Wewnątrz panowały egipskie ciemności. Nikt nie odzywał się inaczej niż szeptem. Richard zaczął rozdawać latarki.
– Róbcie tak, żeby nikt z ulicy nie zauważył światła – syknął.
Zaczął przydzielać zadania – ktoś miał pomóc przy elektryczności, ktoś inny sprawdzić, czy okna są zabezpieczone, zobaczyć, co z gazem, spróbować, czy da się otworzyć tylne drzwi. Zapaliłem szluga i wyjrzałem zza desek na ulicę.
– Czy zechciałbyś nie palić przy oknie? – zapytał szorstko Richard.
– O co chodzi? Już tu jesteśmy, no nie?
– Lepiej siedzieć cicho przez parę dni, dopóki się nie urządzimy – wyjaśnił. – Im dłużej będziemy tu, zanim nas znajdą, tym większa szansa na pozostanie.
Poszedł wkręcić korki. Udałem się na górę, żeby dokończyć papierosa na półpiętrze.
Kto by pomyślał? Włamałem się do jakiegoś domu, w którym nie było nic do zabrania. Połaziłem tu i ówdzie, ale naprawdę niczego tam nie było. W ten sposób objawiło się nowe oblicze przestępczości. Nikt dotąd nie przewidział, że można kraść budynki w całości… i to nawet bez ruszania ich z miejsca.
Jerry kręcił się, rozstawiając butelki ze świecami na schodach i we wszystkich pokojach. Richard wkrótce uporał się z bezpiecznikami, ale nie wolno nam było zapalać światła, żeby ktoś nas nie zobaczył. Razem z Jerrym zaczęli wnosić tylnymi drzwiami kartony, walizki i torby. Chodziło o to, żeby jak najszybciej się zainstalować. Trudniej będzie ich wyrzucić, jeśli wypełnią dom swoimi rzeczami.
Czas się zwijać – pomyślałem.
Poszedłem spojrzeć, jak radzi sobie David, i powiedzieć do widzenia. Zastałem go w kuchni na parterze w towarzystwie Vonny. Ktoś przytargał tekturowe pudło pełne sprzętu kuchennego: patelni, talerzy, sztućców, mąki, oleju i innych rzeczy. Włączyli gaz i czekali na herbatę.
W blasku świecy pomieszczenie wyglądało zupełnie przyjemnie. Pomyślałem, że są tu dopiero od pół godziny, a już to miejsce stało się w połowie domem.
Przy blacie dostrzegłem stare krzesło. Usiadłem.
– No i co, Davidzie?
– To jest fantastyczne, panie Skolly – wykonał gest w stronę siedzących na podłodze i uśmiechnął się z zażenowaniem.
– Weź – podałem mu paczkę fajek. – Możesz robić z nich skręty razem z nowymi kumplami. – Zauważyłem, że on też palił. Chyba mu smakowało.
Wziął fajki i przyglądał się im nieufnie. Cały czas zastanawiał się, jak ma postąpić, kiedy pojawił się Richard.
– Zaklepuję sobie klienta – odezwałem się do Richarda, który roześmiał się, tak jak wypadało, chociaż nie wyglądał na uszczęśliwionego. Nie dba o to, że gniją im mózgi od trawy, ale zdecydowanie potępia palenie tytoniu.
Po raz kolejny spróbowałem się oddalić. Richard odprowadził mnie do schodów.
– Możesz być pierwszym człowiekiem, który wychodzi nowymi frontowymi drzwiami – powiedział.
Jeszcze zataczałem się od marychy. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło. Prawie stamtąd wybiegłem. Zauważyłem przechodzącą znajomą, Mary Dollery. Uśmiechnąłem się do niej.
– Dobry wieczór, Mary.
Widziałem, że patrzy to mnie, to na Richarda. Oddaliła się z nerwowym pośpiechem, jak krab na dwóch nogach.
– Jeśli będziesz miał jeszcze jakichś kandydatów, daj mi znać – przypomniał mi Richard.
– Jakoś nie widzę takich, którzy by na to zasługiwali – odparłem.
– Pełno ich na ulicach – stwierdził ze smutkiem. Jego zdaniem, jeśli czegoś nie masz, to na to zasługujesz, a jeśli masz, to okradasz kogoś innego.
– Ten cholerny skręt mało mnie nie zabił – powiedziałem z przyganą.
– Och – przestraszył się. – Nie chciałem tego.
– Zdawało mi się, że stoi nade mną moja ślubna. To był koszmar.
Richard wybuchnął śmiechem.
– Okazały się dość mocne. Dostałem je dziś wieczorem. – Spojrzał rozpromieniony na dom po drugiej stronie ulicy, a potem zmarszczył brwi, jakby sobie przypomniał, że dla mnie to nie była przyjemność. – Przepraszam.
– Nie ma sprawy. Mam nauczkę. – Powiedziałem to tak, żeby zrozumiał, jak skutecznie wyleczył mnie z chęci zostania anarchistą. Wydawał się rozżalony. Kolejny krok wstecz na drodze do Nowego Lepszego Świata.
Wręczyłem mu twiksa i pożegnałem się.
– Och, nie, nie mogę… w tym jest tłuszcz zwierzęcy – stwierdził.
– No więc sobie to zapal – odparłem. – Będziesz miał odlot.
Śmiał się do rozpuku.
Nie widziałem Davida po tym zdarzeniu. W każdym razie dość długo. Zniknął z ulicy, chyba zaopiekowali się nim. Myślę, że to bystry gość mimo wszelkich pozorów. Czuło się, że zawsze znajdzie kogoś, kto będzie miał dla niego czas.
Niby mogłem przejść się tam i rzucić okiem, ale wkrótce po tamtych zdarzeniach moje stosunki z Richardem się popsuły. Paru kumpli, którym winien byłem przysługę, musiało usłyszeć coś o tym towarze w sklepie George’a Dole’a. Wieże, telewizory, wideo – słowem, towar wart parę funtów. W zasadzie to ja im o tym wspomniałem. Jestem pewien, że Richard zrobił, co mógł, żeby przekonać swoje straszne dzieciaki do pozostawienia tych rzeczy w spokoju, ale – spójrzmy prawdzie w oczy – trzeba być Richardem, żeby nie skorzystać z takiej okazji.
Tak czy inaczej, ci moi kumple postanowili coś z tego mieć. Nadszedł któryś z tych gówniarzy, zastał ich w trakcie, no i oberwał. Niby nic poważnego, ale stracił ze dwa zęby. Richard był nieprawdopodobnie wściekły. Spotkaliśmy się na ulicy i opowiedział mi o wszystkim. Był bliski łez. Pewnie zrobiłem głupio, bo napomknąłem, że wiem to i owo.
Przecież to nie był napad na niewinną staruszkę, czy coś w tym stylu. Ten dzieciak znalazł się na terenie cudzej posiadłości. Po co ta świętoszkowatość, gdy ktoś inny robi to samo? Nie znoszę hipokryzji. Zresztą obie strony nie są od niej wolne. Znam wielu łobuzów, którzy potrafiliby cały wieczór ujadać na dzikich lokatorów. Co do mnie, to jestem zdania, że chłopak zaliczył pożyteczną lekcję. Oni żyją w krainie Nigdy-Nigdy, przynajmniej połowa z nich. Trochę kontaktu z prawdziwym życiem może im wyjść tylko na dobre.
A jednak, jak się rzekło, Richard był potwornie wściekły. Nie wiem, co według niego powinienem był zrobić. Zadzwonić na policję? Uprzedzić go, której nocy ci faceci będą się tam kręcić? Te rzeczy i tak by wyparowały, nie ma co gadać. Miałem zakapować starych kumpli, bo dali po łbie jakiemuś gnojkowi? Bzdura! Ale on po tym incydencie zaczął ode mnie stronić. Jego uprzedzenia nie działały na moją korzyść. Rozumiesz? Dla takich ludzi być przyjacielem to nie wszystko. Trzeba jeszcze być po właściwej stronie…
Po tej aferze zostało mi przyzwoite nowe wideo.
Smółka
To było największe szczęście, jakie mnie w życiu spotkało.
Nie chodziło tylko o ten dom, raczej o ludzi. Byli po prostu niezwykli. Od samego początku. Zwłaszcza Richard. Kiedy ich poznałem, zapytali najpierw, ile mam lat.
– Szesnaście – odparłem bez zastanowienia. Siedzieli sobie, pili piwo i palili skręty. Natychmiast poczułem się głupio, bo oni byli wobec siebie tacy bezpośredni, a ja… opowiadałem jakieś głupie kłamstwa! Zebrałem całą odwagę i wyrzuciłem z siebie: – Naprawdę nie mam szesnastu lat, tylko czternaście.
– Ach, tak… – odezwał się Richard.
Z jego twarzy mogłem wyczytać potępienie. Byłem pewien, że zaraz każe mi się wynosić. Wkrótce jednak się okazało, że był wstrząśnięty czymś innym. Tym, że mój ojciec pobił czternastolatka.
Читать дальше