– Ach! – powiedziała obojętnie. – To ty!
– Spodziewałaś się kogoś innego? – Nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Oczywiście, że nie. Po prostu nie sądziłam, że będziesz mnie szukał.
– A to dlaczego? – spytał w roztargnieniu, wciąż się za czymś rozglądając.
Ellie patrzyła na niego zdziwiona.
– Czyżby miał pan słabą pamięć, milordzie? Jakby jej nie usłyszał, powiedziała więc głośno:
– Charles! Odwrócił głowę.
– Słucham?
– Czego szukasz?
– Niczego.
W tej samej chwili do oranżerii wpadła Cordelia, krzycząc:
– Pożar! Mówię wam, pali się!
Ellie patrzyła, jak jej nowa cioteczna babka wybiega, a potem odwróciła się do Charlesa z oskarżycielską miną:
– Myślałeś, że podpaliłam oranżerię, prawda?
– Oczywiście, że nie – odparł.
– Na miłość… – Ellie ugryzła się w język, zanim popełniła bluźnierstwo. Doprawdy, ojciec by się gniewał, gdyby się dowiedział, jak bardzo pogorszył się jej język w ciągu ostatnich dwóch dni, odkąd opuściła jego gospodarstwo. Z całą pewnością małżeństwo wywierało zły wpływ na jej charakter.
Charles wbił spojrzenie w ziemię w przypływie nagłego zawstydzenia. Ciotka Cordelia, odkąd pamiętał, krzyczała, że się pali, co najmniej raz dziennie. Powinien mieć więcej zaufania do żony.
– Lubisz zajmować się ogrodnictwem? – mruknął.
– Tak. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym trochę tu popracowała.
– Ależ skąd!
Stali w milczeniu przez pełnych trzydzieści sekund. Ellie lekko stukała stopą w ziemię. Charles wygrywał palcami jakąś melodyjkę na udzie. W końcu Ellie przypomniała sobie, że nie jest osobą potulną z natury, i wyrzuciła z siebie:
– Ty się wciąż na mnie gniewasz, prawda?
Charles podniósł głowę, wyraźnie zdumiony jej śmiałością i bezpośredniością.
– Można w pewnym sensie tak to określić.
– Ja też się na ciebie gniewam.
– Ten fakt nie uszedł mojej uwagi.
Jego cierpki ton obudził w Ellie furię. Wydało jej się, że on sobie drwi z jej zdenerwowania.
– Chcę, żebyś wiedział – oznajmiła – że nigdy nie wyobrażałam sobie małżeństwa jako suchego bezkrwistego kontraktu, ku jakiemu ty, zdaje się, zmierzałeś.
Charles roześmiał się i skrzyżował ręce.
– Prawdopodobnie nigdy nie wyobrażałaś sobie małżeństwa ze mną.
– To najbardziej egoistyczne…
– A poza wszystkim – przerwał jej. – Jeśli uważasz nasze małżeństwo za „bezkrwiste", jak delikatnie to ujęłaś, to jest takie, ponieważ to ty postanowiłaś, że nasz związek pozostanie nieskonsumowany.
Ellie aż jęknęła na taką bezczelność.
– Pan jest podły, sir.
– Nie, po prostu cię pragnę. Dlaczego? Przysięgam na własną głowę, że nie wiem. Ale tak jest.
– Czy żądza zawsze czyni z mężczyzn takich potworów?
Charles wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Nigdy dotychczas nie miałem takich trudności w zaciągnięciu kobiety do łóżka. I nigdy wcześniej nie byłem z żadną żonaty.
Ellie zaparło dech w piersiach. Rzeczywiście nie wiedziała, co wypada, a czego nie wypada w typowym małżeństwie z wyższych sfer. Była jednak przekonana, że mężowie nie omawiają swoich miłosnych podbojów z żonami.
– Nie muszę słuchać takich wynurzeń – oświadczyła. – Wychodzę.
Ruszyła do drzwi, ale po drodze się odwróciła.
– Nie – oświadczyła. – Mam ochotę zająć się roślinami. Ty wyjdź!
– Ellie, czy mogę ci przypomnieć, że to mój dom?
– Który jest teraz również moim domem, Mam ochotę zająć się roślinami, a ty nie, wyjdźże więc!
– Eleanor…
– Twoje towarzystwo nie sprawia mi przyjemności – wyrzuciła z siebie.
Charles pokręcił głową.
– Doskonale. Wobec tego zaryj się w ziemię aż po łokcie, jeśli na to masz ochotę. Mam lepsze zajęcia od kłótni z tobą tutaj.
– Podobnie jak ja.
– Doskonale.
– Doskonale! – przyznał i wyszedł.
Ellie pomyślała, że przypominają raczej parę droczących się ze sobą dzieci, lecz w tej chwili była zbyt zła, żeby się tym przejmować.
Świeżo upieczonym małżonkom udawało się unikać swojego towarzystwa przez dwa dni i prawdopodobnie ich odosobnienie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby nie katastrofa.
Ellie jadła już śniadanie, kiedy do małej jadalni weszła Helen. Na twarzy malował jej się niesmak.
– Czy coś się stało, Helen? – spytała Ellie, pilnując się, by nie wspomnieć o tym, że kuchnia nie wróciła jeszcze do podawania grzanek.
– Masz jakiś pomysł na to, skąd mógł się wziąć ten okropny zapach w południowym skrzydle? O mało nie zemdlałam, kiedy tamtędy szłam.
– Nic nie czułam. Zeszłam bocznymi schodami i… – Ellie serce opadło w piersi. Oranżeria, błagam tylko nie oranżeria. Przecież ona mieściła się właśnie w południowym skrzydle! -Ach – szepnęła, zrywając się od stołu.
Pobiegła korytarzami, Helen za nią. Jeśli coś złego stało się w oranżerii, to nie wiedziała, co zrobi. W całym tym okropnym mauzoleum oranżeria była jedynym miejscem, w którym Ellie czuła się jak w domu.
Kiedy zaczęła zbliżać się do celu, otoczył ją wstrętny zapach zgnilizny.
– Ach! – jęknęła. – Co to jest?
– Okropne, sama przyznasz – powiedziała Helen.
Ellie weszła do oranżerii i widok, który tam zastała, przyprawił ją o łzy. Różane krzewy, które już zdążyła pokochać, były martwe, listki wyglądały na uschnięte, płatki kwiatów leżały na ziemi, a od krzaków bił okropny odór. Ellie zatkała nos.
– Kto mógł zrobić coś takiego? – Odwróciła się do Helen i spytała: – Kto?
Helen przez moment przyglądała jej się z uwagą, aż w końca powiedziała:
– Ellie, jesteś jedyną osobą, która lubi spędzać czas w oranżerii.
– Ty chyba nie myślisz, że ja… Sądzisz, że to moja wina?
– Nie uważam, że zrobiłaś to umyślnie – odparła Helen z nietęgą miną. – Ale wszyscy wiedzieli, jak bawi cię ogrodnictwo. Może dodałaś czegoś do ziemi? Albo rozsypałaś coś, czego nie powinnaś?
– Nic podobnego nie zrobiłam – upierała się Ellie. – Ja…
– Dobry Boże! – Do oranżerii wszedł Charles, jedną ręką zatykał chusteczką nos i usta. – Co to za zapach?
– To moje róże. – Ellie prawie szlochała. – Zobacz, co ktoś z nimi zrobił!
Charles z rękami na biodrach przyglądał się szkodom. W pewnym momencie wciągnął powietrze przez nos i aż się zakrztusił.
– Niech to wszyscy diabli, Eleanor! Jak ci się udało zabić te róże w ciągu dwóch dni? Moja matka zwykle potrzebowała na to przynajmniej roku.
– Ja nic nie zrobiłam! – krzyknęła Ellie. – Nic!
Ten moment wybrała Claire, aby wejść na scenę.
– Czy w oranżerii ktoś umarł? – spytała. Oczy Ellie zwęziły się w szparki.
– Nie, ale mój mąż zaraz padnie trupem, jeśli powie na mój temat jeszcze jedno złe słowo.
– Ellie – powiedział Charles błagalnym tonem. – Wiem, że nie zrobiłaś tego umyślnie, to po prostu…
– Ha! – wykrzyknęła Ellie, wyrzucając ręce w górę. – Jeśli jeszcze raz usłyszę to zdanie, to będę krzyczeć!
– Przecież już krzyczysz – wytknęła jej Claire.
Ellie miała ochotę udusić tę dziewczynę.
– Niektórzy ludzie nie radzą sobie z ogrodnictwem – ciągnęła Claire. – Nic w tym złego. Sama nie umiem zajmować się roślinami. Nigdy by mi się nie śniło wtrącać do tych kwiatków. Przecież właśnie po to zatrudniamy ogrodników.
Читать дальше