– Ależ zajmiemy się tobą z największą przyjemnością, Emily. W głównym budynku jest wolny pokój. W żadnym razie nie zostawiłybyśmy cię samej. A teraz śpij już, dobranoc.
– Proszę sióstr?
– Tak, Emily? – odezwały się jednogłośnie.
– Pomódlcie się za Matta.
– Robiłyśmy to przez cały dzień i będziemy odmawiać różaniec w jego intencji, dopóki nie wyzdrowieje. No, postaraj się zasnąć – powiedziała siostra Gilly.
Emily pomyślała, że chyba już nigdy nie zaśnie. Wcisnęła przycisk przymocowany do poręczy łóżka gasząc światło. Potem wyłączyła także telewizor. Zapadła kompletna ciemność, a ona leżała i płakała.
– Ianie, słyszysz mnie? Muszę z tobą porozmawiać. Gdziekolwiek jesteś, przyjdź teraz do mnie. – Powtarzała to wiele razy, aż ochrypła. – Tak naprawdę to ani razu się nie zjawiłeś, prawda? Byłeś tylko w mojej wyobraźni. A ja chciałam… potrzebowałam świadomości, że mi pomagasz. Wszystko mi się już pomieszało. Siostry mi wierzą, a przynajmniej tak mi się wydaje. Czy ty pojawiasz się… czy przychodzisz na ziemię… tylko wtedy, gdy jestem w niebezpieczeństwie? Ale ja potrzebuję cię w tej chwili, więc gdzie, u diabła, jesteś? Może teraz zrozumiesz, o co mi kiedyś chodziło. Zależało mi na wsparciu psychicznym z twojej strony, lecz nigdy mi go nie okazałeś. Cholerny z ciebie sukinsyn, Ianie. O Boże, mówię do kogoś, kto nie żyje. Zamkną mnie tutaj, a klucz wyrzucą. Ianie, ja muszę wiedzieć, czy rzeczywiście słyszałam twój głos, czy tylko tak mi się wydawało. Odpowiedz mi, ty draniu. Ianie, ja nie chcę zwariować. Mam jeszcze przed sobą kawałek życia i chcę się nim cieszyć. Nie odbieraj mi tej radości. Odpowiedz mi, do jasnej cholery.
Gdy żadna odpowiedź nie padła, Emily walnęła w łóżko zdrową ręką.
– Wiedziałam! – wrzasnęła. – To był tylko wytwór mojej wyobraźni. Powinnam była wiedzieć, że nigdy byś mi nie pomógł. Sama dałam sobie radę. Zawdzięczam wszystko własnej silnej woli, moim szarym komórkom i odwadze. Ty byłeś tylko jak słomka na wietrze, której chciałam się chwycić. Żegnaj, Ianie.
Emily tak była wyczerpana tą przemową, że z wolna zaczęła zapadać w sen. I może był to jedynie szmer otwieranych drzwi albo odgłos podbitych gumą butów zakonnic, a może nawet jej własny oddech, lecz gdy zasypiała zdawało jej się, że usłyszała trzy słowa. – Żegnaj, kochana Emily. – Zasnęła z uśmiechem na twarzy i łzami na policzkach.
Kiedy rano przyszła po nią zakonnica, Emily powiedziała, że przyśnił jej się Ian. Siostra zrozumiała ją i na jej uśmiech odpowiedziała uśmiechem.
Bywają przecież sny zwyczajne i mniej zwyczajne.
Na dzień przed świętem Halloween zdjęto Emily gips z ręki, a wkrótce potem wybrała się z siostrą Phillie do Asheville, żeby zobaczyć się z Mattem.
Od wypadku na rowerowym szlaku minęło trzy tygodnie – dwadzieścia jeden długich, nie kończących się dni, w czasie których nie widziała Matta. Jadąc do niego Emily nie była nawet pewna, czy będzie chciał się z nią spotkać. Wprawdzie, gdy do niego zadzwoniła, by powiedzieć, że wpadnie po drodze do szpitala, nie miał nic przeciwko jej odwiedzinom, lecz jego głos brzmiał całkiem obojętnie. Zupełnie jakby mu nie zależało na tym, czy ona do niego przyjdzie, czy nie.
Nie chodziło o to, że przez ostatnie trzy tygodnie nie kontaktowali się ze sobą, bo rozmawiali przez telefon codziennie, a czasem i dwa razy w ciągu dnia, tylko że zawsze dzwoniła Emily. Wspominając teraz, jak bezosobowo brzmiał za każdym razem głos Matta, wzdrygnęła się. Nie można powiedzieć, że nie był uprzejmy, bo pytał o jej ramię i o wieści z ośrodka, i nigdy nie zapominał dowiedzieć się, co słychać u sióstr. Ale nigdy ani słowem nie wspomniał o tym, co było między nimi, i nie powiedział, że ją kocha. Za to dużo mówił o swoich dzieciach i Emily pomyślała, że właśnie po tym już wcześniej powinna się zorientować, że z ich związkiem dzieje się coś złego.
Od Ivana nie mogła oczekiwać najmniejszej pomocy. Bardzo długo pracował, czasami na obie zmiany, a Emily unikał jak trędowatej. Od zakonnic też właściwie stronił i powtarzał tylko, że Matt dochodzi już do siebie i niedługo zupełnie wyzdrowieje.
Ilekroć Emily dzwoniła do szpitala, pytała pielęgniarkę, czy może Matt chciał się z nią widzieć i za każdym razem odpowiedź brzmiała, nie. Jeśli Matt był akurat na jakimś zabiegu lub po prostu nie było go w pokoju, Emily zostawiała dla niego wiadomość: – Zdrowiej szybko.
Trzykrotnie zakonnice zabierały ją do domu Matta, ale nikogo nie udało jej się tam zastać, co znaczyło, że jego siostra zawiozła dzieci do siebie, a Emily nie wiedziała, gdzie ona mieszka.
– Rękę mam zesztywniała, a w ramieniu czuję ból – skarżyła się siostrze Phillie, gdy opuszczały klinikę. – O Boże, nie mogę się doczekać, żeby wreszcie wziąć prysznic. Siostro, czy mogę oblewać się wodą, dopóki nie opróżnię całej termy?
– Jasne, że tak. Rozejrzyj się, Emily. Jest zimno, ponuro i deszczowo, typowa październikowa pogoda. Częściowo właśnie dlatego boli cię ramię. Pewnie już zawsze będzie reagować na zmiany pogody.
– Mam uczucie, że między mną a Mattem coś jest nie tak, siostro. Myślałam, że on mnie kocha. Tak przynajmniej mówił. Naprawdę chciałabym wiedzieć, czy ja też szczerze go kocham, ale teraz już wszystko mi się pomieszało. Pamiętam, że w czasie tej szalonej, idiotycznej przejażdżki przyszło mi do głowy, że nie tego chcę w życiu. Że nie chodzi mi o dreszczyk emocji i ekscytację, rozumie pewnie siostra co mam na myśli. Jestem jaka jestem – staromodna i karierowiczka. A dzieci… Matt je uwielbia i zresztą tak właśnie powinno być. Ja jestem chyba zbyt samolubna. Nie umiałabym być matką. Nie wiem nawet, czy chciałabym zostać macochą. Ja już w ogóle nic nie wiem, Phillie.
– To chyba będziesz musiała wszystko sobie poukładać. Jestem przekonana, że nadszedł czas, żebyś podjęła pewne decyzje. Musisz to zrobić sama i to teraz, zanim dotrzemy do szpitala. Przez ostatnie trzy tygodnie nie miałaś do roboty nic, poza zastanawianiem się nad swoim związkiem z Mattem. Czasem słyszałyśmy, jak przez sen mówiłaś o Benie. Domyślam się, że… on jest częścią tego wszystkiego, co ci się pomieszało. No, ale teraz zapnij pas, bo wiesz, że jeżdżę za szybko.
– To niech siostra jedzie wolniej – odparła gderliwie. – Szybkiej jazdy starczy mi już do końca życia.
Godzinę później Emily wycisnęła włosy w ręcznik, włożyła spodnie i bluzę z kapturem, po czym usadowiła się obok prowadzącej furgonetkę siostry. Całą drogę odbyły w milczeniu.
Kiedy dojechały na parking, Phillie zatrzymała się tuż obok kwiaciarni. Matt uwielbiał kwiaty. Emily pomyślała, że może powinna była posłać mu bukiet. I może trzeba było zrobić jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Może… może… może…
– Wpadniemy po drodze do pani Blanchard. To mój obowiązek. Kiedy zdrowie jej dopisywało, zawsze przynosiła do ośrodka swoją zupę z soczewicy. Wylewałyśmy ją wprawdzie, bo wyglądała tak, że trudno było zidentyfikować składniki, ale pani Blanchard miała przecież dobre intencje – oznajmiła Phillie z miną, która jasno mówiła, co myślała o umiejętnościach kulinarnych pani Blanchard.
– Świetny pomysł – zgodziła się Emily.
Pani Blanchard okazała się zrzędzącą, gburowatą kobietą, która wrzasnęła na nie ledwie stanęły w drzwiach.
– Idźcie sobie. Nie potrzebuję tych waszych modłów i lepkich od słodyczy słówek. Gdzie byłyście, kiedy mi obcinali duży palec u nogi?
Читать дальше