trzepotem skrzydeł, przysiadały na balustradzie i znów odtruwały z głośnym świergotem.
– Która godzina? – zapytał Jupiter.
Rudi spojrzał na zegarek.
– Za dwadzieścia ósma. Dwadzieścia minut do mowy premiera w radiu i telewizji. Musimy się spieszyć.
– Co za szczęście, że wciąż mamy nasz sznur z koca – powiedział Jupiter po namyśle. – Trzeba go zawiązać wokół serca, a potem je rozkołysać.
Zarzucenie pętli sznura na gruszkowate serce dzwonu zajęło im zaledwie minutę. Zaciągnęli ją dobrze i Rudi z Pete'em, jako najsilniejsi, cofnęli się i pociągnęli sznur. Serce zakołysało się i uderzyło w dzwon.
Głęboki, donośny dźwięk niemal ich ogłuszył. Bob wyjrzał w dół. Ludzie na ulicy obracali głowy i patrzyli w górę ze zdziwieniem.
– Uszy nam popękają! – krzyknął Jupiter. – Szkoda, że nie mamy waty, żeby je zatkać! Bob, Pete, macie chusteczki?
Wygrzebali chusteczki z kieszeni i podarli je w małe kwadraty. Każdy kawałek zwinęli w kulkę i wetknęli do uszu. Tak zabezpieczeni zdwoili wysiłki, by bił legendarny dzwon księcia Paula.
Pete i Rudi wykonywali większość zadania. Odciągając w bok serce dzwonu, a potem puszczając, wprawiali je w ruch wahadłowy i uzyskiwali serię głębokich tonów o wiele szybciej, niż gdyby się biło w dzwon normalnym sposobem. Po minucie bicie ustawało, po czym wielki dzwon dźwięczał znowu, tak głośno, że zdawało się, iż słychać go w całym księstwie Waranii. Przez samą nieregularność uderzeń, dzwon zdawał się wołać: “alarm! alarm!”
Nie słyszeli gwardzistów na dole. Mimo zatkanych uszu, ogłuszeni byli biciem dzwonu. Bob przykucnął przy balustradzie i patrzył w dół.
Na ulicy gromadził się tłum. Wciąż przybywało ludzi. Biegli, spoglądając na wieżę dzwonnicy, gdzie wielki dzwon wybijał swe gromkie przesłanie. Czy domyśla się, że książę Djaro jest w niebezpieczeństwie i potrzebuje pomocy?
Jupiter podszedł do Boba. Wskazał mu coś. W tłumie powstało zamieszanie. Kilku mężczyzn zdawało się krzyczeć, wyciągając ręce w stronę odległego pałacu. Zawrzało w ludzkiej masie, z której niczym potok zaczął się wylewać pochód ku pałacowi.
Gwardziści, dobrze widoczni w swych czerwonych mundurach, starali się wedrzeć w tłum, lecz zostali odepchnięci. Tłum rósł, mimo że mnóstwo ludzi szło w kierunku pałacu.
Wyglądało to tak, jakby zrozumiano przesłanie, odebrano wołanie o pomoc.
Читать дальше