– Na drabinie, Bridge? – zdziwił się Daniel. – Na jakiej drabinie?
– Zamknij się – warknęłam. – Mam dosyć tej huśtawki. Albo bądź ze mną i dobrze mnie traktuj, albo daj mi spokój. Jak mówię, nie interesuje mnie popapranie.
– A jak ty się zachowujesz w tym tygodniu? Najpierw mnie ignorujesz jak jakaś żelazna dziewica z Hitlerjugend, potem zmieniasz się w uwodzicielskiego kociaka i posyłasz mi spojrzenia, które mówią: „Weź mnie, tu, zaraz, na tym biurku”, a teraz nagle prawisz mi kazanie.
Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem jak dwa afrykańskie drapieżniki przed walką w programie Davida Attenborough. Potem Daniel nagle odwrócił się na pięcie i poszedł do pubu, a ja wróciłam na chwiejnych nogach do redakcji, gdzie wpadłam do kibla, zamknęłam się, usiadłam i łypię teraz jednym okiem na drzwi. O Boże!
5 po południu.
Hłe, hłe. Jestem wspaniała. I bardzo z siebie dumna. Zwołałam po pracy kryzysowe spotkanie na szczycie w Cafe Rouge z Sharon, Jude i Tomem, którzy byli zachwyceni rezultatem akcji Daniel i przekonani, każde z osobna, że zawdzięczam go ich radom. Poza tym Jude słyszała w radiu prognozę, że pod koniec stulecia jedną trzecią gospodarstw domowych będą prowadziły osoby wolne, co dowodzi, że nie jesteśmy już żałosnymi dziwolągami. Shazzer prychnęła i powiedziała: „Jedną trzecią? Raczej dziewięć dziesiątych”. Sharon uważa, że mężczyźni – rzecz jasna z wyjątkiem obecnych, tzn. Toma – są tak katastrofalnie zapóźnieni w rozwoju ewolucyjnym, że wkrótce kobiety będą ich trzymać wyłącznie do celów seksualnych, co nie będzie się liczyło jako wspólne gospodarstwo domowe, bo mężczyźni będą mieszkać w psich budach na zewnątrz. W każdym razie, czuję się bardzo podniesiona na duchu. Może przeczytam kawałek Backlashu Susan Faludi.
5 rano.
Boże, jestem taka nieszczęśliwa. Kocham Daniela.
15 marca, środa
57 kg, jedn. alkoholu 5 (wstyd: mocz szatana), papierosy 14 (ziele szatana – rzucę w urodziny), kalorie 1795. Grr! Obudziłam się bardzo wkurzona. Jakby nie dość było innych nieszczęść, zostały już tylko dwa tygodnie do moich urodzin, kiedy to będę musiała przyjąć do wiadomości, że minął kolejny rok, podczas którego wszyscy oprócz mnie pozawierali szczęśliwe małżeństwa, postarali się o dzieci, zarobili setki tysięcy funtów i wdrapali się na sam szczyt establishmentu, kiedy ja dryfowałam bez steru i bez faceta przez toksyczne związki i stagnację zawodową. Ciągle wypatruję na twarzy zmarszczek, nerwowo sprawdzam w „Hello!”, ile kto ma lat, rozpaczliwie szukając wzorców osobowych (Jane Seymour ma czterdzieści dwa!), i zmagam się z głęboko zakorzenionym strachem, że któregoś dnia po trzydziestce nagle, bez ostrzeżenia, wyrośnie mi ohydna sukienka z krempliny, torba na zakupy i mocna trwała, a twarz zacznie się sypać jak w efektach specjalnych na filmach i będzie po wszystkim. Spróbuję częściej myśleć o Joannie Lumley i Susan Sarandon. Martwię się też, co zrobić z urodzinami. Wielkość mieszkania i stan konta nie pozwalają urządzić hucznej imprezy. Może kolacja? Ale wtedy musiałabym tyrać cały dzień przy garach i nienawidziłabym gości od progu. Moglibyśmy pójść do restauracji, ale wtedy musiałabym poprosić, żeby każdy zapłacił za siebie, i miałabym wyrzuty sumienia, że samolubnie narażam ludzi na koszty i nudę, żeby uczcić własne urodziny. O Boże, co począć? Szkoda, że zamiast się urodzić, nie przyszłam na świat niepokalanie, podobnie, choć nie tak samo, jak Jezus. Wtedy nie musiałabym obchodzić urodzin. Współczuję Jezusowi zażenowania, jakie go pewnie ogarnia, i może powinno ogarniać, w związku z tym, że od dwóch tysiącleci nieelegancko zmusza dużą część ludzkości do świętowania swoich urodzin. Północ. Wpadłam na bardzo dobry pomysł. Zaproszę wszystkich na koktajle, może Manhattany. W ten sposób podejmę gości jak wielka dama, a jeśli będą chcieli iść potem na kolację, to proszę uprzejmie. Nie bardzo wiem, co to jest Manhattan. Ale mogę kupić książkę o koktajlach. Chociaż, jak znam siebie, pewnie nie kupię.
16 marca, czwartek
57,5 kg Jedn. alkoholu 2, papierosy 3 (bdb), kalorie 2140 (ale głównie owoce), minuty poświęcone na układanie listy gości 237 (źle).
Ja Shazzer
Jude Podły Richard
Tom Jerome (brr…)
1VU C O Ud
Magda Jeremy
Simon
Rebecca Martin Przynudzacz
Woney Cosmo
Joanna
Daniel? Perpetua? (yyy…) i Hugo?
O nie. O nie. Co mam zrobić?
17 marca, piątek
Zadzwoniłam do Toma, który bardzo mądrze powiedział:
– To twoje urodziny i powinnaś zaprosić dokładnie i wyłącznie tych, których chcesz.
Więc zaproszę tylko:
Shazzer
Jude
Toma
Magdę i Jeremy'ego
i sama ugotuję dla nas kolację.
Zadzwoniłam do Toma jeszcze raz, żeby mu powiedzieć, jaki mam plan, a wtedy on zapytał:
– A Jerome?
– Co?
– A Jerome?
– Myślałam, że jak mówiliśmy, zaproszę tylko tych, których… – urwałam, uświadamiając sobie, że jeśli powiem „chcę”, będzie to znaczyło, że „nie chcę”, tzn. „nie lubię” irytującego, pretensjonalnego chłopaka Toma. – Och! – wykrzyknęłam o wiele za głośno. – Chodzi ci o twojego Jerome'a? No jasne, że Jerome jest zaproszony, głuptasie. Uch! Ale czy myślisz, że mogę nie zaprosić Richarda Jude? I Sloaney Woney, chociaż tydzień temu byłam na jej urodzinach?
– Nie dowie się o tym.
Kiedy powiedziałam Jude, kto będzie, zawołała radośnie:
„Och, więc przychodzimy z partnerami?”, co oznacza Podłego Richarda. A skoro jest nas już ośmioro, będę musiała zaprosić Michaela. Trudno. Dziewięć osób może być. Dziesięć. Może być. Potem zadzwoniła Sharon:
– Mam nadzieję, że nie strzeliłam gafy. Właśnie spotkałam Rebeccę i kiedy zapytałam, czy przychodzi na twoje urodziny, zrobiła obrażoną minę. No nie, teraz będę musiała zaprosić Rebeccę i Martina Przynudzacza, co oznacza konieczność zaproszenia Joanny. Cholera. Powiedziałam już, że gotuję, więc nie mogę nagle oznajmić, że idziemy do restauracji, bo wyjdę na lenia i nieużytka. Boże! Po powrocie do domu zastałam na sekretarce lodowatą wiadomość od wyraźnie obrażonej Woney.
– Zastanawiamy się z Cosmem, co byś chciała w tym roku na urodziny. Zadzwoń do nas, proszę.
Tak więc spędzę urodziny, gotując żarcie dla szesnastu osób.
18 marca, sobota
56,5 kg, jedn. alkoholu 4 (wkurzona), papierosy 23 (b.b. źle, zwłaszcza w ciągu dwóch godzin), kalorie 3827 (ohyda).
2 po południu.
Grr! Tylko tego mi brakowało. Mama wpadła do mojego mieszkania jak burza, cudownie uleczona z pasikonikowego kryzysu sprzed tygodnia.
– Boże święty, kochanie! – wykrzyknęła zdyszana, prując do kuchni. – Miałaś ciężki tydzień czy co? Wyglądasz okropnie, jak stuletnia staruszka. Wiesz co, kochanie?
Odwróciła się do mnie z czajnikiem w ręku, spuściła skromnie oczy, a potem je podniosła, cała rozpromieniona.
– Co? – mruknęłam niechętnie.
– Dostałam pracę prezenterki w telewizji. Idę na zakupy.
19 marca, niedziela
56 kg Jedn. alkoholu 3, papierosy 10, kalorie 2465 (ale głównie czekolada). Hura! Zupełnie nowe, pozytywne spojrzenie na urodziny. Jude opowiedziała mi o książce, którą właśnie czyta, opisującej święta i obrzędy przejścia w kulturach prymitywnych, i spłynął i na mnie błogi spokój. Uświadomiłam sobie, jakie to płytkie i niewłaściwe uważać, że mieszkanie jest za małe, aby podjąć dziewiętnaście osób, i być wściekłą, że wrobiłam się w gotowanie, kiedy wolałabym się… wystroić i iść do eleganckiej knajpy z bogiem seksu ze złotą kartą kredytową. Powinnam myśleć o moich przyjaciołach jako o licznej, kochającej się, afrykańskiej, albo może tureckiej, rodzinie. Nasza kultura przywiązuje zbyt dużą wagę do wyglądu, wieku i pozycji społecznej, kiedy najważniejsza jest miłość. Te dziewiętnaście osób to moi przyjaciele; chcą do mnie przyjść, żeby uczcić moje święto w atmosferze serdeczności i przy prostym domowym posiłku – a nie po to, żeby mnie oceniać. Ugotuję dla nich zapiekankę pasterską – brytyjska kuchnia domowa. Będzie to cudowne, ciepłe, etniczne przyjęcie rodzinne w stylu trzeciego świata.
Читать дальше
Конец ознакомительного отрывка
Купить книгу