– Rozumiem, obywatelu.
– Słuchajcie wszyscy uważnie -ciągnął dalej Chauvelin, zwracając się do żołnierzy -gdyż może nie będziemy mogli potem wymienić ani słowa. Zapamiętajcie zatem każdy rozkaz, jak gdyby życie wasze zależało od waszej pamięci. Wreszcie kto wie, czy tak nie będzie? – dodał oschle.
– Słuchamy, obywatelu -odrzekł Desgas. – Żołnierz republikański nigdy nie zapomni rozkazu.
– Ty przyczołgasz się aż do chaty i spróbujesz do niej zajrzeć. Jeżeli Anglik już tam się znajduje, zagwizdaj krótko i głośno. Będzie to hasłem dla twoich towarzyszy i wówczas wy wszyscy – dodał zwracając się znów do żołnierzy – otoczycie śpiesznie chatę i wejdziecie do niej. Niech każdy z was schwyci jednego z tych zdrajców, ale tak szybko, aby nie zdołali wyciągnąć szabli lub strzelić z pistoletu. Jeżeli który z nich się będzie bronił, to postrzelcie go w nogę lub w rękę, ale pod żadnym warunkiem nie wolno zabić wysokiego cudzoziemca. Czy rozumiecie?
– Rozumiemy, obywatelu.
– Ten człowiek, który wyróżnia się szczególnie wysokim wzrostem, okaże z pewnością silny opór. Trzeba użyć z pięciu ludzi, aby go obezwładnić.
Zapanowało krótkie milczenie, po czym Chauvelin ciągnął dalej.
– Jeżeli monarchiści będą jeszcze sami, co jest bardzo prawdopodobne, musisz przestrzec towarzyszy, czekających w pobliżu. Wszyscy razem schronicie się za skałami, otaczającymi chatę i czekajcie w grobowym milczeniu, póki nie nadejdzie wysoki Anglik. Wtedy dopiero wpadniecie do chaty, lecz nie pierwej niż cudzoziemiec przekroczy próg. Pamiętajcie, że musicie być ostrożni jak wilk w nocy, gdy krąży dokoła kurnika. Chodzi o to, aby monarchiści nie domyślili się niczego. Strzał z pistoletu, krzyk, zawołanie z ich strony wystarczyłoby może, aby ostrzec Anglika, by nie zbliżał się do chaty. A przecież zadaniem waszym jest ujęcie go w ciągu dzisiejszej nocy – dodał z naciskiem.
– Dokładnie wykonamy twoje rozkazy, obywatelu.
– Ruszajcie zatem z największą ostrożnością, a ja pójdę za wami.
– A co stanie się z Żydem, obywatelu? – zapytał Desgas, podczas gdy żołnierze jak ciemne cienie zaczęli schodzić po wąskiej i urwistej ścieżce wzdłuż skały.
– Ach, prawda, zapomniałem na śmierć o Żydzie! – rzekł Chauvelin i zwróciwszy się w jego stronę, zawołał groźnie: -Chodź tu, ty, jak się tam nazywasz, Aronie, Mojżeszu czy Abrahamie – rzekł do starca, który stał spokojnie przy swojej szkapie jak najdalej od żołnierzy.
– Beniamin Rosenbaum, za pozwoleniem waszej wysokości -odrzekł pokornie.
– Cicho bądź i słuchaj moich rozkazów. A radzę ci, abyś je wypełnił.
– Słucham, wasza wysokość.
– Trzymaj za zębami przeklęty język, mówię ci. Pozostaniesz tutaj, słyszysz? Pozostaniesz z koniem i wózkiem aż do naszego powrotu. Nie wolno ci wydać najmniejszego dźwięku, a nawet głośniej oddychać. Nie wolno ci opuszczać tego stanowiska pod żadnym pozorem, póki nie dam ci innego polecenia.
– Ależ, wasza wysokość… – zaprotestował Żyd z rozpaczą.
– Nie ma tu żadnego ale -przerwał Chauvelin tonem, który dreszczem przerażenia wstrząsnął bojaźliwym starcem – jeżeli po moim powrocie nie znajdę ciebie tutaj, to zapewniam cię uroczyście, że gdziekolwiek spróbujesz się skryć, wynajdę cię i spotka cię kara natychmiastowa i straszna. Czy słyszysz?
– Ależ, wasza ekscelencjo…
– Czy słyszałeś, co powiedziałem?
Żołnierze znikli już w ciemności; trzej mężczyźni stali na opustoszałej drodze, a Małgorzata za płotem słuchała rozkazów Chauvelina, jak gdyby to był jej własny dekret śmierci.
– Zrozumiałem, wasza wysokość
– zaprotestował znów Żyd, próbując zbliżyć się do dyplomaty – i przysięgam na Abrahama, Izaaka i Jakuba, że wypełnię co do joty rozkazy waszej wysokości i że nie ruszę z tego miejsca, póki wasza wysokość nie raczy rzucić na swego powolnego sługę jasności swego spojrzenia, ale pamiętaj, że jestem biednym, już bardzo starym człowiekiem. Moje nerwy nie są tak silne, jak nerwy młodego żołnierza i jeżeli nadejdą nocni zbóje, szukający zdobyczy na tej opustoszałej drodze, krzyknę może lub ucieknę ze strachu… czyż i wówczas zostanę pozbawiony życia lub okropna kara spadnie na moją biedną starą głowę za tak mimowolne przestępstwo?
Żyd istotnie zdradzał straszne przerażenie. Trząsł się od stóp do głów. Trudno było tego człowieka pozostawić samego na odludnym miejscu. Biedak miał rację. Nie panując nad przerażeniem, mógł krzyknąć, co byłoby dostateczną przestrogą dla chytrego "Szkarłatnego Kwiatu". Chauvelin zamyślił się.
– Czy sądzisz, że twój koń i wózek mogą tu pozostać bez ciebie? – zapytał twardo.
– Zdaje mi się, obywatelu -wtrącił Desgas – że byłoby to najrozsądniejsze i że lepiej pozostawić wózek bez tego brudnego, tchórzliwego starca. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że przy pierwszej sposobności ucieknie jak zając lub zacznie krzyczeć wniebogłosy.
– Dobrze, ale co zrobić z tą pokraką?
– Odesłać go na powrót do Calais.
– Nie możemy tego uczynić, gdyż potrzebny nam będzie za chwilę do przewożenia rannych -rzekł chmurnie Chauvelin.
Zapadło znów milczenie. Desgas czekał na postanowienie swego przełożonego, a stary Żyd wzdychał ciężko koło szkapy.
– A więc, leniwy, stary tchórzu – odezwał się wreszcie Chauvelin – nic nam nie pozostaje innego do uczynienia, jak zabrać cię z nami. Obywatelu Desgas, wpakuj tę oto chustkę do ust tego obywatela.
Chauvelin podał chustkę Desgasowi, który natychmiast wykonał rozkaz. Beniamin Rosenbaum dał sobie zakneblować usta bez oporu. Widocznie wolał oddać się tej przykrości, niż tkwić samotnie w ciemności na szosie Saint Martin. Następnie trzej mężczyźni ruszyli w drogę jeden za drugim po wąskiej ścieżce.
– Prędzej – rzekł niecierpliwie Chauvelin. – Straciliśmy już i tak za dużo drogiego czasu.
Po chwili sprężyste kroki Chauvelina i Desgasa i odgłos ciężkich butów starego Żyda umilkły w oddali.
Małgorzata nie straciła ani jednego słowa z rozkazów dyplomaty. Wytężyła wszystkie myśli, aby w całej pełni objąć położenie, które było istotnie rozpaczliwe. Garstka ludzi czekała na swego zbawcę, nieświadomego, jakie sidła zastawiono na niego w tę ciemną noc na opustoszałym wybrzeżu, by zgubić bezbronnych ludzi, nie przeczuwających zasadzki. Wśród tych skazańców jeden był jej mężem, którego ubóstwiała, a drugi bratem, którego kochała. Zapytywała w duchu, jaki będzie los tamtych, czekających również spokojnie na wyzwolenie, gdy śmierć czyhała na nich ze wszystkich rozpadlin skalnych, otaczających samotną chatę.
Na razie nie mogła uczynić nic innego, jak iść za żołnierzami i Chauvelinem. Gdyby nie lęk, że zgubi drogę, pobiegłaby naprzód, znalazła ten drewniany szałas, przestrzegła na czas zbiegów i walecznego bohatera.
Wahała się, czy nie należy przeraźliwie krzyknąć, by ostrzec męża oraz jego przyjaciół, którzy mogliby jeszcze uciec, zanim będzie za późno; lecz nie wiedziała, w jakiej odległości znajduje się od chaty i czy jej głos dojdzie do uszu skazańców. Zadrżała na myśl, czy żołnierze nie zakneblują jej ust jak Żydowi i czy nie stanie się bezbronnym jeńcem w rękach katów?
Bez szelestu przemykała wzdłuż płotu. Zrzuciła obuwie, a pończochy jej rozpadły się w strzępy. Nie odczuwała ani bólu, ani zmęczenia. Chciała za wszelką cenę połączyć się z mężem i ta żelazna wola zabijała w niej każde cierpienie fizyczne, zaostrzając jej postanowienie.
Читать дальше