Spali już wszyscy w miasteczku.
Wszyscy – poza nią. Priscilla słała nawet łóżko, ale pierwsze pomruki burzy zwabiły ją do kuchni. Stała teraz przy otwartym oknie i wdychała nareszcie świeże powietrze, nie zważając na to, że krople deszczu uderzają o wewnętrzny parapet i spadają na niedawno zamiecioną podłogę.
Po chwili zamknęła okno i wyszła do pokoju gościnnego, a potem na ganek. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wciąż myślała o Cooperze. Nie miała nawet pretensji do Marge. Wiedziała, że i tak przeklęta pamięć nie dałaby jej spokoju. Byłoby lepiej, gdyby jej nie obejmował. A jego pocałunek… David nigdy jej tak nie całował. I w ogóle zawsze zachowywał się jak dżentelmen i najbardziej wyrozumiały mąż. Natomiast każde spojrzenie Coopera świadczyło, że traktuje ją jak obiekt fizycznego pożądania. Priscilli było głupio, że jej ciało odpowiedziało na ten prymitywny, pierwotny zew. Nic na to jednak nie mogła poradzić.
Otworzyła drzwi na ganek. Nagły powiew wiatru smagnął ją po twarzy. Poczuła, że ma mokry policzek. Spojrzała na drzewa, które chwiały się w druidycznym tańcu. Wspaniale, pomyślała.
Priscilla uwielbiała burze. W dzieciństwie bała się ich, ale później pokonała strach, zmuszając się do spaceru w deszczu. Zapamiętała tę lekcję na całe życie, później, ilekroć bała się czegoś, starała się doprowadzić do konfrontacji. Jak do tej pory nigdy się nie zawiodła, ale właśnie teraz, kiedy wydawało jej się, że jest to najlepsza metoda, poniosła klęskę.
Początkowo starała się widywać Coopa niemal codziennie. Miała nadzieję, że po paru dniach przyzwyczai się do niego i przestanie zwracać uwagę na jego wspaniałą sylwetkę i piękną, zamyśloną twarz. Nie pomagało. Wręcz przeciwnie – czuła, że Cooper pociąga ją coraz 'bardziej. Im częściej go spotykała, tym bardziej chciała być z nim przez cały czas.
Spojrzała na ciemne niebo i znowu poczuła strach. Strach przed siłami natury.
Musiała go jakoś pokonać, a znała tylko jeden sposób. Otworzyła szerzej drzwi, zdjęła kapcie i wyszła boso przed pogrążony w mroku dom.
W ciągu paru sekund przemokła do suchej nitki.
Cooper przeglądał właśnie papiery, które otrzymał od komisji planowania, kiedy pierwsze krople zadzwoniły o szyby. Przetarł zmęczone oczy. Musiała już minąć dwunasta. Odłożył kartkę na porządnie ułożony Stosik, zgasił lampkę i podszedł do uchylonego okna. Zaczynała się burza. Błyskawica co jakiś czas przeszywała granatowe niebo. Po chwili deszcz rozpadał się na dobre.
W ciągu ostatnich dni znów zajął się papierkową robotą. Listonosz codziennie przynosił tony kolejnych pism. Ron Shaffer przysłał mu propozycję komisji, a jedna z miejscowych agencji dostarczyła grubą broszurę na temat zabudowań i gruntów wokół Bayville. Większość z nich była na sprzedaż, tak że miał w czym wybierać. Redd Adkins z banku miał go poinformować o możliwościach prowadzenia interesów w tej okolicy.
Cooper początkowo wcale się tym nie przejmował. Jeśli ci ludzie nie uwierzyli, że ma ochotę na odrobinę lenistwa, to ich sprawa. Postanowił zignorować wszystkie informacje. Ale któregoś dnia sięgnął po jeden, wydawało mu się, że najcieńszy, list i zaczął go przeglądać. Później przeczytał następny, a później jeszcze jeden. Powoli wracał do starego nałogu. Nie znaczyło to jednak, że ma ochotę na tego rodzaju pracę. Coraz częściej uspokajał siebie, że jest to ot, taka chwilowa rozrywka.
Podmuch wiatru otworzył szeroko okno. Cooper zamknął je, a następnie pomyślał o oknie w pokoju córki. Shannon spała jak zabita i wcale nie słyszała ani jego kroków, ani innych hałasów. Teraz pomyślał, że w zasadzie powinien sprawdzić okna w całym domu. Powoli i systematycznie obszedł wszystkie pokoje, a następnie jeszcze wyszedł przed dom, żeby upewnić się, czy o czymś nie zapomniał.
Deszcz natychmiast przemoczył mu ubranie, ale Cooper nie zwracał na to uwagi. Spojrzał z niepokojem w niebo. Stan Iowa był powszechnie znany ze złej pogody. Jeśli nie panowała tu susza, znaczyło to, że zbliża się powódź. Czasami zdarzały się również tornada. Ale tym razem nic nie żółciło się na niebie i Cooper stwierdził, że mogą spać spokojnie.
Nagle jego wzrok powędrował w stronę sąsiedniego domu. W świetle błyskawicy zobaczył bosonogą rusałkę wpatrzoną w niebo i wędrującą w strugach deszczu. Serce zabiło mu żywiej. Na moment zaparło mu dech w piersiach, bowiem nigdy nie widział tak pięknej istoty.
Wcale nie zdziwiło go to, że Priscilla lubi spacery w deszczu.
On również je uwielbiał.
Priscilli wydawało się, że nigdy nie była bardziej przemoczona. Deszcz spływał jej po całym ciele, tworząc pod stopami niewielką ruchomą kałużę. Powiedziała sobie jednak, że wróci do domu, gdy poczuje pierwsze dreszcze. Szczęśliwie w butelce w kuchni zostało jeszcze kilka kropel ajerkoniaku na spirytusie…
– Priss?! Dopiero po chwili rozpoznała głos Coopera. Przede wszystkim jednak zobaczyła jego potężną sylwetkę, pochylającą się nad nią. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Friss, to ja, Cooper. Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem.
Przez chwilę nie mogła złapać tchu.
– Wy… wystraszyłeś mnie.
– Przykro mi. Po prostu zobaczyłem cię w ogrodzie i przyszedłem. Dawno nie spotkałem kogoś, kto, tak jak ja, lubiłby spacery w deszczu.
Priscilla powoli dochodziła do siebie. Coop chciał położyć dłoń na jej ramieniu, ale dostrzegł resztki strachu czającego się w oczach Priss i w porę się wycofał.
Odsunęła się od niego, nie mogła jednak ukryć podziwu na widok jego torsu z przylegającą doń mokrą koszulą. Cooper wyglądał naprawdę wspaniale. Nawet nie podejrzewała, że może mieć takie muskuły, pracując w' swoim biurze. Jednak wewnętrzny głos wciąż podpowiadał, że ma do czynienia z niezwykle niebezpiecznym mężczyzną.
– Nawet w czasie najgorszych burz nie chciałem schodzić do piwnicy, jak reszta rodziny – ciągnął Cooper. – Tata mówił, że nigdy nie widział większego wariata.
– Tak, ja chyba też jestem szalona. Spojrzała na siebie. Nawet nie podejrzewała, że to, co stało się z jego koszulą, dotyczy również jej bluzki. Cienki materiał przywarł do ciała, podkreślając to, co miał zakrywać. Cooper wpatrywał się głodnym wzrokiem w jej piersi, ale nie śmiał się nawet poruszyć. Milczeli przez chwilę, wsłuchując się w ciszę.
– Mam nadzieję, że nie chodzisz na dalekie spacery po nocy – powiedział, chcąc jakoś rozładować atmosferę. – To mogłoby być niebezpieczne.
– Nie boję się.
– Teraz powinnaś powiedzieć, że doskonale znasz judo.
– Nie znam judo, ale chodziłam na kurs samoobrony.
Cooper uśmiechnął się i spojrzał na nią z wyraźną kpiną.
– To może pokażesz mi jakąś sztuczkę – rzucił. – Trudno by ci było znaleźć groźniejszego przeciwnika. Mam prawie dwa metry, a ty pewnie metr sześćdziesiąt.
– Sześćdziesiąt trzy. I pół – dodała po chwili wahania.
– Spróbujesz? Priscilla pokręciła głową.
– Nic z tego. Nie będzie żadnych pokazów.
– Nie żartuję – upierał się Cooper. – Naprawdę chcę wiedzieć, co byś zrobiła, gdyby zaatakował cię mężczyzna mojego wzrostu.
– Nie, Coop. To nie ma sensu.
– Proszę…
– Posłuchaj, samoobrona to nie zabawa. Tutaj nie obowiązują żadne zasady. Nie chciałabym cię skrzywdzić.
Prawdopodobnie powinna użyć innych słów, ponieważ Cooper poczuł się urażony i zaczął jeszcze usilnie nalegać, żeby wypróbowała na nim „niektóre ze swoich sztuczek” – jak bez przerwy powtarzał.
Читать дальше