Zostawiłam samochód na wielopoziomowym parkingu nieopodal kancelarii Richarda i o dziewiątej piętnaście stanęłam przed pulpitem Jasmine, wykładając swoją sprawę.
– Chyba zostawiłam swoją komórkę w sali konferencyjnej, kiedy tu ostatnio byłam. Mogłabym wejść i jej poszukać? Proszę? To zajmie tylko chwilkę.
Tak jak przewidziałam, Jasmine była zachwycona tą sytuacją, a jej narysowane kredką brwi aż drgały z uciechy.
– Przykro mi, ale nie mogę tam pani wpuścić.
– Proszę? Poprosiłabym Richarda, ale nie mogę się do niego dodzwonić. Proszę, uwinę się raz dwa.
– Przykro mi, ale mogą tam przebywać jedynie prawnicy i klienci – oznajmiła, wskazując drzwi z matowego szkła. – Nie możemy wpuszczać kogo popadnie.
– Ale ja naprawdę bardzo potrzebuję tego telefonu – zajęczałam. Jasmine wzruszyła wymownie ramionami, dając do zrozumienia, że niewiele ją to obchodzi.
Wydęłam wargi, a potem udałam, że w zamyśleniu przyglądam się zakazanym drzwiom. Potem policzyłam jeszcze do trzech i otworzyłam szeroko oczy, jakbym właśnie doznała olśnienia. – Wiem! Jasmine, ty mogłabyś mi go przynieść.
Zerknęła na ekran swojego komputera. Na jej twarzy dostrzegłam wahanie. Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące, zanim nieodwołalnie wróci do układania pasjansa.
– Och, proszę, Jasmine? Naprawdę bardzo, bardzo potrzebuję tego telefonu. Wyświadczysz mi ogromną przysługę. Będę ci wdzięczna po wieki wieków.
Przygryzła olbrzymią wargę i wpatrywała się we mnie bez słowa tak długo, że zaczynałam się obawiać, iż może zapomniała, jak brzmiało pytanie. W końcu ciężko westchnęła.
– Okay. Pójdę zobaczyć. Ale proszę się stąd nie ruszać. Uniosłam dwa palce.
– Słowo harcerki.
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że będzie to aż takie proste.
Zaczekałam, aż zniknie w jednej z sal konferencyjnych, po czym wpadłam za szklane drzwi i pognałam korytarzem do gabinetu Richarda. Szybko wśliznęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
Tak jak się spodziewałam, nie było tu Richarda, choć w powietrzu nadal unosił się zapach jego wody kolońskiej Tommy'ego Hilfigera. Zaciągnęłam się głęboko, czując rozpaczliwe pragnienie, by go odnaleźć.
W gabinecie znajdowały się trzy regały z książkami i jasne dębowe biurko. Na blacie leżał opasły, oprawiony w skórę terminarz, stał monitor komputera, telefon z milionem przycisków, przybornik z długopisami oraz stos grubych teczek z aktami spraw. Na telefonie migała lampka, informując o nieodebranych wiadomościach.
Usiadłam ostrożnie za biurkiem i włączyłam komputer. Na szczęście Richard nie wylogował się z systemu ostatnim razem, więc znalezienie spisu telefonów i numeru jego matki w Palm Springs zajęło mi zaledwie kilka minut. Wyciągnęłam z szuflady bloczek samoprzylepnych karteczek, zapisałam numer i schowałam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Zadanie wykonane. Byłam całkiem niezła w te klocki.
Wyłączyłam komputer, odłożyłam bloczek z karteczkami na miejsce i już miałam wyjść, kiedy mój wzrok ponownie padł na stos teczek z poufnymi dokumentami. Obejrzałam się szybko przez ramię i choć było to zupełnie zbyteczne, sprawiło, że poczułam się lepiej. Nikogo nie było. Nikt nie patrzył. Byłam tu tylko ja. Sam na sam z aktami.
Próbowałam oprzeć się pokusie… ale jestem tylko człowiekiem.
Wzięłam teczkę z samej góry, wiedząc, że gdyby Richard przyłapał mnie na przeglądaniu papierów, najpierw by się wkurzył, a potem wygłosił długi wykład o relacji klient – adwokat, zasadzie poufności i innych takich. Ale to była wyjątkowa sytuacja. Spóźniał mi się okres. Nie było mowy, żebym zrobiła ten cholerny test i borykała się z jego rezultatami bez niego. To przez niego musiałam nasikać na patyczek, więc ma przy mnie być, kiedy będę to robić.
Czując się w pełni usprawiedliwiona, otworzyłam teczkę.
Worthington przeciwko Pattersonowi. Ku mojemu rozczarowaniu zawierała same oficjalne dokumenty napisane jakby w obcym języku. Zrozumiałam z tego wszystkiego może dwa słowa. To by było na tyle, jeśli chodzi o pikantne szczegóły.
Odłożyłam teczkę na stos w nadziei, że może w jednej z pozostałych znajdę coś o szantażu, pogróżkach czy innych ciemnych sprawkach. Nie dopuszczałam myśli, że przeglądam dokumenty Richarda z czystego wścibstwa.
Wzięłam teczkę sprawy Elmer przeciwko Wainsrightowi.
– Co pani robi?
Moja głowa tak nagle odskoczyła w górę, że obawiałam się urazu kręgosłupa.
W drzwiach stał nie kto inny jak Pan Nikt. Serce stanęło mi w piersi i szybko zlustrowałam go wzrokiem, sprawdzając, czy nie ma broni. Na szczęście nie zauważyłam spluwy. A biorąc pod uwagę, że miał na sobie ciasno opinający ciało granatowy T – shirt i dopasowane lewisy, raczej nie było możliwości, żeby gdzieś ją ukrywał. Wyglądał, jakby dużo ćwiczył. Dana byłaby zachwycona.
– Hm?
Co hm? A, tak. Co robiłam.
– Szukam Richarda – zapiszczałam. Na jego widok nagle zamieniłam się w Myszkę Minnie. Odchrząknęłam, próbując przekonać samą siebie, że nie boję się tego faceta. W końcu byliśmy w kancelarii prawnej. Nie mógł mnie tutaj zabić. Prawda?
Na wszelki wypadek cofnęłam się o krok. Lepiej być ostrożną, niż później żałować.
– Co za zbieg okoliczności – odparł, znacznie głębszym i łagodniejszym głosem, niż się spodziewałam. – Ja też. I co? Jakieś rezultaty?
Pokręciłam przecząco głową, obawiając się odezwać. A jeśli znowu włączy mi się głos dziecka z Klubu Myszki Miki. Ten facet był jednak niebezpieczny. I nie chodziło tylko o to, że mógł mieć gdzieś ukrytą broń. Jego mocno zarysowana szczęka i pewne spojrzenie ciemnych oczu, którym szybko omiótł gabinet, również dawały do myślenia. Byłam też gotowa założyć się o moje sandały Spigi, że biała blizna przecinająca jego brew nie była wynikiem skaleczenia się kartką papieru.
Pan Nikt podszedł powoli do biurka Richarda i spojrzał na akta sprawy, którą próbowałam zgłębić.
– Znalazła tam pani coś ciekawego?
– Nie wiem. Nie rozumiem prawniczego żargonu. Jego usta drgnęły lekko w kącikach.
– Sprytne.
– Dzięki.
Oparł się swobodnie o biurko, krzyżując ręce na piersi. Jego bicepsy niemal rozsadzały rękawy koszulki; spod prawego znowu wyjrzał tatuaż. Zdaje się, że to była pantera. Czarna i lśniąca. Z pazurami ostrymi jak brzytwy.
– Może jednak zechce mi pani powiedzieć, co tu tak naprawdę robi?
– Raczej nie. – Znowu pokręciłam przecząco głową.
Jego twarz rozjaśnił leniwy, szelmowski uśmiech, ciemne oczy błyszczały. Taki uśmiech sprawia, że dziewczyna albo kuli się ze strachu, albo ma ochotę zedrzeć z faceta ciuchy.
Nie wiedzieć czemu, nagle zaschło mi w ustach. Oblizałam wargi.
– Okay – powiedział, przechylając głowę na bok. – Spróbujmy inaczej. Jak się pani nazywa?
– Maddie.
– Maddie i co dalej?
– Maddie, dziewczyna Richarda. – Nie chciałam zdradzać mu swojego nazwiska, na wypadek gdyby figurowało w książce telefonicznej.
– Dziewczyna Richarda? Naprawdę? – Uniósł brew.
– Tak. Dziewczyna Richarda.
– Aha. – Zmierzył mnie wzrokiem.
– Co?
– Nic. Po prostu nie spodziewałem się, że lubi słodkie kobietki.
– Hej! – Oparłam ręce na biodrach, przybierając głos twardej laski. – Tak się składa, że dziś pozuję na dziewczynę Bonda.
– Spokojnie, dziewczyno Bonda. – Na jego usta znów wypłynął leniwy, niepokojący uśmiech. – Nie powiedziałem, że mi się nie podoba.
Читать дальше