Nagle usłyszeli jakiś hałas. Trzaskanie drzwiami. Podniesione głosy. Nie było to nic nowego w firmie McGannona, ale tym razem Molly miała wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Mimo to nie mogła oderwać wzroku od oczu Flynna. I nie chciała.
Pragnął jej. Możliwe, że pragnął wielu innych kobiet i to w tym samym czasie, ale to uczucie było dla Molly zupełnie nowe. Do tej pory nie miała nigdy do czynienia z mężczyzną niebezpiecznym czy może, określając to inaczej, tak zniewalającym. Nie rozumiała, dlaczego zwrócił na nią uwagę. Większość panów interesowała się nią przelotnie. Była dość typową przedstawicielką swojej płci, pedantką, zwolenniczką dokładnego planowania, atrakcyjną i „miłą". Wszyscy uważali, że jest miła i prawdopodobnie właśnie to słowo będzie widniało na jej grobie.
Tylko Flynn patrzył na nią inaczej. Jak na soczysty kąsek do schrupania. To było czyste szaleństwo, ale przy nim nie potrafiła myśleć normalnie. Zresztą nie było ważne w tej chwili, jaki on jest naprawdę. Liczyło się tylko to, jakie uczucia w niej obudził.
Była w nim zakochana od paru miesięcy, choć nie przyznawała się do tego nawet przed sobą. Tłumaczyła to reakcją hormonów, zainteresowaniem ciekawą osobowością, z którą ma okazję spotykać się na co dzień. Określała to, co się z nią dzieje, w przeróżny sposób, omijając to jedno słowo, którego się bała, a które najbardziej odpowiadało prawdzie.
Uniosła rękę. Jej palce prawie dotknęły szyi Flynna.
Zauważył to. Złośliwy uśmieszek zniknął z jego warg. Twarz mu spoważniała. A Flynn bardzo niewiele rzeczy traktował poważnie. Wpatrywał się w nią z napięciem. Ten pocałunek będzie zupełnie inny, pomyślała. Przedtem istniał zawsze jakiś margines bezpieczeństwa. Teraz go już nie będzie. Molly czuła, że jej serce bije głośno i pospiesznie.
Nagle usłyszała płacz niemowlęcia.
Cofnęła się i w tej samej chwili do gabinetu Flynna wtargnęła jakaś kobieta. Nie sama zresztą, bo z dzieckiem – może rocznym, które kręciło się na wszystkie strony, głośno oznajmiając światu swoje niezadowolenie. Kobieta była wzburzona i wściekła, próbując utrzymać kręcące się dziecko, torebkę i torbę z dziecięcymi rzeczami.
– Flynn, niech cię diabli! Nie chcieli mnie nawet wpuścić do ciebie. Musiałam się tutaj wedrzeć siłą, uciekając przed jakimś wariatem w płaszczu kąpielowym.
Molly zamarła. Flynn odwrócił się gwałtownie. Tuż za kobietą wpadł do gabinetu Bailey. Jego twarz była purpurowa i – rzeczywiście – miał na sobie szlafrok nałożony na ubranie. Bailey był jednym z genialnych wariatów Rynna – bardzo miłym, choć szalonym. Kiedy ogarniała go twórcza wena, nakładał swój kąpielowy płaszcz, który, jego zdaniem, przynosił mu szczęście. Nikt na to nie zwracał uwagi, nawet Molly bardzo szybko się do tego przyzwyczaiła. Bailey nie rozmawiał nigdy z obcymi, bo, zdenerwowany, zaczynał się jąkać – i teraz też z trudem starał się wytłumaczyć Flynnowi, dlaczego wpuścił tę damę.
Molly słyszała jego słowa, ale ich treść nie docierała do jej świadomości. To wszystko było takie dziwne.
Kobieta upuściła na podłogę paczkę pieluszek, a potem, wyczerpana, postawiła na podłodze dziecko, które wreszcie wolne, przestało krzyczeć i opadło na czworaki.
– Co, u licha…? – Flynn zupełnie nie mógł się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. Niełatwo było go zdziwić, ale teraz z ogromnym zainteresowaniem przypatrywał się kobiecie, nie wiedząc, co kryje się za jej przybyciem.
Gdy kobieta wyprostowała się, Molly ujrzała jej twarz. Złote włosy opadały jej na ramiona, czerwony sweterek opinał pełne piersi, obcisłe dżinsy ukazywały kilometry szczupłych nóg. Jej twarz byłaby piękna, gdyby nie ciemne sińce pod oczami i głębokie zmarszczki wokół ust.
– Lepiej nic nie mów, Flynnie McGannon! I nie udawaj, że mnie nie poznajesz. – Albo zmęczenie, albo nerwy sprawiły, że głos kobiety był przenikliwy i ostry. Molly zauważyła staranny makijaż, który nie mógł ożywić zmęczonej twarzy.
– Niczego nie udaję. Ale naprawdę nie wiem… – Flynn wpatrywał się w nią, usiłując sobie coś przypomnieć.
– Virginia – rzekła krótko. – Tuscon. Odejmij trzynaście miesięcy – tyle ma twój syn i jeszcze dziewięć, przez które go nosiłam, a może sobie przypomnisz. Ty byłeś ze znajomymi, ja też. Ale po przyjęciu znaleźliśmy się u mnie. Tego wieczoru dużo piłeś. Niestety, pamiętam to lepiej niż ty. Byłeś dobry, łajdaku. Ale żaden facet nie jest wart tej ceny.
– Syn? – powtórzył głucho Flynn i potrząsnął głową. – To niemożliwe! Mówiłaś, że się zabezpieczyłaś…
– Ha! A więc sobie przypominasz? I jakie to typowe dla mężczyzny, że pamięta to, co może go usprawiedliwić. Niby byłam zabezpieczona, brałam pigułki, ale przez parę dni miałam przerwę. I zanim powiesz, że to moja wina, muszę ci powiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi. Ty też jesteś odpowiedzialny za to dziecko…
– Słuchaj. Spróbuj się uspokoić. Nie możesz przychodzić tu tak nagle i mówić rzeczy, w które mam uwierzyć…
Virginia nic na to nie odpowiedziała. Wydawało się, że nie może przestać mówić tego, co zaplanowała. Słowa padały z szybkością salwy pocisków z karabinu maszynowego.
– Twój syn ma na imię Dylan. I od tej chwili należy do ciebie. Nawet nie wiesz, przez co przeszłam. Nikt nie wie. Od chwili poczęcia tego dziecka moje życie stało się koszmarem. Źle się czułam. Straciłam pracę. Dzieciak miał ciągle kolkę. Nie sypia w nocy, a poza tym chcą mnie wyrzucić z mieszkania. Już dłużej nie wytrzymam. Nawet nie mam czym go karmić…
– Chwileczkę. Przestań mówić i uspokój się…
– Nie. I nie próbuj dawać mi pieniędzy, bo tu nie chodzi o nie. Nie wiedziałam, czy będziesz zadowolony, że zostałeś ojcem, ale zaryzykowałam. Nie każda kobieta jest stworzona, by być matką. Próbowałam – nawet nie wiesz, jak bardzo – ale nie udało mi się. Już dłużej nie wytrzymam. Przecież ty też ponosisz odpowiedzialność. Tak długo cię szukałam…
Molly nigdy nie widziała Flynna tak spokojnego. Zazwyczaj, gdy był czymś zdenerwowany, zachowywał się bardziej hałaśliwie niż normalnie. A teraz przesunął tylko ręką po włosach i milczał.
– Przecież dobrze wiesz, że to jest niemożliwe – odezwał się po chwili. – Nie możesz wpaść sobie tutaj tak po prostu i twierdzić, że jestem ojcem tego dziecka. Widzę, że jesteś zdenerwowana, więc…
– Nie uspokoję się. Wychodzę i zostawiam cię. Z twoim synem.
– To nie jest mój syn! – Niski głos Flynna słychać było we wszystkich pokojach. Przenikliwy głos blondynki docierał tam również.
– O, tak! Jest! Wiem to na pewno. I jeśli przypomnisz sobie to, co zdarzyło się dwadzieścia dwa miesiące temu, też będziesz wiedział. Zresztą można zrobić badania krwi, które ci to udowodnią. Wierz mi, że to twój syn. – Chwyciła torebkę i wyciągnęła z niej kopertę. Papiery rozsypały się po biurku. Były tam świadectwa lekarskie, pewnie i metryka urodzenia dziecka. – Potrzebuję pracy, mieszkania. I szansy na nowe życie. I zdobędę to. Dziecko zniszczyło wszystko, co miałam. Od tej chwili ty się o nie martw.
Odwróciła się w stronę drzwi. Flynn rzucił się za nią.
– Chwileczkę. Na litość boską, przecież nie możesz tak po prostu stąd wyjść…
– Nie mogę? Popatrz tylko.
Molly nie była w stanie się ruszyć. To wszystko było takie nierealne. Cała ta awantura trwała może pięć minut, a kobieta wybiegła z biura tak szybko, jak się tu zjawiła.
Читать дальше