„A niech to!”. Zagapił się na zamek – prawdziwy zamek, łącznie z wieżyczką. Otaczające go klomby kwiatowe wymagały armii ogrodników. To tyle, jeśli idzie o rozluźnienie.
– Dorastałaś tutaj? – głos zrobił mu się bardziej piskliwy, gdy Christine podjechała do zadaszonego placyku dla samochodów.
– Nie. Mama i tata przeprowadzili się tutaj, gdy byłam w szkole średniej. Wcześniej mieszkaliśmy w kilku domach, zaczynając od niewielkiego, w którym się urodziłam, aż do tego.
Spojrzał na nią.
– Zdefiniuj słowo „niewielki”.
– Cholera – zaklęła. – Brat już jest. Oczywiście. Dlaczego on nigdy się nie spóźnia? – Zatrzymała się obok czarnego BMW, a potem zagapiła na dom. Klnąc pod nosem, otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać.
– Chris, jedno pytanie, zanim pójdziemy dalej.
– Co takiego?
– Wiesz, że nigdy nie będzie mnie stać, żeby tak mieszkać, prawda? A nawet gdyby było, nie chciałbym.
– W gruncie rzeczy to nieprawda, ale przynajmniej zgadzamy się co do drugiej części.
– Co to ma znaczyć?
– Alec. – Zniecierpliwienie zadźwięczało w jej głosie. – Kiedy tylko się pobierzemy, to co moje, będzie twoje i na odwrót.
Nagle uderzyło go, że Christine pewnie stać by było na takie życie. Jeśli nie teraz, to w przyszłości. Wiedział, że pochodzi z bogatej rodziny, ale co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć. Dobry Boże, bez wątpienia miała fundusze powiernicze i wszelkie inne konta, na których poupychane dolary mnożyły się jak króliki. Nawet jeśli nie chciała tak żyć, będzie chciała mieć o wiele ładniejszy dom niż ten, na jaki stać ratownika medycznego.
Wyjęła buteleczkę z lekiem na receptę i wytrząsnęła na dłoń pigułkę.
– Co to jest?
Wrzuciła tabletkę do ust i przełknęła na sucho.
– Coś, co pomoże mi przetrwać wieczór bez napadu paniki.
– Środek uspokajający? – Żołądek zacisnął mu się jeszcze mocniej. – Potrzebujesz tego, żeby przedstawić mnie rodzicom?
– Alec… – westchnęła ciężko. – Jestem u progu ataku paniki, więc błagam, nie bierz tego do siebie. To nie pierwszy raz, kiedy potrzebowałam leków, żeby przetrwać wieczór z rodziną.
– Ej. – Z troską wziął ją za rękę. – Spójrz na mnie. – Kiedy to zrobiła, zobaczył, że patrzy na niego tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz wsiadła na wyciąg. – Posiedźmy tu minutę.
– Jesteśmy już spóźnieni.
– Wiem, ale porozmawiaj ze mną. – Przysunął się. – Wstydzisz się mnie przed rodziną?
– Nie. – Trochę zbyt ostro zaprzeczała.
– Powiedz prawdę. Proszę.
– Nie wiem. – Potarła czoło. – Może, ale to nie chodzi o ciebie. To trudno wyjaśnić. Po prostu…
– Co?
– Chcę, żeby uszanowali moją decyzję i cieszyli się moim szczęściem. – Spojrzała mu w oczy. – Żeby zobaczyli, że mnie uszczęśliwiasz. Że doskonale do mnie pasujesz, nawet jeśli… – Urwała.
– Nawet jeśli nie dorastam do ich standardów.
– Nie mów tak. – Odwróciła wzrok. – Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Cokolwiek powiem, źle to zabrzmi. Wejdźmy tam i miejmy to za sobą.
– Dobrze, ale najpierw… – Położył rękę na jej karku i przyciągnął, żeby pocałować długo i głęboko. – Kocham cię. Rozumiesz?
Oklapła nieco wyraźnie zmartwiona.
– Ja ciebie też kocham.
Dlaczego zawsze słyszał na końcu tego zdania złowieszcze „ale”? Uścisnął ją za szyję.
– Żenię się z tobą, nie z nimi. Więc obchodzi mnie tylko to, co ty myślisz.
– Naprawdę mnie uszczęśliwiasz.
Kolejne niewypowiedziane „ale” zawisło między nimi. Postanowił je zignorować. Na razie.
– Dobrze więc. Wejdźmy odważnie do jaskini lwa.
Wysiadł z samochodu i poczekał, aż Christine podejdzie do niego. Obciągnęła perłowoszarą sukienkę koktajlową i wygładziła włosy, które upięła z tyłu. Mijając boczne drzwi, ruszyli obsadzoną kwiatami ścieżką do imponującego wejścia frontowego. Zmarszczył brwi, gdy przycisnęła dzwonek, zamiast po prostu wejść.
– Dzwonisz do domu rodziców?
– Alec, to nie jest zwykła wizyta.
Po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut zaczęła zdanie od wypowiedzenia jego imienia z irytacją. Ale denerwowała się, więc jej odpuści. Albo i nie, pomyślał, gdy poprawiła mu krawat i wygładziła klapy marynarki.
– To nasza kolacja zaręczynowa i wszystko musi się odbyć jak należy.
– Oczywiście.
Powstrzymał chęć rozluźnienia z powrotem krawata. Drobna ciemnowłosa kobieta w stroju pokojówki otworzyła drzwi, kiwając głową, żeby weszli.
– Dobry wieczór, Rosa.
Kiedy Christine witała się z kobietą, Alec rozejrzał się dyskretnie po holu. Ściany wznosiły się wysoko – całe akry marmuru. Kamienne kolumny podtrzymywały łuki, a schody ze zdobnymi balustradami wznosiły się krętą ścieżką na piętro. Miał wrażenie, że wszedł do jakiejś włoskiej willi z któregoś tam wieku, w okresie, kiedy spędzał tam lato „książę jak mu tam”. Tak mawiali bogaci. Nie, że odwiedzają jakieś miejsca, ale spędzają tam lato.
– Rodzice są w salonie?
– Si. - Kobieta skinęła głową, przyglądając się Alecowi z nieskrywaną ciekawością.
– Och, Rosa, to Alec Hunter, mój narzeczony. Alec, to Rosa.
– Miło mi poznać.
Poruszył niespokojnie rękoma, nie wiedząc, czy powinien jej podać dłoń. Jak należy się zachować, poznając czyjąś pokojówkę?
Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Nic nie powiedziała, ale wyglądała na zadowoloną. Przynajmniej ona pochwalała wybór Christine.
– Gotowy? – Christine wzięła go pod rękę.
– Prowadź.
Przeszli przez jadalnię, gdzie nakryto już stół do ich zaręczynowej kolacji. Zastawa lśniła bielą, złotem i srebrem na tle ciemnego masywnego blatu. Kiedy przeszli kolejne akry marmuru, usłyszał męskie głosy i cicho grającą muzykę poważną. W końcu doszli do łuku otwierającego się na salon.
Alec zatrzymał się z tyłu, gdy Christine pospiesznie podeszła przywitać się z dwiema kobietami siedzącymi na czerwono – złotej sofie. Ojciec i brat Christine stali przy wielkim oknie, które wychodziło na ogród ciągnący się na tyłach domu. Wyglądali jak od kompletu – obaj w szarych garniturach stojący naprzeciwko siebie ze szklaneczkami whisky.
– Witaj, mamo.
– Ach, Christine, jesteś wreszcie.
Pozostałych widział już wcześniej, ale matkę Chris Alec zobaczył po raz pierwszy. Kobieta wstała z wdziękiem. Miała na sobie jedwabny garnitur, który wyglądał jak elegancka piżama i pewnie kosztował fortunę.
Christine pocałowała matkę w policzek.
– Przepraszam za spóźnienie.
– Zawsze się spóźniasz.
Pani Ashton zwróciła się do Aleca. Jej twarz miała całą urodę córki: te same szare oczy, wspaniałe kości, nawet ten sam wyniosły wyraz, który Christine także potrafiła przybrać. Ale za tym nie krył się humor, który sprawiał, że takie spojrzenie wydawało się zabawne.
– To musi być Alec, ten młody człowiek, z którym spędziłaś tyle czasu w czasie naszego wyjazdu na narty.
– Tak.
Christine wyciągnęła rękę, przywołując go do siebie. Kiedy wzięła jego dłoń, złapała ją mocno i ściskała mu palce, przedstawiając go pozostałym – najpierw matce, potem ojcu, bratu i w końcu bratowej. Natalie była jedyną osobą w salonie, od której biło prawdziwe ciepło. Była drobna i ładnie wyglądała w czerwonej sukience bez rękawów, raczej eleganckiej niż seksownej. Uśmiechnęła się szeroko.
Читать дальше