Wskazał na pokój.
– Jill, różnimy się, to wszystko. Nie potrafię żyć w tym bałaganie, stale jadać w restauracjach, nigdy nie mam czystych koszul, w kuchni wszystko się lepi od brudu!
– Nie sądziłam, że jestem ci potrzebna do prowadzenia domu.
– Jill, chcę w tym uczestniczyć, ale muszę mieć poczucie, że mam dom, rozumiesz?
– Nie, chyba nie. Mam wrażenie, że prosisz mnie, bym porzuciła swoją karierę zawodową i zajęła się ścieraniem kurzu.
– Nie proszę cię, byś cokolwiek porzuciła, chcę tylko, byś mi udzieliła jasnych odpowiedzi.
– Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, o co pytasz. Clay zdjął z krzesła obszytą koronkami koszulkę i usiadł znużony. Przyglądał się tej kosztownej bieliźnie, pocierając ją między palcami. Zapytał spokojnie:
– A co z dziećmi, Jill?
– Dziećmi? Zamarła ze szczotką we włosach. Clay podniósł wzrok.
– Czy ty chcesz mieć rodzinę? Odwróciła się do niego ze złością.
– I śmiesz twierdzić, że nie prosisz, bym cokolwiek porzuciła.
– Nie mówię, że już dziś, ale kiedyś w przyszłości. Czy będziesz chciała mieć dziecko?
– Tyle lat pracowałam, żeby uzyskać dyplom. Mam przed sobą wspaniałą przyszłość, czeka mnie wielka kariera, a ty mówisz o dzieciach?
Nagle, bez ostrzeżenia, naszło Claya wspomnienie płaczącej Catherine, bo umarło dziecko Gover, potem zobaczył ją na sali porodowej, ich ręce złączone razem na jej brzuchu, gdy skurcze stawały się coraz częstsze. Widział ją, jak siedzi na podłodze, jak bawi się z Melissą i jak płacze nad zranioną główką ich dziecka.
Jill walnęła z całych sił szczotką o blat toaletki. Szczotka odbiła się i wylądowała na podłodze w porzuconym pantoflu na wysokim obcasie.
– Widziałeś się z nią, prawda?
– Z kim?
– Z… twoją żoną. – To słowo Jill wymówiła sycząc jadowicie.
Clay nawet nie pomyślał, żeby skłamać:
– Tak.
– Wiedziałam! Jak tylko wszedłeś tu i zacząłeś narzekać na bałagan, wiedziałam! Poszliście do łóżka?
– Na litość boską! – Clay wstał i odwrócił się od niej.
– Odpowiedz!
– To nie ma nic wspólnego z naszą rozmową.
– Czyżby? Przemyśl wszystko jeszcze raz, draniu, bo ja nie będę grać drugich skrzypiec w żadnej orkiestrze. Wybieraj! – Jill gwałtownie odwróciła się do lustra i z wściekłością zaczęła nakładać puszystym pędzelkiem róż na policzki.
– To część naszego układu, prawda, Jill? Spojrzała złym wzrokiem na jego odbicie w lustrze.
– O czym ty mówisz?
– O tobie i o mnie. Chciałaś mnie, bo taki miałaś kaprys. Zawsze miałaś to, czego zapragnęłaś. Ja zostawiłem Catherine dlatego, że i ja nigdy nie musiałem się obywać bez tego, co chciałem mieć.
Kiedy się do niego odwróciła, jej oczy błyszczały niebezpiecznie.
– Cóż, wobec tego należymy do tego samego gatunku, prawda, Clay?
– Nie, nie należymy. Myślałem, że tak jest, ale to nieprawda. Już nie.
Wpatrzeni w siebie – jej oczy były gniewne, jego wyrażały żal – stali pośród rozrzuconych ubrań, porozstawianych filiżanek, walających się gazet i kosmetyków.
W końcu Jill powiedziała:
– Mogę stanąć w szranki z Catherine, nie wygram jednak z Melissą. O to chodzi, prawda?
– Ona istnieje, Jill. Istnieje, a ja jestem jej ojcem i nie potrafię o tym zapomnieć. A Catherine bardzo się zmieniła.
Jill cisnęła w niego pędzlem do pudru, trafiając go w policzek.
– Och, do licha! Do licha! Do licha! Jak śmiesz w mojej obecności marzyć o niej? Skoro tak bardzo jej pragniesz, to co tu jeszcze robisz? Jeśli odejdziesz, to nie sądź, że twoja połowa łóżka długo pozostanie pusta!
– Jill, proszę, nie chciałem cię zranić.
– Zranić? Nie jesteś w stanie mnie zranić! Ranisz tylko tych, których kochasz, czy nie tak brzmią słowa piosenki?
Clay opuścił apartament nad jeziorem Minnesota i przez wiele godzin jeździł bez celu. Był w centrum Minneapolis, okrążył jezioro Calhoun, skierował się na wschód Lake Street, mijając małe artystowskie sklepiki nad jeziorem Hennepin, po czym pojechał jeszcze dalej na wschód, gdzie podłe teatrzyki ustępowały miejsca jeszcze podlejszym sklepom z używanymi meblami. Skręcił na południe, wjechał na autostradę, która przedzielała Bloomington, po czym skręcił na zachód. W Radisson South, dzielnicy dwudziestodwupiętrowych domów, skręcił w Belt Line, nieświadomie zmierzając do Golden Valley.
Wyjechał z Golden Valley Road i krążył znajomymi wąskimi uliczkami. Minął supermarket Byerly, gdzie po raz pierwszy robili z Catherine zakupy. Zatrzymał się na parkingu obok ich domu, ale pozostawił silnik na jałowym biegu. Spojrzał w górę w stronę rozsuwanych drzwi. Na zaśnieżonym balkonie odbijały się różnokolorowe choinkowe lampki. Gdy tak siedział wpatrując się w nie, lampki zamigotały i zgasły. Włączył bieg i pojechał do motelu.
Gdy Clay stanął w drzwiach gabinetu, Claiborne nie potrafił ukryć zdziwienia. Uniósł się zza biurka, ale zaraz opadł na krzesło, z miną wyrażającą nadzieję.
– Cześć, tato.
– Cześć, Clay. Dawno się nie widzieliśmy.
– Cóż, nie mów jeszcze mamie, że tu jestem. Najpierw chcę porozmawiać z tobą.
– Tak, oczywiście, oczywiście, wejdź, Clay. – Claiborne zdjął z nosa okulary w srebrnych oprawkach i położył je na biurku.
– Masz nowe okulary.
– Mam je już od kilku miesięcy, ale nie mogę się do nich przyzwyczaić.
W pokoju zapadła cisza. Nagle, jakby coś sobie przypomniał, starszy Forrester wstał.
– Może napijesz się kieliszek brandy?
– Nie, dziękuję, ja…
– Whisky? – zapytał Claiborne niecierpliwie. – Albo może trochę białego wina. Pamiętam, że lubiłeś białe wino.
– Tato, proszę. Obaj wiemy, że nie przyszedłem napić się białego wina.
Claiborne opadł na krzesło. W kominku zasyczało polano i buchnęło niebieskim płomieniem. Clay westchnął, zastanawiając się, od czego zacząć. Usiadł na brzegu skórzanej kanapy i mocno nacisnął kciukiem oczy.
– Co, do diabła, zrobiłem nie tak? – Jego głos brzmiał cicho, pytająco i boleśnie.
– Absolutnie nic, czego by się nie dało naprawić – odparł jego ojciec. I zanim ich oczy ponownie się spotkały, z ich serc spadł ciężar, który od tak dawna dźwigali.
Sygnał w telefonie zadźwięczał po raz piąty i Clay stracił już nadzieję. Odsunął słuchawkę od ucha, oparł głowę na oparciu fotela i zamknął oczy. Z autostrady dobiegał hałas przejeżdżających pojazdów. Przyjrzał się własnym stopom, jedynie w skarpetkach, wyciągniętym do przodu, otwartym walizkom, westchnął i już miał zamiar zrezygnować, gdy usłyszał głos Catherine: „Słucham”.
Stała w ciemnej sypialni, ociekając wodą, próbując jednocześnie otulić się ręcznikiem i nie upuścić słuchawki.
– Cześć, Catherine.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Zamarła w bezruchu. Ręcznik zsunął się z pleców, przycisnęła go więc do piersi, poprzez kosmaty materiał czując bijące mocno serce.
W końcu wyjąkała:
– Cz…cześć. Dosłyszał drżenie w jej głosie i przełknął ślinę.
– To ja, Clay.
– Tak, wiem.
– Myślałem, że nie ma cię w domu.
– Siedziałam w wannie. Przez długą jak wieczność chwilę w słuchawce słychać było jedynie ich oddechy. Clay zastanawiał się, z którego telefonu rozmawia i czy ma coś na sobie.
– Przepraszam, mogę zadzwonić później.
– Nie! – Uspokoiła się trochę. – Nie, ale możesz chwilę poczekać, Clay, żebym coś włożyła? Zamarzam.
Читать дальше