– Tęskniłam za tobą, Tan.
Na dźwięk tak wymawianego imienia, oczy Tany wypełniły się łzami. Pokiwała głową nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Nie miała już nic do powiedzenia. Nikomu. Miała wrażenie, że jej życie się skończyło. Przysięgła sobie, że już nigdy nie dotknie jej żaden mężczyzna, i wiedziała, że dotrzyma słowa. Nie pozwoli, żeby ktoś zrobił jej coś takiego, jak Billy Durning. Największą tragedią było to, że Jean nie umiała stawić czoła prawdzie, nie chciała słuchać ani pogodzić się z tym, co mówiła córka. W jej mniemaniu było to niemożliwe, co oznaczało, że po prostu wydarzenie nie miało miejsca. Najgorsze, że to się jednak stało.
– Naprawdę zdecydowałaś się pojechać na ten obóz?
Tana sama zastanawiała się nad tym. Wiedziała, że to poważna decyzja. Mogła tu pozostać i ukrywać się przez resztę życia, jak ofiara, czy ułomna, ktoś skrzywdzony, załamany i skończony, albo mogła' próbować zacząć wszystko od nowa, ruszyć w życie własną drogą.
– Tak, wszystko będzie w porządku.
– Jesteś pewna?
Była taka wyciszona, skruszona i nagle taka dorosła. Tak jakby uraz głowy podczas tego wypadku gwałtownie zakończył jej młodość. Może było to spowodowane strachem. Jean nie widziała nigdy nikogo, kto tak by się zmienił w tak krótkim czasie. Artur opowiadał, że Billy czuł się już dobrze, był skruszony, ale jednocześnie wrócił do swojej dawnej formy, zanim jeszcze zaczęły się wakacje. W przypadku Tany było zupełnie inaczej.
– Słuchaj, kochanie, jeśli nie czujesz się na siłach, by tam jechać, po prostu zostań w domu. Musisz nabrać sił przed jesiennym wyjazdem na uczelnię.
– Wszystko będzie dobrze.
To było prawie wszystko, co powiedziała, zanim opuściła dom, ściskając kurczowo swoją jedyną torbę. Do Yermont pojechała autobusem, tak jak poprzednio. Tana bardzo lubiła wakacyjną pracę, ale tym razem była jakaś inna i wszyscy to zauważyli. Taka cicha, zamknięta w sobie, prawie wcale się nie śmiała, a jeśli w ogóle z kimś rozmawiała to byli to wyłącznie uczestnicy obozu. Zmartwiło to innych kolegów, których znała od dawna.
– Może ma jakieś kłopoty w domu…
– A może jest chora…?
– O rany, zachowuje się jak ktoś zupełnie obcy…
Wszyscy to dostrzegli, ale nikt nie znał przyczyny takiego jej zachowania. Gdy obozy się skończyły, wsiadła do autobusu i pojechała do domu. Nie nawiązała żadnych przyjaźni tego roku, chyba że z młodszymi dzieciakami, ale nawet wśród nich nie była tak popularna, jak poprzednio. Bardzo wyładniała od zeszłego sezonu, ale mimo to dzieci zgodnie stwierdzały, że „Tana Roberts jest dziwna”. I Tana wiedziała, że to prawda.
Spędziła dwa dni w domu z Jean. Unikała starych przyjaciół, spakowała torby do szkoły i, wsiadając do pociągu, poczuła wreszcie ulgę. Nagle miała ochotę pojechać, daleko, daleko stąd… jak najdalej od domu… od Artura… od Jean… od Billy'ego… od nich wszystkich… nawet od szkolnych przyjaciół. Nie była już tą samą beztroską dziewczyną, która skończyła szkołę trzy miesiące temu. Była kimś zupełnie innym, czuła się zraniona i zdradzona, jej dusza krwawiła. Gdy usiadła w pociągu i ruszyła na południe, powoli zaczynała się czuć jak ludzka istota. Wiedziała, że musi odjechać bardzo daleko, uciec od ich oszustw i kłamstw, od rzeczy, których nie potrafili dostrzec, w które nie chcieli uwierzyć, od ich brudnych gierek… tak jakby od momentu, gdy Billy Durning ją skrzywdził, nikt inny nie powinien jej oglądać. Nie istniała, ponieważ grzech Billy'ego nie został ujawniony… ale to sprawa Jean, powiedziała sobie. Kto jej pozostawał? Jeśli własna matka jej nie uwierzyła… nie chciała już o tym myśleć. Nie chciała myśleć o niczym. Wyjedzie stąd gdzieś bardzo daleko i może nie wróci już nigdy do domu. Niestety, wiedziała, że to też było kłamstwo. Matka zapytała ją przed wyjazdem:
– Przyjedziesz do domu na Święto Dziękczynienia, prawda, córeczko?
Upewniała się, jakby dopiero teraz zaczęła się o nią martwić. Jakby wyczytała coś z oczu córki, coś, czemu nie potrafiła stawić czoła. Zobaczyła otwartą, krwawiącą ranę jej duszy, ale nie umiała jej pomóc, nie mogła sobie z tym poradzić. Tana nie chciała przyjeżdżać do domu na Święto Dziękczynienia, wolałaby w ogóle tu nie wracać. Uciekała od tego poniżającego, taniego stylu życia… hipokryzji… Billy'ego i jego barbarzyńskich przyjaciół… Artura i tych lat w czasie których wykorzystywał jej matkę… żony, którą oszukiwał… kłamstw, które Jean sobie wmawiała… Nagle Tana nie mogła znieść tego wszystkiego i musiała stamtąd uciec. Może już nigdy nie wróci… nigdy.
Przyjemność sprawiał jej miarowy stukot kół pociągu i było jej żal, gdy dojechała do Yolan. Green Hill College znajdował się dwie mile od stacji i wysłano po nią rozklekotane, stare kombi ze starym, czarnym kierowcą o siwych włosach. Powitał ją ciepłym uśmiechem, ale ona spojrzała na niego podejrzliwie, gdy pomagał jej ładować bagaże.
– Długa była podróż pociągiem, panienko?
– Trzynaście godzin.
Prawie nie odzywała się do niego w czasie krótkiej podróży do szkoły i, gdyby przyszło mu do głowy zatrzymać samochód, pewnie zaczęłaby uciekać w panice. Wyczuwał dystans, jaki stwarzała, i nie próbował być przesadnie miły. Przez część drogi pogwizdywał, a gdy zmęczył się tym, śpiewał piosenki z głębokiego Południa, jakich nigdy przedtem nie słyszała. Kiedy dojechali na miejsce, uśmiechnęła się do niego.
Dzięki za przejażdżkę.
Jestem do usług, panienko. Proszę pytać w biurze o Sama, a zawiozę panienkę, gdziekolwiek panienka sobie życzy.
A potem zaśmiał się trochę rubasznie, ale ciepło.
– Ale tu nie ma za wiele miejsc, które warto odwiedzić.
Miał akcent z głębokiego Południa. Od chwili, gdy Tana wysiadła z pociągu, zachwycało ją wszystko, na co padał jej wzrok. Wysokie, majestatyczne drzewa, wszędzie bajecznie kolorowe kwiaty, soczysta, bujna trawa i powietrze bezwietrzne, ciężkie i ciepłe. Nabierało się nieprzepartej chęci, by spacerować i napawać się pięknem Południa. Gdy po raz pierwszy zobaczyła college, stanęła i uśmiechnęła się do siebie. To było to, o czym marzyła, tak właśnie go sobie wyobrażała. Miała zamiar przyjechać i obejrzeć to wszystko ostatniej zimy, ale nie było na to czasu. Zamiast tego wypytała o wszelkie drobiazgi przedstawiciela college'u, który przyjechał do nich na Pomoc, i spodobało jej się bardzo to, co zobaczyła i przeczytała w broszurkach. Szkoła prezentowała bardzo wysoki poziom, ale ona chciała czegoś więcej – podobała jej się reputacja uczelni, legendy, które krążyły na temat jej historii. Wiedziała, że obowiązywały tu dosyć konserwatywne metody, i to ją właśnie pociągało. Oglądała zgrabne, białe budowle, świetnie utrzymane, z wysokimi kolumnami i pięknymi oknami we francuskim stylu, z widokiem na małe jezioro, i nieomal czuła się tak, jakby dopiero teraz znalazła się w domu.
Zameldowała się w recepcji, wypełniła formularze, wpisała się na długą listę nazwisk, sprawdziła, do którego budynku ją przydzielono, i chwilę później Sam pomagał jej załadować bagaż na stary wózek. Przyjazd tutaj był jak podróż do miejsca cofniętego w czasie. Po raz pierwszy od miesięcy poczuła wewnętrzny spokój. Nie musiała spotykać się z matką, tłumaczyć jej, jak się czuje, nie słyszała znienawidzonego nazwiska Durningów, nie musiała oglądać skrywanego bólu, jaki malował się na twarzy jej matki z powodu
Artura… Nie musiała słuchać o Billym… Przebywanie w tym samym mieście, co oni, przygnębiało ją i paraliżowało. Przez pierwsze dwa miesiące od dokonanego na niej gwałtu, myślała wyłącznie o ucieczce. Wiele wysiłku i odwagi kosztowała ją decyzja o wyjeździe na obóz letni, a każdy następny dzień był bitwą. Wpadała w panikę, kiedy ktoś starał się do niej zbliżyć czy zaprzyjaźnić. Zwłaszcza, jeśli byli to mężczyźni albo nawet młodzi chłopcy. Tutaj nie musiała się przynajmniej o to martwić. To była żeńska uczelnia i nikt jej nie zmuszał, by chodziła na tańce czy studenckie bale, albo na mecze futbolowe lokalnej drużyny. Życie towarzyskie miało dla niej znaczenie, kiedy starała się o przyjęcie na tę uczelnie, ale teraz zupełnie nie dbała o to. Nie utrzymywała żadnych kontaktów z dawnymi przyjaciółmi już od trzech miesięcy… ale nieoczekiwanie… raptownie… doznała wrażenia, że tutaj nawet powietrze pachniało inaczej, jakoś tak przyjemnie. Uśmiechnęła się na widok Sama ciągnącego wózek z jej bagażem, a on w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko do niej.
Читать дальше