– A co się stało z jej bratem, Peterem, czy jak mu tam? Myślałem, że miał z tym coś wspólnego.
– Z tego co wiem, ukrywa się, jak zwykle. Nie pojawił się nigdzie. Przez jakiś czas pracował dla firmy telekomunikacyjnej, ale rzucił pracę. Nikt nic o nim nie wie, ani Sam, ani jej ojciec, nawet urząd skarbowy.
– Dlaczego?
– Może po prostu ceni sobie prywatność.
– Albo to ćpun.
– Mamy ich tu sporo. – Bentz wyjrzał przez okno – Moim zdaniem, Samanta i jej ojciec nie dowiedzą się o nim niczego, aż kiedyś pojawi się u nich koroner…
– Więc to tyle – powiedział Monotya. – Sprawa zamknięta.
– Mamy jeszcze kilka niewyjaśnionych rzeczy – oznajmił Bentz. – Nadal chcę porozmawiać z tymi, którzy zniknęli nagle, kiedy zaczęły po¬jawiać się ciała. Wspólłokatorki, byli mężowie, alfonsi. Wydąje mi się, że wszyscy są czyści, tylko mieli inne sprawy na sumieniu i nie chcieli, żeby się przy okazji wydały, dlatego postanowili zniknąć. – Pomyślał o alfon¬sie, Marcu Duvallu i o Słodkiej Cindy. Prędzej czy później, znajdzie ich, szczególnie Duvalla. – Ogólnie rzecz biorąc, jest już po sprawie.
– Dobrze. – Reuben stanął na baczność. – Więc skończyliśmy. Może powinniśmy to uczcić dziewięcioprocentowym piwem.
– Mamy jeszcze kilka nierozwiązanych morderstw – przypomniał mu Bentz i zerknął na ekran komputera, gdzie widniały zdjęcia dwóch kobiet; jednej, która została podpalona i jej ciało podrzucono przed po¬mnikiem Joanny D'Arc, i tej drugiej, Cathy Adams – striptizerki, stu¬dentki i prostytutki, którą znaleziono w jej własnym mieszkaniu z ogo¬loną głową.
Miała prawie tyle samo lat, co jego córka. Ta myśl nie dawała mu spokoju, ale jego mała była wspaniałym dzieckiem.
– Rozwiążemy pozostałe morderstwa – powiedział zawsze. pewny siebie Montoya.
– Mam nadzieję. – Bentz nie był przekonany. Coś mu podpowiada¬ło, że po ulicach miasta chodził jeszcze jeden seryjny morderca. Jeszcze jeden chory drań, który uprawiał dziwne rytuały. Zostawiał znaki? Miał nadzieję, że się myli i dwie sprawy leżące na biurku nie mająze sobąnic wspólnego. A jednak… miał przeczucie, że tak.
Do diabła z tym wszystkim.
– Nie wiem jak ty, ale ja dziś idę to uczcić. Nieodwołalnie.
– To chyba dobry pomysł – zgodził się Montoya.
– Świetny. Hej… która godzina? – Zerknął na zegarek, podróbkę ro- leksa, a potem podszedł do szatki z aktami, włączył radio i popłynęły pierw¬sze takty A Hard Day s Night i rozległ się gorący głos Samanty Leeds.
– Dobry wieczór Nowy Orleanie, mówi doktor Sam w WSLJ. Slu¬chacie programu Nocne wyznania. Dziś pomówimy o szczęściu…
***